Ten niebezpieczny listopad

Ten niebezpieczny listopad

To zresztą jakieś symboliczne nawiązanie do waszych korzeni, bo byliście na początku „teatrem w drodze” prezentującym głos młodego pokolenia. Zaczynaliście od teatru zrodzonego z kontrkultury studenckiej i sceny eksperymentalnej, aby dojść do teatru repertuarowego grającego dzieła światowej i rodzimej dramaturgii.

– Przez pierwszych 15 lat Teatr STU był sceną wędrowną. Występowaliśmy w całej Polsce i w ponad 20 krajach na czterech kontynentach, aby w 1975 r. stać się zawodowym teatrem repertuarowym i osiąść w budynku przy al. Krasińskiego 16 w Krakowie, gdzie znajdowała się sala posiedzeń zlikwidowanej Rady Narodowej Dzielnicy Zwierzyniec. Teraz na 50-lecie postanowiliśmy wędrować z pomocą finansową Tauronu przez Polskę i tego dokonamy. Zostało nam jeszcze kilka miast na południu kraju.

W „Wyzwoleniu” padają słowa: „A my mamy wielką scenę: 20 kroków wszerz i wzdłuż. Przecież to miejsce dość obszerne, by w nim myśl polską zamknąć już…”. Wasza sala tylko na 200 widzów ma wymiary 14 na 14 m. Wystawiacie narodowe dramaty, a scena nie ma nawet tych 20 kroków w żadnym kierunku. Gdy wasz teatr zmaga się z mitami, Narodowy w Warszawie wystawia „Kotkę na gorącym blaszanym dachu”, a bohaterką „Balladyny” jest dziewczyna z popegeerowskiej wsi, która chce się wyrwać do miasta. W krakowskim Starym Teatrze zaś „Nie-boska komedia” ma niewiele wspólnego z Krasińskim.

– Jeżeli teatr narodowy ma kilka scen, może na nich eksperymentować i grać „Kotkę…”. Również młodzi reżyserzy mają prawo wszystko burzyć. Ale teatr, który ma w nazwie „narodowy”, nie powinien zapominać o celu, dla którego został powołany. Mecenasem teatru narodowego jest naród, a instytucją bezpośrednio za niego odpowiedzialną jest Ministerstwo Kultury. Minister osobiście odpowiada za to, co tam się dzieje. Każde pokolenie Polaków powinno mieć dostęp do skarbów dramaturgii ojczystej i światowej w formie oddającej ducha czasu, z najlepszymi aktorami i w najlepszej reżyserii. Zadania teatru narodowego najlepiej sformułował Kazimierz Dejmek i ciągle są one aktualne.

Zofia Rysiówna powiedziała, że teatr narodowy jest tam, gdzie gra Jerzy Trela. Czyli w Teatrze STU?

– Może coś w tym jest? Staramy się, aby teatr narodowy nie zniknął. Jeżeli w teatrach zabraknie polskiej klasyki, będzie to znaczyło, że dzieje się z nami coś złego. Dochodzi do paradoksów. Gdy wystawiliśmy „Zem­stę” Fredry „po bożemu”, w znakomitej obsadzie, z pełnym szacunkiem dla tekstu, wyszło na to, że jesteśmy awangardowi.

Rozpoczęliście świętowanie 50-lecia Teatru STU. Dla teatru to niewiele…

– Pół wieku dla teatru to rzeczywiś­cie mało, ale 50 lat dla formacji, która założyła teatr i ciągle gra, trzyma się dobrze i ma marzenia, to dużo. Kilku aktorów występujących aktualnie na naszej scenie jest związanych z Teatrem STU od jego założenia w 1966 r. Grają i tacy, którzy występowali jeszcze w kultowych przedstawieniach, w „Spadaniu”, „Senniku polskim” i „Exodusie”.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 47/2015

Kategorie: Wywiady

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy