Terapia eksperymentalna

Terapia eksperymentalna

Terapię eksperymentalną stosuje się wtedy, kiedy zwykłe, rutynowe i sprawdzone metody leczenia są już nieskuteczne i uznaje się, że choremu nic już zaszkodzić nie może, a jest jakaś choćby mała szansa, że zastosowanie metod nie do końca sprawdzonych może okazać się skuteczne.
Stan chorego, czyli polskiej prokuratury, upoważniał do wdrożenia terapii eksperymentalnej. Zacznijmy od opisu choroby. Uleganie politycznym naciskom, wbrew temu, co się sądzi, wcale nie jest najcięższym ani najczęstszym jej objawem, choć jest objawem rzeczywiście bardzo groźnym. Choroba polega przede wszystkim na niskim poziomie fachowości prokuratorów. Wzięte pod lupę śledztwo w sprawie uprowadzenia, a później zabójstwa Krzysztofa Olewnika ukazuje wszystkie słabości prokuratury. To nie jest śledztwo wyjątkowo źle prowadzone. To jest śledztwo prowadzone tak jak dziesiątki innych, na takim samym poziomie. Gdyby pod lupę wziąć losowo wybrane śledztwo, jego poziom nie różniłby się zbytnio od niego. W prokuraturze brakuje doświadczonych prokuratorów. Dlaczego? Bo zdolniejsi z reguły po przepracowaniu kilku lat odchodzą z prokuratury. Idą najczęściej do adwokatury. Dlaczego tak się dzieje? Główne przyczyny są dwie. Atmosfera panująca w prokuraturze i zarobki. Podległość prokuratorów i ich absolutny brak niezależności rodzi patologie. Nie warto mieć swojego zdania, lepiej najpierw poznać zdanie szefa. A ten ma też szefa i też lubi znać jego zdanie. Samodzielne myślenie i odwaga podejmowania decyzji zanikają w tej strukturze bardzo szybko. Jeśli ktoś się z tym pogodzić nie może, albo odchodzi z prokuratury, albo robi się cynicznym serwilistą. Serwilizm jest dotąd najlepszą drogą awansu, a w każdym razie gwarantuje święty spokój. Nie trzeba dodawać, że prokurator przechodzący do pracy w adwokaturze od razu staje się samodzielny i zarabia znacznie lepiej, niż dotąd zarabiał w prokuraturze.
Nadmierna wieloinstancyjność prokuratury (dotąd były prokuratury rejonowe, okręgowe, apelacyjne, krajowa, a nad tym jeszcze prokurator generalny ze swymi zastępcami), wtrącanie się wyższych szczebli w decyzje niższych, konsultowanie wszelkich decyzji z szefami, a do tego nominalny jedynie nadzór sądu nad śledztwem znakomicie rozmywały wszelką odpowiedzialność.
Wprawdzie wedle ustawy prokurator nadzoruje pracę śledczych policjantów czy funkcjonariuszy innych służb, w praktyce doświadczony funkcjonariusz kieruje poczynaniami niedoświadczonego prokuratora.
W tej sytuacji narastały patologie. Ułatwiały je śmiało wprowadzone do naszego systemu prawnego instytucje świadka koronnego, świadka incognito, a w szczególności psująca proces karny, zachęcająca do nadużyć instytucja tzw. małego świadka koronnego, nakazująca zastosowanie nadzwyczajnego złagodzenia kary wobec podejrzanego, który obciążył inne jeszcze osoby. Na tym gruncie wyrosły powszechnie stosowane areszty wydobywcze. Podejrzanego trzyma się w areszcie tak długo, aż wreszcie zechce skorzystać z instytucji małego świadka koronnego i obciąży swymi wyjaśnieniami wskazane osoby. Czasem, być może nawet najczęściej, chodzi o osoby, co do których prokuratura (lub suflująca jej policja) jest przekonana, że popełniły przestępstwo, ale brakuje na to dowodów, co nie oznacza wcale, że to przekonanie jest słuszne. Tego, że instytucję tę i ten mechanizm można też skutecznie wykorzystać, gdy zajdzie taka potrzeba, w stosunku do dowolnej Bogu ducha winnej osoby, nie trzeba dodawać. Praktyka ostatnich lat, zwłaszcza zaś 2005-2007, dostarcza na to licznych przykładów.
Można też zasadnie podejrzewać (potwierdzają to niestety badania naukowe), że instytucja świadka koronnego jest w Polsce nadużywana. Wedle badań, w nadużywaniu tej instytucji środowiska prawnicze upatrują najpoważniejszej przyczyny błędnych wyroków. Czyli skazań albo osób niewinnych, albo nawet skazań gangsterów, ale nie za te przestępstwa, które rzeczywiście popełnili.
Z samej istoty serwilizmu wynika, że bez żadnej refleksji robi się nie tylko to, co szef nakazuje, ale nawet to, czego szef wydaje się oczekiwać. Jeśli na końcu tego łańcuszka jest szef polityk, zwłaszcza o wielkich ambicjach i pozbawiony skrupułów, to łatwo sobie wyobrazić, do czego to może prowadzić.
Dlatego oddzielenie funkcji politycznego ex definitione ministra i prokuratora generalnego było tak ważnym pierwszym krokiem do zatrzymania tej patologii. Postawienie na czele prokuratury sędziego, co właśnie się stało, było uzasadnione w dwójnasób. Po pierwsze, na czele prokuratury stanął fachowiec, a równocześnie ktoś spoza tej struktury, nieuwikłany w istniejące w niej układy, choćby tylko towarzyskie. Po drugie, sędzia, w przeciwieństwie do prokuratora, wyrosłego w poczuciu zależności od szefa i szefa szefa, ma nawyk niezawisłości. Ten nawyk, który każe mu samodzielnie rozwiązywać problemy i brać za to rozwiązanie odpowiedzialność, bez dzwonienia do szefa po instrukcję. Jako sędzia przez ostatnie 20 lat nie mógł też brać czynnego udziału w życiu politycznym. Prezydent spośród dwóch przedstawionych mu przez Krajową Radę Sądownictwa kandydatów na stanowisko Prokuratora Generalnego wybrał sędziego Andrzeja Seremeta.
Andrzej Seremet, dotąd sędzia wydziału karnego Sądu Apelacyjnego w Krakowie, dla większości środowiska prawniczego, a także politycznego jest osobą zupełnie nieznaną. Nawet w Krakowie, gdzie wśród sędziów i adwokatów cieszy się znakomitą opinią jako sędzia, nikt go bliżej nie zna. Nieznane są jego sympatie polityczne, światopogląd, nawet nic nie wiadomo o nim jako o osobie prywatnej. Co więcej, nic nie wiadomo o jego umiejętnościach organizacyjnych ani o umiejętnościach kierowania zespołami ludzkimi. Jako sędzia kierował co najwyżej protokolantką oraz asystentem, o ile w ogóle go posiadał. Nie jest to bez znaczenia, ma on bowiem w krótkim czasie zorganizować Prokuraturę Generalną i stanąć na czele kilkutysięcznego korpusu prokuratorów. Nie ma też żadnego doświadczenia politycznego. Można by to uznać za zaletę, ale trzeba mieć na uwadze, że jedną z pierwszych jego czynności będzie uzgodnienie kandydatur jego zastępców z prezydentem, który ich mianuje, oraz z premierem, który musi to kontrasygnować. Tak więc już na początku swego urzędowania znajdzie się on w wirze polityki. Jak sobie z tym poradzi? Czy będzie odporny na propozycje prezydenta, który zapewne będzie chciał mu wcisnąć jako zastępcę któregoś z ulubieńców Ziobry? Czy sam rozezna się w zasobie kadrowym prokuratury i czy dobierze sobie dobry skład współpracowników? Czy też znajdzie się ktoś, kto jako jego przewodnik po prokuraturze, zdobywając jego zaufanie, stanie się przy nim szarą eminencją?
Jak poradzi sobie z organizacją Prokuratury Generalnej? Jak ułoży sobie stosunki z podległymi mu prokuratorami, w większości niechętnymi jego nominacji?
Niewątpliwie powołanie sędziego na stanowisko Prokuratora Generalnego niesie ogromne ryzyko. Ryzyko tym większe, że kadencja jest dość długa i trwa sześć lat. Być może sędzia Seremet sobie nie poradzi. Ale to ryzyko warto chyba ponieść. Stan polskiej prokuratury jest taki, że tradycyjne metody terapii są już nieskuteczne. Przypadek jest chyba beznadziejny. Jedyny promyk nadziei w terapii niekonwencjonalnej. A nuż eksperyment się uda? W przeciwnym razie byłaby to ogromna porażka polskiej demokracji. Życzmy zatem prokuratorowi generalnemu Andrzejowi Seremetowi powodzenia.

Wydanie: 11/2010, 2010

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy