Siad!

Siad!

Niedobudzeni, w stanie egzystencjalnego drżenia wychodzimy z naszymi pupilami na poranną fizjologię. W miękkim błocie jesieni pełną gębą odchodzi siusianie, paskudzenie, brutalne znaczenie terenu. Zerkając na siebie, ukradkowo, solidarnie zbieramy do woreczka psi odchód. I tylko my wiemy, jak bardzo jest to heroiczne i patriotyczne teraz, o poranku, kiedy ciało się buntuje najchętniej. Patrzę z uznaniem – niektórzy do perfekcji opanowali autorski system wygrzebywania z trawy owej plastycznej treści. Testując naszą uczciwość, państwo rozstawia kubły na śmieci rzadko, spoglądając czujnie jak Pan Bóg na Abrahama: podoła czy nie podoła? Wstyd i upokorzenie. Niesiemy kupki w woreczkach, woreczki poklepuje wiatr, rozsiewając wokół zapach polskiej wsi. Pachnące Paco Rabanne biegaczki z pupami jak serduszka mijają nas z obrzydzeniem. Przystojni biegacze cisi jak pantery dyskretnie odwracają wzrok. Bywa, że pies po wydaleniu z arystokratycznym wdziękiem obsypuje mnie igliwiem, niby to po sobie sprzątając. Niegdyś śmieszył mnie ten ruch – jakaś ewolucyjna pozostałość z czasów, kiedy pies był psem, a nie zwyrodnialcem, degeneratem, przerasowionym troglodytą.
Kiedyś myślałam, że to zwierzę człowiekowi podległe, które z radością wykonuje polecenia – empatyczne, popiskujące wiernie u mych stóp, dzielące ze mną troski i radości, blaski i cienie. Nieraz nazywałam go moim drogim przyjacielem i szukałam w błyszczących oczkach zrozumienia i inteligencji. Zanim zdałam sobie sprawę, jak oszukańczy to mit kultury. I jak platoniczna jest moja miłość do psa, zdradliwego łasucha, milucha, beztroskiego bezpaństwowca, który poszedłby z każdym za kawałek krakowskiej!
Od dziecka oglądamy filmy, w których zwierzęta obdarzone etyką i moralnością ratują całe pokolenia rodzin, ich silna wola zawstydza każdego nałogowca, a mężność jest wzorcem dla wchodzących w dorosłość chłopców. Podległe i ułożone psy przywiązują się miłośnie do swoich państwa i towarzyszą im z oddaniem w codziennych czynnościach. Z bólem myślę o tych kłamstwach, kiedy znużona dniem wchodzę do sypialni, by z ulgą dać nura w pościel. Niestety – miejscówka zajęta! Olbrzymie cielsko leży dokładnie na moim miejscu – pysk na pozór niewinnie oparło na poduszce, zmiażdżyło kołdrę i derkę. Nie reaguje. Czuję się jego służącą, czuję się zdegradowana. W dzień, gdy tylko przycupnę, chodzi po mnie, ugniata jak kot, za grosz szacunku. Obsługiwany i pieszczony, wyczesywany zajmuje najlepsze miejsca na kanapach i nigdy po sobie nie sprząta! Sierść w herbacie, sierść w deserze, sierść w wannie mnoży się upiornie, powoli przejmuje mieszkanie. A ledwo kaszelek niewielki, ledwo łapka utyka – już telefony, weterynarz, najdroższe zastrzyki (30 zł za sztukę). Za to ja w grypach, zapaleniach, złamaniach – zawsze na posterunku, bezwzględnie wzywana na spacer, ciągnięta z wielką siłą, zaganiana i poganiana. Sypiając z wrogiem, niknę w oczach, po nocach piszę, żeby zarobić na karmę. Z bizona (280 zł w sklepie internetowym, 320 w zoologicznym). Wystarcza na trzy tygodnie. Każda wizyta w markecie jest obciążona myślą, jak by mu sprawić przyjemność. Problematyczne stały się wakacje (opiekunka dla psa – 30 zł za dobę, psi hotel – 65 zł za dobę plus własna karma. Z bizona).
Słabe pocieszenie stanowi fakt, że czasem spotykam na spacerze innych zombie – niewyspanych, bladych. Poznaję ich po atrybutach: każdy niesie pełny woreczek, ostrożnie, w dwóch paluszkach, niczym dary wotywne. Niektórzy jak w transie mechanicznie rzucają patyk, a potem, zignorowani przez psy, sami za nim biegną – w rosę i błoto. Chyba zaczynają rozumieć, że zawładnął nami gatunek obcych, porośniętych futerkiem kosmitów. Sterują nami za pomocą min, ciężkich pysków, które nam kładą na udach w geście proszalnym. Robią oczy. Wywracają nasze życia do góry nogami. Rozkochują nas w sobie bezwzględnie. Padają ostatnie bastiony dyscypliny, ostatnie poradniki tresury płoną na stosie psofilstwa i psomanii. I kiedy idziemy z nimi przez park, nie bardzo wiadomo, kto kogo trzyma na smyczy. Czy kotek bawi się z tobą, czy ty z kotkiem, pieskiem, rybką nawet… chomikiem, który ukradł ci serce? Ci wszyscy nasi bracia mniejsi zawładną światem, oni, a nie Azjaci, oni, nie islamscy terroryści, oni, a nie Donald Tusk. Przyklejam nos do psiego nosa, zrównuję z nim oddech. Słodziak – myślę, szybko zapadając w sen.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy