Rok 2001 będzie rokiem przywracania równowagi. Nie można więc oczekiwać, że będzie to rok szybkiego wzrostu. Ten wzrost będzie gdzieś w granicach 4-4,5% PKB. Więc bezrobocie prawdopodobnie wzrośnie Rozmowa z prof. Dariuszem Rosatim Dariusz Rosati, ekonomista, profesor SGH, członek Rady Polityki Pieniężnej, minister spraw zagranicznych w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza. – Jak będzie wyglądała nasza gospodarka w roku 2001? – W średnim okresie czasu największym zagrożeniem dla polskiej gospodarki jest bezrobocie. Czy też, mówiąc inaczej, niemożność osiągnięcia tak szybkiego tempa wzrostu, żeby rozwiązać problem bezrobocia. W istocie, według metodologii Międzynarodowej Organizacji Pracy, jest przynajmniej o 3-4 punkty wyższe niż oficjalnie podawany poziom 15%, czyli oscyluje w granicach 18%. Do tego dorzućmy jeszcze jedno: mamy sporo ludzi pracujących w częściowym wymiarze pracy. – Czyli co piąty dorosły Polak nie ma pracy! – Taka jest ponura rzeczywistość. I to jest podstawowe średniookresowe wyzwanie na najbliższe dwa-trzy lata. Drugim zagrożeniem dla gospodarki jest nierównowaga zewnętrzna. To jest ten osławiony deficyt rachunku obrotów bieżących, który, na szczęście, zaczął od kilku miesięcy spadać. – Dlaczego? – Ten korzystny trend zapoczątkowany został niepopularnymi, trudnymi decyzjami Rady Polityki Pieniężnej podwyżek stóp procentowych. Nierównowaga obrotów bieżących odzwierciedla fakt, że od kilku lat my, w Polsce, więcej wydajemy, niż produkujemy. Dopiero od czwartego kwartału 1999 roku tempo wzrostu produkcji było wyższe niż tempo wzrostu popytu. Ale w ostatnich latach narosła taka luka, że znalazło to odbicie w postaci 7-8% deficytu na rachunku obrotów bieżących. To był już poziom alarmowy. – Ale nie spowodował kryzysu. – Gdyby nie to, że Polska ma solidne finansowanie w postaci transakcji prywatyzacyjnych, bo jeszcze parę klejnotów koronnych mamy do sprzedania, to mielibyśmy już prawdopodobnie kryzys walutowy w klasycznej postaci ucieczki kapitałów i spadku kursu złotego. Ale jeśli wiadomo, że są w planie duże transakcje prywatyzacyjne, wiadomo mniej więcej, ile pieniędzy z zagranicy przypłynie – będzie to kilka miliardów dolarów. W samym październiku 2000 r. do naszego systemu bankowego napłynęły cztery miliardy, głównie inwestycji bezpośrednich, co spowodowało umocnienie się złotego. – Z drugiej strony, trzeba płacić odprawy zwalnianym górnikom i hutnikom… – To trzecie wyzwanie: polityka strukturalna. Wymaga ona stopniowego redukowania zatrudnienia i produkcji działów, które nie rokują perspektyw szybkiego wzrostu popytu – górnictwa, metalurgii, rolnictwa. Ta restrukturyzacja jest zarówno kosztowna ekonomicznie, jak i bolesna społecznie, bo to jest znowu wypuszczanie masy ludzi na rynek pracy. – I co na te wszystkie wyzwania mówią ekonomiści? – Po pierwsze, trzeba zmniejszać deficyt finansów publicznych. Przy tak niskiej skłonności do oszczędzania, jaką mają Polacy i skłonności do wydawania pieniędzy, jedyną możliwością, żeby zmniejszyć nierównowagę makroekonomiczną, jest obcięcie nadwyżki wydatków rządowych nad dochodami. To jest ten składnik popytu krajowego, który konsumuje część oszczędności krajowych, i tak ograniczonych. Gdy rząd nie chce lub nie jest w stanie ograniczyć popytu sektora finansów publicznych, trzeba, niestety, ograniczać popyt pozostałych sektorów – inwestycje prywatne, konsumpcję, trzeba ciąć po całej gospodarce. Jest to o wiele kosztowniejsze, mniej skuteczne i może prowadzić do stagnacji. Gdyby rząd ograniczył swoje apetyty, wtedy my moglibyśmy obniżyć stopy. To pozwoliłoby szybciej się rozwijać, tworzyć miejsca pracy, zwiększyć dochody podatkowe. Ale ten cykl musi się zacząć! I, być może, już się zaczyna, bo od pół roku mamy oznaki przywracania równowagi. – A nie lepiej uciekać do przodu? Zwiększać eksport? – Owszem, ale dlaczego ktoś ma zwiększać eksport, jeżeli jest duży popyt w kraju? – To, co pan mówi, jest niepopularne, bo ludzie uważają, że żyją marnie. – Nie twierdzę, że Polacy żyją lepiej niż Niemcy. Ale statystyki mówią też, że oszczędzamy z bieżącego dochodu o wiele mniej niż Węgrzy czy Czesi, nie mówiąc o krajach wysoko rozwiniętych. Stąd bierze się to balansowanie na bardzo niebezpiecznej granicy dużego deficytu. I jeżeli nie odwrócimy tych proporcji, to powiadam: skończą się pieniądze z prywatyzacji, zaczną się spłaty zadłużenia zagranicznego w roku 2002 i gospodarka stanie pod ścianą. – Ale to Rada Polityki Pieniężnej
Tagi:
Robert Walenciak









