Trampowisko

Trampowisko

Trampy wyszły z użycia. Już nie zdarza się, aby na widok podrdzewiałej łajby, wyraźnie sfatygowanej wałęsaniem się pomiędzy nieodległymi przystaniami, ktoś krzyknął na nabrzeżu: o, zobacz, tramp! Chyba rodzice przestali czytać Conrada, jak tylko Rok Conradowski się skończył, bo nie ma już tego słowa na lądzie ani tych pożytecznych stateczków na wodzie. Razem poszły na dno.

W ogóle tramp wychodzi z mody. Owszem, są jeszcze ludzie włóczący się po świecie, może nawet jest ich więcej niż kiedykolwiek, ale nie słyszę, by ktoś się przedstawiał jako tramp. Na krakowskim Kazimierzu dostałem w poniedziałek „Południki szczęścia” Elżbiety i Andrzeja Lisowskich, książkową sumę pierwszych 30 lat wspólnego podróżowania tego małżeństwa po świecie. Zostało mi jeszcze kilkadziesiąt stron lektury, a dotąd nie spotkałem ani jednego trampa. Lisowscy co prawda włóczą się profesjonalnie, więc nie wypada, by się „wyrażali” o swoim zajęciu, ale kto choć raz w życiu spotkał tę kolorową parę, musiał pomyśleć: trampowie, trampka i tramp. Dzisiaj powie na ich widok po prostu: Lisowscy, a jak solidnie zaprzyjaźniony, to krócej: Liski.

Zanim się ucieszę, że tramp się wyprowadza z naszego języka, a zaraz potem podejmę próbę zatrzymania go w celu zatrudnienia na nowym stanowisku znaczeniowym, muszę uczynić dwie uwagi. Pierwsza: nasz tramp, czyli słowo, o którym piszę, zdradza dźwiękowe podobieństwo do brzmienia nazwiska aktualnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, dlatego oświadczam, że to jest okoliczność przypadkowa, zbieżność zresztą też. Druga uwaga dotyczy słowa trampka. Kiedyś pojedynczy trampek nazywał się w języku polskim trampka, czyli był rodzaju żeńskiego. Dlatego oświadczam, że kiedy piszę trampka, kobietę mam na myśli, nie but.

Moim zamiarem jest poddanie trampa operacji dobrej zmiany, czyli zabiegowi językowo-klinicznemu podobnemu do eksperymentu, który na żywym ciele i języku narodu wykonuje od pewnego czasu dr Jarosław Kaczyński, wynalazca metody i ordynator na oddziale Polska, człowiek niesłusznie pominięty w ostatnim rozdaniu Ig Nobli. W skrócie można powiedzieć, że największym osiągnięciem dr. Kaczyńskiego jest takie wywindowanie bariery immunologicznej u pacjentów kliniki, że nikt już Polakom, a zwłaszcza dobrym Polakom, nie wmówi, że czarne jest czarne, a białe jest białe.

Pierwszym zbiorowym efektem tego czteroletniego eksperymentu jest dzisiejszy obraz kampanii wyborczej. Dawne błonia elekcyjne zamieniły się w jedno wielkie trampowisko i do tego właśnie określenia potrzebny jest tramp. Chcę, aby został w ojczyźnie, ale poddał się operacji dobrej zmiany i jak wszystko w naszym kraju znaczył coś zupełnie innego niż dotychczas.

Dobrze wiem, że język nie słucha się nawet tak genialnych językoznawców jak generalissimus Józef Stalin czy chorwacki generał Franjo Tudjman, więc nie ma co zuchować i rozkazywać mu z pozycji kaprala podchorążego. Ale, z drugiej strony, gdyby się udało, może dostałbym awans na sierżanta…

Dlatego mimo przeciwwskazań ruszam na wojnę o nowego trampa w języku polskim. Wzywam na pomoc zaprzyjaźnione armie z obszaru języka serbsko-chorwackiego. Trampić po serbsku znaczy przefrymarczyć, a sama trampa to po słoweńsku zamenjavna kupczija, czyli handel wymienny. W rosyjskim nie znalazłem ani trampa ani trampy, co oznacza, że na ten sojusz nie będzie można liczyć; oni się nie trampią, używają też ładnego, ale innego wyrażenia – machniomsia.

Będzie ciężko. Pamiętam walkę Władysława Kopalińskiego o podomkę, która miała zastąpić szlafrok. W efekcie częściowo zastąpiła tylko damski szlafroczek albo rozpinaną sukienkę nakładaną na nocną bieliznę. Z trampieniem może być lżej. Ten nowy termin niczego nie zastępuje. Powinien być samodzielnym bytem językowym na określenie zupełnie nowego zjawiska, które zajęło miejsce opuszczone przez demokrację w tegorocznej kampanii wyborczej. Ten pozaustrojowy wynalazek dr. Kaczyńskiego już zaimplantowany do państwowego organizmu bywa nazywany demokracją nieliberalną, co znaczy tyle samo co wolny najmita. Wynalazca zaprzestał numerowania Rzeczypospolitych, bo nieoczekiwanie powiódł mu się eksperyment z monarchią z nim samym jako nieodpowiedzialnym, bo nieznanym sprawcą w roli króla. Jest gotów strampić wszystko za dozgonną miłość poddanych.

To nie mogłoby się wydarzyć w Luksemburgu.

Fot. Blasty.pl

Wydanie: 2019, 39/2019

Kategorie: SZOŁKEJS

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy