Tych panów nie obsługujemy!

Tych panów nie obsługujemy!

W Grudziądzu 13 radnych, którzy głosowali za budową hipermarketu, jest na indeksie miejscowych sklepikarzy „Stracili nasze zaufanie! Hipermarketom stop! Oni oszukali wyborców!” – takie hasła pojawiły się w witrynach wielu grudziądzkich sklepów. Do nich dołączono, wraz ze zdjęciami, listę 13 radnych, którzy głosowali za powstaniem kolejnego, piątego już supermarketu w mieście, a właściwie centrum handlowego. Autorem ulotek jest Grudziądzka Federacja Gospodarcza wchodząca w skład Ruchu dla Grudziądza, opcji rządzącej miastem. Niekonwencjonalny protest zaskoczył wszystkich i odbił się echem w Polsce. Jeszcze tego samego dnia Tadeusz Zwiefka z „Telekuriera” w TVP 3 przeprowadził w mieście uliczną debatę. Rozwiązania nie przyniosła, jedynie nagłośniła problem, aktualny przecież nie tylko w Grudziądzu. Do Cechu Rzemiosł Różnych zaczęły napływać faksy z poparciem z całego kraju. Na wąskich grudziądzkich uliczkach sklep przy sklepie. Najrozmaitsze branże, gabaryty, wymyślne wystroje witryn. Tylko w niektórych znajome plakaty, z dnia na dzień jest ich coraz mniej. Handlowcy boją się o swoje interesy. Do protestu w łagodniejszej formie przyłączyło się też Społem, umieszczając w swoich oknach charakterystyczne znaki „stop”. Poniżej, wzdłuż przelotowych tras rozsiadły się supermarkety, trzy oddalone od siebie zaledwie o rzut kamieniem. Przed najnowszym wielki ruch. Klienci pchają wyładowane wózki. Zewsząd kuszą nachalnie reklamowe i promocyjne obietnice. Rozmawiam ze starszym mężczyzną, który przyszedł po uszczelki do okien. W sklepiku przy jego domu metr kosztował 2 zł, a tu tylko 99 gr. – Opłacało się – mówi zadowolony – i tak jest ze wszystkim, plastikowy fotel na balkon kupiłem po sezonie za 5 zł, a pomidory jeszcze niedawno chodziły po 19 gr za kilogram, kto by w tej sytuacji zaglądał na bazar. Młoda kobieta ociera pot z czoła, stawiając na ziemi wypchane siaty. – Czy pani wie, jak jeszcze niedawno wyglądało to miejsce? – pyta. Był tu rozsypujący się barak PKS-u, chaszcze, błoto i nic więcej, a teraz proszę – zieleń, latarnie, parkingi, podjazdy. Grudziądz nam wypiękniał przez te supermarkety. W mieście już prawie na każde 20 tys. osób przypada jeden sklep wielkopłaszczyznowy. Lecz na tym nie koniec tego rodzaju handlowych inwestycji. 6 lipca br. ówczesny rzecznik ratusza, Szymon Gurbin, poinformował, że wpłynęło około 10 kolejnych ofert. – Prezydent podtrzymuje jednak swoje deklaracje przedwyborcze, żaden nowy market w Grudziądzu już nie powstanie – wyjaśniał wtedy Gurbin, dziś niepracujący w ratuszu. To właśnie złamanie tych lipcowych obietnic rozpętało plakatową wojnę. Kto tu gra pod stołem – My ciągle uważamy prezydenta Andrzeja Wiśniewskiego za naszego lidera, ramię w ramię szliśmy z nim do wyborów, zapewniliśmy mu poparcie, a on nas po prostu zdradził. Co mam powiedzieć swoim kolegom z Izby Handlowej, z Izby Gospodarczej, Cechu Rzemiosł Różnych, których namówiłam do popierania Ruchu dla Grudziądza? Najpierw lewica serwowała nam markety, teraz robi to prawica – denerwuje się Daniela Senkbail, obok Mirosława Garbacza główna sprężyna protestu. Rozmawiamy w jej sklepie Dafer z tapetami. 17 lat temu zaczynała od zera, prowadząc mały interes z matką. Nocami jeździła po towar, w dzień stała przy ladzie. Grudziądzanie pamiętają, jak przed jej sklepikiem ustawiały się tasiemcowe kolejki po deficytowe produkty. Dziś złote czasy się skończyły. – Do tej pory nie stawialiśmy sprawy tak ostro – mówi – gdyż powstałe markety uderzały tylko w branżę spożywczą. Teraz projekt centrum z dwoma sklepami o powierzchni 7,5 tys. m kw. dobije nas wszystkich. Stracą producenci okien, drzwi, rolet, hurtownie budowlane, wytwórcy piwa, majonezu i mrożonek, straci cały Grudziądz. Nikt z drobnych handlowców nie wierzy, że będzie mógł umieszczać z zyskiem swoje towary w markecie. Wielkie sieci rządzą się własnymi prawami, większość produktów napływa z zewnątrz. Wysysane z regionu pieniądze trafiają gdzieś do Warszawy, Szczecina, Poznania albo nawet za granicę, do spółek matek. Z 1,5 tys. miejsc pracy to też, zdaniem Danieli Senkbail, bzdura, 900 osób pożegna się z robotą zaraz po zakończeniu budowy, spadając znów na garnuszek państwa. – A ilu ludzi my będziemy musieli pozwalniać, Bóg jeden wie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 42/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman