Wielka szansa dla małych miejscowości, gdyby było mniej hochsztaplerów Zaczęły się zapisy na indeks. Boom dla uczelni wyższych trwa. Ze wszystkich badań wynika, że ludzie z wyższym wykształceniem mają dziś znacznie większe szanse na zatrudnienie niż pozostali. Wzrosną one jeszcze bardziej, gdy będziemy pełnoprawnymi członkami Unii Europejskiej. Takiej koniunktury nie są w stanie ”skonsumować” uczelnie państwowe, zwłaszcza że nakłady na szkolnictwo wyższe spadają ostatnio dramatycznie, w ub. roku aż o 80%. Na nie zagospodarowane pole wchodzą uczelnie prywatne. Kto idzie do uczelni prywatnej? Panuje stereotyp: dziecko bogatych rodziców, które nie dostało się na państwową. W Warszawie rzeczywiście znajduje to potwierdzenie. Ale maturzyści z mniejszych miast, którzy często nie startowali do renomowanych uczelni państwowych, bo wiedzieli, że wychodzą z gorszych szkół i odpadną na starcie, decydują się na uczelnie niepaństwowe z konieczności. Poza tym – koszty studiowania w dużym mieście na uczelni państwowej, ale bez szans na stypendium, akademik i stołówkę, są. wyższe niż w prywatnej, do której dojeżdża się z rodzinnego domu. Jerzy Chłopecki, prorektor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, twierdzi, że w jego szkole 34% studentów to zdolna młodzież wiejska. Dotychczas tacy młodzi ludzie wyjeżdżali do dużych miast i stamtąd już nie wracali. Dzięki szkołom prywatnym na akademickiej mapie Polski znalazły się miejscowości, które nigdy nie miały tradycji kształcenia na poziomie wyższym niż średni. Która dobra? Lektura materiałów promocyjnych uczelni niepaństwowych może młodego człowieka przyprawić o zawrót głowy. Jest w nich mowa nie tylko o wspaniałych warunkach studiowania, ale o świetlanych perspektywach po otrzymaniu dyplomu. Sporadycznie zdarza się taka konkretna informacja, jak zapowiedziane przez Tadeusza Koźluka, rektora Prywatnej Wyższej Szkoły Businessu i Administracji w Warszawie, usuwanie co roku ”narośli” programowych. Bardzo trudno zorientować się na podstawie tych tęczowych informatorów, które prywatne uczelnie są lepsze, które gorsze. O rozgłosie i popularności niektórych uczelni decyduje ich aktywna promocja, nie zawsze pozostająca w zgodzie z rzeczywistą rangą dydaktyczną i naukową. Pewne światło na to zagadnienie rzuca GUS, który ustalił, że większość pierwszoroczniaków wyższych szkół prywatnych wcześniej przepadła na egzaminach wstępnych do bezpłatnych szkól państwowych. Są uczelnie zdecydowanie dobre, jak w Pułtusku, czy wielokrotnie opisywana w entuzjastycznych artykułach nowosądecka, bo opierają się o kadry z renomowanych uniwersytetów. Opinią elitarnej cieszy się Szkoła Nauk Ścisłych przy PAN, przyjmująca na pierwszy rok tylko 40 osób, co gwarantuje partnerskie stosunki ucznia z mistrzem. Ale jedyny istniejący od 1994 roku system sprawdzania poziomu kształcenia w szkołach niepaństwowych jest prowadzony przez Stowarzyszenie Edukacji Menedżerskiej Forum. To kopia wzorów stosowanych na Zachodzie. – Mało jest szkół, które zgłaszają swe programy do akredytacji – mówi prof. Stefan Kwiatkowski, przewodniczący komisji akredytacji. Dotychczas akredytację mają Bielska Szkoła Biznesu, Wyższa Szkoła National Louis University w Nowym Sączu, Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego w Warszawie oraz Wyższa Szkoła Zarządzania i Bankowości w Krakowie. Prorektor Jerzy Chłopecki przyznaje, że obok uczelni dobrych egzystują bezkarnie szkoły o skandalicznym poziomie nauczania, w których zajęcia odbywają się wtedy, gdy dojedzie wykładowca. Takie studia są za to zupełnie bezstresowe, ponieważ na kolejny semestr przechodzą wszyscy, którzy płacą. Chłopecki nie zgadza się jednak z opinią wychodzącą z renomowanych uczelni państwowych, że duża uczelnia może być dobra. Zdaniem prorektora z Rzeszowa, niechęć środowiska naukowego do szkół prywatnych ma wiele źródeł. Po pierwsze: konserwatyzm środowiska naukowego, w którym traktowanie edukacji jako towaru kłóci się z tradycyjną wizją oświaty jako misji. Ale przecież, zauważa Jerzy Chłopecki, uczelnia państwowa też się sprzedaje. Chodzi nie tylko o organizowane w jej murach płatne studia zaoczne, wieczorowe, ale i o rozmaite półprywatne szkoły biznesu, egzystujące np. przy politechnikach. Przemilcza się też fakt, że większość państwowych uczelni czerpie spore zyski, prowadząc w szkołach prywatnych uzupełniające studia magisterskie. W jednej można zrobić dyplom Uniwersytetu Jagiellońskiego, w innej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, a w jeszcze innej Szkoły Głównej Handlowej. Dla państwowej uczelni to doskonały interes. Jej pracownicy dorabiają do chudej akademickiej pensji, a sama uczelnia wzbogaca budżet, czerpiąc zyski z marży pośrednika. Darowanemu koniowi… Funkcjonowanie wielu uczelni niepaństwowych możliwe jest dzięki temu, że mogą zatrudniać kadrę









