We wsiach w okolicy Krakowa robi w polu więcej najemników zza Buga niż miejscowych Raj śmierdzi zwierzęcym łajnem, butwiejącą kapustą, nadgniłą marchwią i ostrym ludzkim (mówią, że siódmym) potem, szczególnie obfitym, gdy dzień pracy wynosi 18-20 godzin, a robota wymaga zgiętego karku lub klęczenia na kolanach. Latem – na polu lub pod foliowym namiotem, gdzie rosnące roślinki wymagają nieustannej pielęgnacji: nawożenia, oprysków, plewienia, podlewania. Zima w raju to worki i skrzynki wywlekane z chłodni lub piwnic i ładowane na samochody: w nieustannym pośpiechu, z krótką przerwą na posiłek. Ta ziemia obiecana leży 50 kilometrów od Krakowa, ok. 250 km od granicy z Ukrainą. W Posądzy, Zębocinie, Koniuszy, Siedliskach, Wierzbnie, Wroninie, Szarbiach, Glewie, Tropiszowie, Igołomi, Wawrzyńcu oraz sąsiednich wsiach w Proszowickiem, pojawia się w sezonie codziennie i po kilka samochodów na ukraińskich rejestracjach. “Turyści” ze Wschodu przyjeżdżają tu, by – pracując na czarno – zarobić pieniądze, o jakich w swoim kraju nie mogliby nawet marzyć. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc, jest ich coraz więcej. Pracowitych i posłusznych, bez szemrania wykonujących każdą pracę i każde polecenie. Tubylcy nazywają ich białymi niewolnikami, oni natomiast twierdzą, że trafili do… raju. – Wawrzeń? U nas Wawrzeniów kilku, o którego chodzi? – zastanawia się młoda kobieta. – Ja stąd wyjechałam dawno, wszystkich nie pamiętam. Ale ojciec na pewno będzie wiedział. Przyzywa ręką przekładającego obornik mężczyznę, dobrze po sześćdziesiątce. – To chyba o sołtysa chodzi! Koło przystanku pod górkę i na zakręcie w prawo. Taki nowy dom. Łatwo trafić. – Jojoj, utrapienie z tymi Ukraińcami – załamuje ręce Wawrzeniowa. – A ty ich tak bronisz, Zygmunt, że w końcu kłopot na nas wszystkich ściągniesz. Jak u Semperów, nie daj Boże! – Nie kracz, kolację lepiej przyrychtuj, bo wszyscy głodni, a robota szykuje się do rana. – I zwracając się do mnie, w formie wyjaśnienia, dodaje: – Trzy telefony z Niegardowa z hurtowni były, bo im cebuli zabrakło. Buraki i marchew też musowo przez noc wymyć, przebrać, wysuszyć, do skrzynek i worków zapakować. Ciemno, choć oko wykol, zacina deszcz ze śniegiem, nogi w gumofilcach trudno wyciągnąć z marznącego błocka. Podwórze przed domem zamienione na plac produkcyjny zajmuje urządzenie podobne do ogromnej pralki sprzęgniętej z wirówką. Do otwartej przedniej gardzieli robotnicy opróżniają worki wypełnione burakami ćwikłowymi i leją wodą ze szlaucha, która marznie w powietrzu. Płukanie trwa tak długo, aż zamiast błotnej mazi wirówka wyrzuca popłuczyny zupełnie czyste. Na zimowe miesiące zostali w pracy tylko najtwardsi, tacy, którzy nie mają do kogo i czego wrócić lub tego powrotu zwyczajnie się boją. Opłacalne, ale ryzykowne – Nie twierdzimy, że każdy Ukrainiec, który szuka pracy w Polsce, musi być od razu przestępcą. Byłby to osąd niesprawiedliwy. Chcemy tylko zwrócić uwagę, że zatrudnienie ich niesie ze sobą pewne ryzyko – przestrzega proszowicka policja. – Przyjmujemy u siebie w domach ludzi, których zupełnie nie znamy. Wśród nich mogą być przestępcy, może nawet groźni. Osoby, które ich zatrudniają, muszą się liczyć z tym, że ze strony pracowników może im grozić niebezpieczeństwo. Wawrzeniowie gospodarzą w Koniuszy na 30 hektarach ziemi, specjalizując się w uprawie warzyw. Pracy przy ich sadzeniu, okopywaniu, a szczególnie zbiorze jest tak dużo, że w cztery ręce nie byliby w stanie jej podołać. Podobną sytuację mają rolnicy z Tropiszowa, Wronina, Górki Jaklińskiej, Więckowic, Bobina, Igołomi-Wawrzeńczyc, Posądzy i innych wsi. – Bez pomocy robotników ze Wschodu pola stałyby odłogiem, a my, w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych – mówią. Sekretarz Urzędu Miasta i Gminy w Proszowicach, Stanisław Hojnar, informuje, że w porównaniu z poprzednimi latami liczba przyjeżdżających za pracą Ukraińców gwałtownie wzrasta. W gminie Igołomia-Wawrzeńczyce, liczącej 2,5 tysiąca mieszkańców, w ub.r. zameldowano ponad 1000 obywateli Ukrainy. W Koniuszy, gdzie mieszka 8,6 tys. osób, obcokrajowców zza Buga było 900. Pochodzą spod Lwowa, Tarnopola, Stryja, Borysławia, Drohobycza, Horodka i z innych, dalszych rejonów Ukrainy. – Nas w Strebleszycach koło Starej Soli ośmioro – mówi łamaną polszczyzną Michaił Hmetko. – Chałupa to jedna izba przykryta słomą. W zimie na środku ognisko, a nad nim
Tagi:
Teresa Ginalska









