Umarł faraon, niech żyje faraon

Umarł faraon, niech żyje faraon

Prezydent Mursi forsuje konstytucję, na którą nie zgadza się społeczeństwo Ustawę zasadniczą powinno się przygotowywać powoli i starannie, uwzględniając rozbieżne głosy i opinie, choćby dlatego, że nieprędko przyjdzie się z nią rozstać, zastępując nową – w zamyśle lepszą. W Polsce trwało to kilka dobrych lat, dzięki czemu do referendum szliśmy w atmosferze względnej zgody, a przynajmniej kompromisu. Nad Nilem jest inaczej. Ostatnie tygodnie dowodzą, że wybrany w czerwcu br. prezydent Mohammed Mursi nie dość, że średnio czuje się w ciasnym gorsecie demokraty, to jeszcze forsuje konstytucję, co do której nie ma nawet minimalnej zgody narodowej. Zanim odniesiemy się do tekstu wzbudzającego takie kontrowersje, prześledźmy wydarzenia, które doprowadziły do kolejnej erupcji niezadowolenia społecznego. Gwoli ścisłości – do przesileń politycznych dochodzi nad Nilem co kilka miesięcy, tym razem jednak Marina Ottaway z Cargengie Endowment for International Peace, zwykle powściągliwa w ocenach, określiła sytuację mianem „najpoważniejszego kryzysu nieszczęsnej egipskiej transformacji”. Trudno być demokratą 22 listopada br. przejdzie do historii jako dzień, w którym prysnęły złudzenia co do demokratycznych intencji Mursiego oraz jego islamistycznego otoczenia. Krytyków obecnych wydarzeń nie przekonują już słowa prezydenta, że jest jedyną osobą mogącą dokończyć rewolucyjne dzieło, a wszystko, co robi, robi w imię demokracji. Hosni Mubarak mówił to samo przez 30 lat, wykorzystując państwową telewizję jako tubę propagandową. Podobnie jak teraz Mursi. W ciągu zaledwie pięciu miesięcy udało mu się roztrwonić warunkowe poparcie, jakie otrzymał od znacznej części środowisk liberalnych i lewicowych. W tym liderów świeckiej, prodemokratycznej opozycji, którzy postawili na niego w momencie starcia z Ahmedem Szafikiem, towarzyszem Mubaraka. Od pierwszych dni rządów nowego prezydenta, który, co ważne, jest cywilem (to nowość w egipskiej polityce) i został wybrany w demokratycznych wyborach (to także nowość), wiele wskazywało na to, że parcie ku demokracji się zmniejsza. Tym bardziej że najpewniej doszło do swoistej umowy między Braćmi Muzułmanami a armią, która pociągała, pociąga i będzie pociągać za sznurki. Odesłanie na emeryturę głównych przedstawicieli establishmentu wojskowego miało wprawdzie symboliczny charakter, ale raczej utwierdzało krytycznych obserwatorów w przekonaniu co do istnienia owego układu. W innym wypadku ani Mohammed Hussein Tantawi, ani Sami Hafiz Anan nie przyjęliby decyzji prezydenta z taką pokorą. Zostali zresztą jego doradcami i chętnie pozują do wspólnych zdjęć. Stawką owej umowy może być nienaruszalność interesów członków korpusu oficerskiego, którzy z powodzeniem piastują funkcje menedżerskie czy gubernatorskie, szczególnie na emeryturze. W tym sensie nic się w Egipcie nie zmieniło. Zaskoczeniem są natomiast działania Mursiego zmierzające do zagarnięcia całości formalnej władzy, w tym próby osłabienia wymiaru sprawiedliwości. Należy w tym kontekście wyjaśnić, że cywilny pion systemu prawnego był do pewnego stopnia solą w oku Mubaraka, pozostając jedynym obszarem instytucjonalnych działań, za pośrednictwem których można było pokrzyżować plany autokraty. Nie jest więc prawdą, jak przekonuje Mursi, że sądownictwo tworzą ludzie dyktatora. Słuszne jest raczej stwierdzenie, że to środowisko politycznie zróżnicowane. Aby zdyskredytować wymiar sprawiedliwości w oczach obywateli, Mursi zaatakował byłego już prokuratora generalnego Abdela-Meguida Mahmouda, oskarżając go – być może słusznie – o udział w zmowie mającej na celu uniewinnienie osób odpowiedzialnych za śmierć rewolucjonistów. Za pierwszym razem nie udało się go usunąć, za drugim okazało się to skuteczne. Między prezydentem a środowiskiem prawniczym wybuchła awantura, a sam zainteresowany twierdził na konferencji prasowej, że zaraz go pewnie zamkną. Intryga była przykrywką dla poważniejszej operacji, w której prezydent jednak się przeliczył. 22 listopada br. ogłosił dekret, na mocy którego wyłączył swoje decyzje legislacyjne spod kontroli sądowniczej, wiążąc w ten sposób ręce sędziom Najwyższego Sądu Konstytucyjnego. Obawiał się bowiem, że przed przyjęciem nowej konstytucji trybunał orzeknie nielegalność konstytuanty. Podobny los spotkał wcześniej Zgromadzenie Ludowe (niższą izbę parlamentu), gdzie większość mieli islamiści. Zniweczyłoby to plany Braci Muzułmanów wykorzystania przewagi w konstytuancie. Nie dla dyktatury Od dawna było wiadomo, że prawdziwa batalia rozegra się o ustawę zasadniczą. Trudno było jednak przewidzieć, że Bracia Muzułmanie zajmą w niej pozycję chroniącą status quo. Inaczej nie mieliby możliwości sprawowania władzy, a tym bardziej wprowadzenia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 51-52/2012

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa