Wrocławski Teatr Polski oficjalnie i w podziemiu Nie czas żałować róż… Gdy tyle się dzieje w kraju, czy można pamiętać o ginącym teatrze? Choć czasem któraś osobistość kultury wspomni go w jakimś wywiadzie, w mediach ogólnopolskich prawie już o nim nie słychać. Ostatnim chwilom dawnego Polskiego wciąż wiernie towarzyszą publicyści wrocławscy… Zaraz, zaraz, powiedzą ci, którzy twierdzą, że nic się nie stało po zmianie dyrektora. Teatr gra, ma komplety na widowni, rozpoczyna próby do kolejnych pozycji. Aktorzy odchodzą albo są zwalniani? Nowy dyrektor ma prawo wprowadzać swoje porządki. Paryż i debata We Wrocławiu toczył się akurat szczególnie gorący etap boju o Teatr Polski, kiedy najlepsza, eksportowa część zespołu błyszczała w Paryżu. Od 30 listopada do 11 grudnia zeszłego roku brała udział w prestiżowej Paryskiej Jesieni. Dziesięć przedstawień „Wycinki Holzfällen” Thomasa Bernharda w reżyserii Krystiana Lupy spotkało się z ogromnym zainteresowaniem. I nie był to pierwszy taki sukces, swego czasu Polski otwierał festiwal w Awinionie. Francuzi nie pozostali obojętni na sytuację, w jakiej znaleźli się artyści. Znów, jak przed laty, solidaryzowano się z Polakami. „L’Humanité” i „Le Figaro” pisały o niszczeniu Teatru Polskiego. List otwarty w tej sprawie do wicepremiera Piotra Glińskiego podpisali m.in. Juliette Binoche i dramatopisarka Yasmina Reza. Aktorzy zaś konsekwentnie – tak jak u siebie – po spektaklu wychodzili do publiczności z zaklejonymi ustami. Czy był to ostatni zagraniczny popis Polskiego? Lupy, podobnie jak wielu innych znanych reżyserów, w Polskim już nie będzie, odeszli na znak protestu. Lupa nawet z dużą stratą, również dla siebie, bo porzucił zaawansowaną pracę nad „Procesem” Kafki. Wyliczono mu dokładnie, że na ten cel poszło 200 tys. zł, a dodatkowo miało być jeszcze 300 tys. zł z Instytutu Grotowskiego. Kiedy pieniądze trafiły na konto teatru, natychmiast przejął je komornik. Nowy dyrektor załamywał ręce, bo trzeba będzie je oddać niedoszłemu darczyńcy. Tak tu rzeczywistość skrzeczy – między światowymi sukcesami a komornikiem i sypiącym się dachem. O to ostatnie obwinia się Krzysztofa Mieszkowskiego, byłego dyrektora, który miał wpędzić placówkę w potworne długi, a jej siedzibę, nie dbając o remonty, doprowadzić prawie do ruiny. Z Paryża dochodziły wieści o gorącym przyjęciu Teatru Polskiego, a we Wrocławiu urządzono debatę pod dramatycznym hasłem: „Kultura w stanie zagrożenia”. Data, 23 listopada, była znacząca. Gdyby Mieszkowski nadal dyrektorował, tego dnia odbyłaby się premiera „Procesu”. A tak Lupa mógł jedynie porównać obecną sytuację w Polskim do kafkowskiego świata. Ten dzień ogłoszono też dniem solidarności z udręczonym teatrem. Sala we wrocławskim kinie Nowe Horyzonty pękała w szwach. Przyszli sympatycy teatru i wszyscy zaniepokojeni tym, co dzieje się w kulturze. Dlatego Monika Strzępka zauważyła gorzko, że będą mówić sami do siebie. Choć okazało się, że gdzieś z boku są przedstawiciel urzędu marszałkowskiego i rzecznik prasowy Teatru Polskiego. Usilnie namawiano ich, by przeszli na podium, dołączając do ważnych gości debaty, i by zabrali głos. Do tego jednak żadną miarą nie dali się namówić. Tymczasem warto było usłyszeć choćby deklarację reżysera Krzysztofa Garbaczewskiego: – To nie są lata 50., gdy nagle można nakazać uprawianie jakiegoś rodzaju sztuki, w naszym przypadku – narodowo-katolickiego teatru. Jacek Głomb, dyrektor teatru w Legnicy, aż nadto dobrze rozumie sytuację Polskiego, bo jego instytucji władze samorządowe również nie kochają. Nie mają tu znaczenia największe nawet sukcesy. – Teatr Polski był niewygodny dla władz – potwierdzała tę tezę Olga Tokarczuk, kontaktując się z zebranymi poprzez nagranie w telefonie komórkowym. – Drażnił, skłaniał do refleksji, miał poczucie misyjności – dodała pisarka. Olgierd Łukaszewicz, szef ZASP, zwrócił uwagę na element, który właśnie się objawił. To publiczność, tak zafascynowana dotychczasową działalnością Polskiego, że zdecydowała się stanowczo go bronić. Tę debatę zorganizowało powstające Stowarzyszenie Widzów Teatrów Publicznych. My, publiczność Nieformalna początkowo grupa obrońców teatru po krótkim czasie liczyła przeszło 50 osób. Wśród nich był 22-latek, student, który 14 razy obejrzał „Hamleta” w reżyserii Moniki Pęcikiewicz. Wykładowczynię jednej z uczelni tak zafascynował „Sen nocy letniej”, że na spektaklu była dziesięć razy. Dla nich i pozostałych z tego










