Unia nas popędzi

Prawo o ochronie środowiska mamy dobre, ale jego wdrażanie idzie bardzo opornie

Czego chce od nas Unia Europejska w dziedzinie ochrony środowiska? A może my też czegoś chcemy od Unii w tej dziedzinie? Czy można odpowiedź na te pytania sprowadzić do okrzyku: chcemy pieniędzy na oczyszczalnie (np. w Warszawie) i zakłady usuwania śmieci (też w Warszawie), a Unia niech lepiej nic od nas nie chce, bo i tak zastosujemy najdłuższe z możliwych okresy przejściowe i programy dostosowawcze! Oczywiście, tak stawiać sprawy nie można.

Cel: zrównoważona, przyjemna i dostatnia przyszłość

Nie tylko w pieniądzach i we wprowadzaniu kolejnych dyrektyw unijnych rysuje się korzyść z naszego połączenia z cywilizowaną ekologicznie Europą. Korzyść polega na możliwości przyspieszenia procesu porządkowania relacji człowiek-środowisko, usunięcia licznych jeszcze bardzo niedobrych przyzwyczajeń, wprowadzenia demokratycznych procedur do zarządzania środowiskiem, szybszego podnoszenia świadomości ekologicznej, zapewnienia mieszkańcom poczucia bezpieczeństwa, uspołecznienia wszystkich działań, które dotyczą korzystania z zasobów środowiska, przyrody, przestrzeni. Pisząc krótko – Unia jest niepowtarzalną szansą, by przyśpieszyć proces ekologicznego dojrzewania narodu do stanu, którego przecież każdy oczekuje – zrównoważonej, przyjemnej i dostatniej przyszłości.
Właśnie tymi ostatnimi słowami wyjaśniony jest cel VI Programu Środowiskowego Unii Europejskiej. Będzie on obowiązywać do 2010 r., czyli w czasie naszej już pełnej obecności w Brukseli. Priorytety tego programu są tylko cztery, ale jakże symptomatyczne:
* ochrona klimatu – czyli zawrócenie niekorzystnych oznak degradacji warstwy ozonu w stratosferze i wzmagania się efektu cieplarnianego;
* zachowanie różnorodności biologicznej i walorów przyrody ożywionej przede wszystkim poprzez stworzenie ogólnoeuropejskiego systemu obszarów chronionych;
* walka z zagrożeniami zdrowia, a zwłaszcza z przyczynami środowiskowymi tych zagrożeń, w tym szczególnie z hałasem;
* racjonalna gospodarka surowcami, w tym objęcie recyklingiem i powtórnym użytkowaniem coraz większej masy odpadów komunalnych i innych.
Zauważmy, że Unia już nie pisze w swych programach o oczyszczaniu ścieków, czystej wodzie do picia, ograniczaniu pospolitych gazów i pyłów przemysłowych, a także odorów. Nie pisze o dostępie do danych o stanie środowiska oraz o udziale społeczeństwa w postępowaniach tyczących zmian tego stanu. Nie ma też w obecnym programie akcentów związanych z technologiami oszczędzającymi środowisko, z procedurami lokalizacji inwestycji mogących szkodzić temu środowisku itd.
Nie ma, bo Europa pędzi do przodu, wciąż wyprzedzając nas o kilkanaście lat. Właśnie kilkanaście lat temu w programach europejskich były zapisy dotyczące wymienionych wyżej kwestii. Obecnie są już one w sztywnych regulacjach tzw. horyzontalnego prawa unijnego. Czyli muszą obowiązywać wszystkie państwa członkowskie. Także nas. Jeśli priorytety i dyrektywy dają nam czas na zastanowienie i ewentualne wynegocjowanie łagodniejszego potraktowania – to zasady zapisane w prawie horyzontalnym są niewzruszone.
Cóż to takiego i czy Polska wypełnia te regulacje? Upraszczając, można sprowadzić je do trzech zasadniczych kwestii: swobodnego dostępu do informacji o środowisku i jego ochronie, udziału społeczeństwa w procedurach wiążących się ze zmianami w środowisku oraz obowiązkowego wykonywania ocen oddziaływania na środowisko przedsięwzięć i projektów mogących naruszać stan środowiska. Krótko mówiąc, obywatel Unii ma pełne prawo do informacji środowiskowej, może uczestniczyć w procedurach uzgadniania inwestycji i konstruowania planów oraz wie, że administracja nie wyrazi zgody na przedsięwzięcie, jeśli nie będzie ono wnikliwie rozpoznane pod względem możliwych niekorzystnych oddziaływań na przyrodę, krajobraz, zdrowie ludzi i wartości kulturowe.

Prawo tylko na papierze?

Ktoś lepiej obeznany powie, że zasady te już od prawie dwóch lat znajdują się w nowej środowiskowej ustawie-matce – Prawie Ochrony Środowiska. Są tam stosowne tytuły, działy, rozdziały, artykuły i punkty dokładnie odpowiadające unijnemu prawu horyzontalnemu w wymienionych kwestiach. A więc w tytule przepisy ogólne jest dział IV „Informacje o środowisku”, gdzie czytelnik dowie się, że zasadniczo ma prawo do uzyskania każdej takiej informacji od organów publicznych bez podawania personaliów, powodów i bez opłat. Zaraz potem z radością skonstatuje (dział V), że zaprasza się go do uczestnictwa w konsultowaniu, a nawet opiniowaniu większości projektów mających potencjalny wpływ na środowisko. Wreszcie dalej w sążnistym dziale VI dowiaduje się o skomplikowanych zasadach postępowania w sprawie oceny oddziaływania na środowisko planowanych przedsięwzięć, nie tylko zresztą w Polsce, ale i u sąsiadów.
Czyli wszystko jest w porządku. Mamy prawo – mamy porządek. Unia z zadowoleniem czyta tłumaczenia naszej ustawy, widząc w niej niemalże kopię stosownych regulacji brukselskich. Unijny urzędnik wizytując gmach Ministerstwa Środowiska*, nie zapuszcza się jednak w teren i nie zagląda w sumienia i teczki urzędników, ekspertów oraz nie słucha opinii naszych obywateli.
W sferze wdrażania tego prawa jest najwięcej do zrobienia. I dobrze będzie, jeśli Unia popędzi nas w tym dziale.
* Muszę tu jeszcze raz zaprotestować i ośmieszyć tę nazwę – środowisku niepotrzebne jest ministerstwo tak jak niepotrzebne jest morzu, powietrzu i ptakom. Sporo ma do zrobienia ministerstwo ochrony środowiska.

Wydanie: 17/2003, 2003

Kategorie: Ekologia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy