Upór w operze

Upór w operze

„Strasznym dworem” rozpocznie działalność nowy teatr operowy w Białymstoku Za kilka dni sfinalizuje się projekt budowy opery w Białymstoku. Polski pejzaż kulturalny wzbogaci się o ważny ośrodek sztuki operowej i każdej innej. Skąd opera w Białymstoku? Myśl pojawiła się chyba z 10 lat temu, najpierw w głowie Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego, dyrektora tutejszej filharmonii. Objął on dyrekcję tej instytucji w wieku ledwie 25 lat, postawił placówkę na wysokim poziomie organizacyjnym, a orkiestrę wprowadził do elity polskich filharmoników. W tym czasie doprowadził do powstania znakomitego chóru, zarobił na nominację do Paszportu „Polityki” i wreszcie zdobył ze swoimi zespołami Fryderyka. Uchodzi za jednego z czołowych polskich dyrygentów. Ten to młody wówczas człowiek (przed kilkoma tygodniami skończył40 lat) zaprezentował władzom lokalnym swą ideę, aby w Białymstoku, który aspiruje do bycia bramą Wschodu (i bramą Europy, jadąc w drugą stronę), wybudować ni mniej, ni więcej tylko operę. Determinacja i współdziałanie Białystok to miasto, w którym nowe zaszczepia się nielekko. Może za przyczyną pewnej tradycyjności oczekiwań, ale jeszcze bardziej z powodu decydentów niezbyt rwących się ku innowacjom. Ale miał Niesiołowski w sobie urok młodzieńczy i jakiś rodzaj żaru; zakręcony był po prostu. Zapalił ówczes-nego marszałka województwa Janusza Krzyżewskiego (z SLD), zaraz potem prezydenta miasta Ryszarda Tura (stanowczo prawicowego), dotarł do decydentów ministerialnych i tak się zaczęło.Niełatwe to było, należało bowiem pokonać ów tradycyjny odruch części tutejszych elit, które powiadały, że po co w Białymstoku opera, skoro nie ma tego i tamtego. Jeśli wymieniam te nazwiska, to dlatego, że ludzie ci wykazali się odwagą i stoczyli swoisty bój świadomościowy także ze swoimi środowiskami. Niektóre, zarówno lewicowe, centrowe, jak i prawicowe, do dzisiaj nie mogą wybaczyć (zrozumieć?) tamtej decyzji. W tym to boju, uwikłanym w konteksty polityczne, poległ sam maestro Nałęcz-Niesiołowski – ale o tym za chwilę.Po wielu dyskusjach inwestycję ulokowano w śródmieściu, na terenie wyznaczonym przez Wzgórze św. Marii Magdaleny z mikroskopijną cerkiewką na cmentarzyku i ulicą przy parku Centralnym, w pobliżu znanego Białostockiego Teatru Lalek i słynnej ulicy Młynowej, osi dawnych, dziś kultowych Chanajek. Miejsce nie było bez znaczenia, wpisywało bowiem przyszłą operę w pewien kultowy krąg urbanistyczny. Rzecz jasna, wymagało to niejednej dyskusji, sporu i zgody. Tu różni zachowywali się różnie, prostacy – małodusznie, myślący – z wyczuciem. Jedną z anegdot związanych z tą inwestycją pozostanie prawdziwa historia, jak to ordynariusz prawosławny znalazł złotą furtkę do zbudowania opery. Teren projektu obejmował m.in. niewielki fragment dawnego cmentarzyka należącego do cerkwi. Gdyby bp Jakub nie znalazł wystarczających powodów, aby się zgodzić na wejście budowy na jego domenę, pewnie dzisiaj nie byłoby jeszcze tej opowieści.Uklepywanie rzeczywistości trwało długie miesiące. Ostatecznie sejmik (prowadziłem te obrady) w październiku 2004 r. przyjął uchwałę intencyjną w sprawie budowy opery. Wspomniana odwaga marszałka Krzyżewskiego i jego współpracowników (zwłaszcza znakomitego zespołu inwestycyjnego w urzędzie marszałkowskim) brała się nie tylko z oczarowania wizją. Musiał on się zmierzyć z chłodną materią finansową, organizacyjną i budowlaną. A to już inna, długa opowieść. Ostatecznie inwestycję sfinansowano ze środków własnych województwa (100 mln), pieniędzy europejskich – programu „Infrastruktura i Środowisko” (też 100 mln) oraz funduszy Ministerstwa Kultury, potem już także Dziedzictwa Narodowego (prawie 30 mln).Budowa ruszyła, zakorzeniała się też idea. Kończąc kadencję, Krzyżewski pozostawił już po sobie fundamenty. Jego następcy z PO (jak obecnie) weszli do urzędu z wygłaszaną przez bodaj rok narracją o „przeskalowanej inwestycji”. Że niby taka wielka, za wielka, że po co w Białymstoku? Raz położony beton okazał się jednak wystarczająco trwały, bo roboty podjęto i właśnie skończono. Ojcowie i matki założyciele Dziwny był krąg ojców i matek założycieli opery, bo nie da się go opisać w jednolitych barwach politycznych. Wielkim orędownikiem był ówczesny minister Waldemar Dąbrowski, utrzymujący, że opera jest królową sztuk. Wraz z zastępczynią Agnieszką Odorowicz (bywało, że w imieniu samorządu wojewódzkiego uczestniczyłem wraz z dyrektorką urzędu Haliną Rutkowską w tych twardych rozmowach) pomógł spiąć zasady finansowania z funduszami budżetu państwa i środkami UE. Byłoby nierzetelnością nie przypomnieć roli Krzysztofa Putry, najpierw radnego wojewódzkiego, później wicemarszałka Senatu, który uklepał tutejszy grunt prawicowy, był gwarantem sprawy przez dwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 39/2012

Kategorie: Kultura