Uwięzieni w kabinie

Uwięzieni w kabinie

Mam wrażenie, że z naszą rakietą dzieje się coś niedobrego, chyba pochyla się do tyłu, pada. Wspomnienia Mirosława Hermaszewskiego W kabinie oświetlenie jest przyciemnione. Na tablicy przyrządów błyskają lampki kontrolne. Strzałki wskaźników pulsują. Słyszę wysoki ton wentylatorów skafandra. W słuchawkach spokojny głos naszego kontrolera lotu Suworowa jest stopniowo zagłuszany przez wzmagający się jazgot silników Wszystko zaczyna drgać, rakieta, nasze ciała i maskotki zawieszone na nitkach. Mięśnie i nerwy mamy napięte. Przed oczyma pojawia się obraz startującej rakiety z Kowalonkiem i Iwanczenkowem, którą obserwowałem dwa tygodnie wcześniej. Gejzer ognia, przerażający i rozdzierający huk silników oraz gigantyczna chmura dymu i pyłu, która przesłoniła unoszącą się rakietę. Sprawiało to wrażenie, że rakieta tylko na moment wzniosła się, po czym opadła w czeluść wyrzutni, która przypominała eksplodujący wulkan. Mam wrażenie, że z naszą rakietą dzieje się coś niedobrego, chyba pochyla się do tyłu, pada. Spinam się jeszcze bardziej. Oczekuję brutalnego włączenia rakiety ratunkowej. „Ja 16-3 – 10 sekund, palot normalnyj” – informuje Suworow. Ta informacja uspokaja mnie. Złudzenie znika. Uświadamiam sobie, że w rakiecie zajmuję pozycję leżącą i na plecach czuję pojawiające się przeciążenie inaczej niż w samolocie. Włącza się Klimuk: „Ja Kaukaz – rabota dwigatelej na słuch ustocziwaja” (praca silników stabilna). Dorzucam przez radio: „Ja Kaukaz 2 – rakieta idzie płynnie, pojawiają się przeciążenia”. Oburącz ściskam drążek sterowy, na którym zamontowano tylko przyciski radiostacji. Pod lewą ręką trzymam plansze ze schematem poszczególnych etapów trajektorii wyjścia na orbitę, choć znam go na pamięć w najdrobniejszych szczegółach. Opisano tam także nasze czynności na wypadek wystąpienia awarii. W pamięci widzę: jeśli awaria wystąpi teraz, to do 288 sekundy wylądujemy na nizinnych terenach; od 282 do 512 sekundy – lądowanie nastąpi w terenie górzystym, chwilę potem już tylko w bezkresach Pacyfiku; do 494 i od 510 do 512 sekundy – lądowanie nastąpiłoby na terytorium ZSRR. Największy niepokój budził zakres pomiędzy 494 a 510 sekundą, który podkreśliłem żółtym kolorem – to lądowanie na terytorium Chin, którego z oczywistych powodów chcieliśmy uniknąć. Przez pierwszych osiem sekund rakieta majestatycznie wznosi się pionowo, po czym, powoli pochylając się, kieruje się na wschód. Drgania wzmagają się, wzrastające stopniowo przeciążenie zaczyna dokuczać. Stale utrzymujemy łączność z kosmodromem. Ziemia co chwilę informuje o pracy silników i przebiegu lotu. Rewanżujemy się kolejno meldunkami o samopoczuciu, spostrzeżeniach i o stanie technicznym statku kosmicznego. „Ja 16-3 – 26 sekund, lot poprawny” – a więc jesteśmy na wysokości półtora kilometra – nieźle. Kolejna informacja: „60 sekund – ciśnienie w komorach spalania w normie, stabilizacja poprawna” – osiągnęliśmy stratosferę, wysokość 12,5 kilometra. Przekraczamy barierę dźwięku. Szum opływającego statek powietrza cichnie. Wzrastające przeciążenie coraz mocniej wciska w fotel i utrudnia oddychanie, łapię powietrze haustami. Napinam mocniej mięśnie brzucha. Maskotki pod działaniem przeciążenia wyprostowały swoje smycze i podrygują w takt wibracji i gwałtownych szarpnięć, które stają się niepokojące. Obawiam się, czy aby nie odrywa się jeden z bocznych stopni. Przeciążenie ok. 5 g. Na piersiach i krtani czuję potworny nacisk. Wszystko wokół wibruje, głos też. Nie mogę odczytać wskazań. Chyba jest źle. O Boże!!! 118. sekunda lotu – słyszę suchy trzask. Znika przeciążenie, gwałtownie rzuca nas do przodu, pasy mocujące wpijają się w ciało. Koniec jazdy – myślę. Szkoda. Patrzę na planszet – sygnalizator AWARIA nie zaświecił się. Klimuk spokojnie melduje o oddzieleniu I stopnia. Nie wierzę. Cisza. Jednak plecami czuję, jak bardzo powoli niewidzialna siła ponownie wciska mnie w fotel, a przez plecy przepływają wibracje – teraz nieduże, ale o znacznej częstotliwości. A więc wszystko w porządku. Spoglądam na Klimuka. Uśmiecha się. Gestem pokazuje: OK! i melduje o stabilnej pracy silników II stopnia. Z pamięci przywołuję dane: wysokość 46 kilometrów – przebyty dystans 44 kilometry, prędkość 1700 metrów na sekundę. Obserwujący z kosmodromu nasz lot w tym momencie widzieli wysoko w błękicie nieba świetlny krzyż, rozchodzące się na boki bloki

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 32/2009

Kategorie: Książki