W cieniu szubienicy

W cieniu szubienicy

Bronisława Piłsudskiego pojedynek z losem Zamach na Aleksandra III od początku nie przebiegał wedle planu spiskowców. Dwukrotnie dzień po dniu zamachowcy wychodzą na trasę spodziewanego przejazdu cara, ale ten się nie pojawia, jakby przeczuwając niebezpieczeństwo. Gdy 1 marca wyszli na czaty po raz trzeci, znów snuli się godzinami po Newskim Prospekcie w nadziei, że car będzie jechał na nabożeństwo żałobne do soboru – była akurat rocznica zabójstwa jego ojca przez Hryniewieckiego. Nie wiedzą, że jeden z nich – student Pachomij Andriejuszkin – jest na okrągło śledzony przez agentów Ochrany z powodu listu, który w początkach roku wysłał do swego przyjaciela w Charkowie, Iwana Nikitina. Nie podpisał się, ale list przeczytał najpierw tzw. perlustrator, czyli cenzor mający gabinet w każdym urzędzie pocztowym. Zaszokowany jego treścią sprawi, że charkowska policja wydusi z Nikitina personalia nadawcy i powiadomi o nim Petersburg. Nic dziwnego, że cenzorowi zapaliła się ostrzegawcza lampka, bo Andriejuszkin, ni mniej, ni więcej, dzielił się z przyjacielem złowieszczym przypuszczeniem, że oczekuje wkrótce nadejścia bezwzględnego czerwonego terroru, a „obecna cisza jest tylko ciszą przed burzą”. Pisząc to, po prostu fantazjował. Nie wiedział jeszcze wtedy o przygotowaniach Frakcji do zamachu, w którym sam miał niemałą rolę do odegrania. Nie dawał powodu do zatrzymania, niemniej Ochrana, dmuchając na zimne, nie spuszcza go z oka i nie dozna zawodu. 1 marca było zimno, od Newy zawiewał ostry wiatr. Spiskowcy mimo napięcia marzli. Chcąc się trochę rozgrzać, ryzykownie wstąpili do pobliskiej knajpy. Szpicle śledzący Andriejuszkina też tam weszli i spostrzegli, że dołączył do grupki młodzieńców, którzy uprzednio, dzień po dniu przechadzali się wahadłowo po Newskim Prospekcie mimo wcale niespacerowej pogody. Fakt, że wszyscy oni zeszli się jednocześnie i najwidoczniej się znali, wydał się agentom mocno podejrzany. Niebawem cała szóstka tzw. grupy bojowej – trzech sygnalistów i trzech miotaczy – znalazła się w areszcie. Tym samym zamach nieprzewidywalną siłą przypadkowości rozwiał się jak dym z gasnącego paleniska. Zatrzymanych doprowadzono do Gubernialnego Urzędu Żandarmerii przy ulicy Grochowej, gdzie zdesperowany klęską akcji Osipanow cisnął nagle na podłogę gruby słownik, maskujący bombę. Do eksplozji jednak nie doszło, przytrzymywany bowiem mocno z obu boków za ręce nie zdołał pociągnięciem za sznurek otworzyć zaworu zapalnika. Unieruchamiany w ten sam sposób Andriejuszkin nie mógł ani dobyć swojej bomby, ani wyjąć z kieszeni owego angielskiego rewolweru typu Bulldog, nabytego w Wilnie przez Kanczera. Osipanow był tak przemożnie owładnięty ideą carobójstwa, że specjalnie się przeniósł z Kazania na wydział prawa do Petersburga, zamierzał bowiem w pojedynkę zabić cara z pistoletu nabitego zatrutymi pociskami. Wyperswadowano mu ten pomysł, dał się przekonać do zamachu zbiorowego, a w uznaniu jego determinacji powierzono mu najsilniejszą bombę, tę ukrytą w słowniku medycznym. Niewybuch przedłużył mu trochę życie – niewiele ponad dwa miesiące – ale być może dla sprawy byłoby lepiej, gdyby bomba w książce go zabiła. Zginęliby wprawdzie prócz żandarmów także trzej sygnaliści, których ominie szafot, ale losy reszty spiskowców zapewne potoczyłyby się odmiennym torem, jedni uniknęliby śmierci, inni katorgi, a niektórzy mogli ujść cało, uniknąć zdemaskowania. Stało się inaczej, wszyscy zostali zidentyfikowani, a w mieszkaniu jednego z nich aresztowano od razu Ulianowa. Na domiar złego Kanczer już na drugim przesłuchaniu, wcale niebity, postraszony tylko torturami i szubienicą, załamuje się i odsłania szczegóły zamachu. Pęka również jego ziomek, trzeci sygnalista Piotr Horkun. Wprawdzie uprzednio Szewyriow chciał przezornie, na okoliczność wpadki, zaopatrzyć całą grupę bojową w cyjankali, ale propozycja spotkała się z ogólną odmową. Obruszyli się zwłaszcza będący w większości Kozacy, uważając, że mogą ręczyć za swój mołojecki hart, gdy przyjdzie do wymuszania zeznań biciem czy innymi patriarchalnymi w Rosji metodami. Gdyby Kanczer zachował przytomność umysłu i pohamował swą nadgorliwość, ława oskarżonych mogłaby być krótsza. Nie musiał ujawniać wszystkich wspólników, choćby tych z koła wileńskiego. Ale on sypie niepowstrzymanie. Zawieziony do Wilna, wskazuje dom Stefanii Lipmanówny, gdzie nocował, a także mieszkanie Paszkowskiego. Tam akurat agenci natknęli się przypadkiem na Ziuka i obu od razu zabrano do Petersburga. Procesowi spiskowców

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 36/2018

Kategorie: Historia