Walia, sedno świata

Wieczory z Patarafką

W ezoterycznej „czarnej” serii wydawnictwa Amber, o której tu względnie często pisuję, jest jak w owym małym sklepiku szwarc, mydło i powidło. Książki bardzo ciekawe sąsiadują ze zwyczajnym chłamem i zresztą nie może być inaczej. Przeczytałem właśnie dzieło nad wyraz wątpliwe, a w każdym razie ja nie potrafię go ocenić. Rzecz znowu o królu Arturze, Graalu i wszystkich świętych. Nazywa się to „Święte królestwo. Rewelacyjne odkrycie chrześcijańskiego królestwa z pierwszych wieków naszej ery”. Rewelacje jak rewelacje, raczej nie dla postronnego obserwatora. Autorem jest Adrian Gilbert, ongiś współautor książek o Sfinksie i piramidach. Teraz też opiera się na dwóch nieprofesjonalnych historykach walijskich, Alanie Wilsonie i Baramie Blacketcie.
Otóż właśnie oni dwaj tropili ślady historycznego króla Artura i doszli do wniosku, że pomieszano ze sobą dwóch władców tego samego imienia, żyjących w IV i VI w. naszej ery. Że ich sławne bitwy odbyły się nie tu, a tam, że ich stolice były w innych miejscach, niż przyjmowano dotąd itd., itp. Możliwe, możliwe, ale jakie to wszystko może mieć dla nas znaczenie? Natomiast wszystko to zostało oprawione w argumentację już nam znaną, i to dobrze, tyle że stosowaną do innych krajów, innych ludzi i sytuacji. Podejrzewam przy tym, że cała ta książka jest wynikiem rozgrywek politycznych między Anglikami, Szkotami, Irlandczykami i Walijczykami – jak wiadomo nacje te zwalczały się zaciekle od tysięcy lat, a i całkiem współcześnie także. Książka reprezentuje interesy walijskie. Wyraża zaś mniemanie, że Anglicy uknuli spisek w celu pogrążenia Walii. To akurat nawet całkiem możliwe. Myślę jednak, że żadnego spisku nie było, tyle że Anglicy jako silniejsi gnębili Walijczyków, podobnie jak my dopiekaliśmy Białorusinom i Ukraińcom.
A tymczasem okazuje się, że to właśnie Walijczycy byli solą ziemi brytyjskiej. Wywodzili się przecież od Trojańczyków, a chrześcijaństwo na Wyspy przyniósł osobiście sam Jezus przed swoim ukrzyżowaniem, a w najgorszym wypadku Józef z Arymatei w towarzystwie Maryi, tak tej samej, Matki Boskiej. Nawet nie bardzo się zdziwiłem, bo to samo mniej więcej czytałem przedtem o Francji, Hiszpanii, Prowansji, Indiach i Tybecie. A także o innych licznych krajach, których już nie pomnę. Dlaczego by więc Walia miała być gorsza?
Rzecz dodatkowo w tym, że są dwie Walie, północna i południowa. Zasługi dla całego świata ma wyłącznie południowa. Walijczycy północni są wredni, zdradliwi, wiarołomni i żadnych zasług nie mają. Myślę, że nasze własne konflikty na przykład między Śląskiem i Zagłębiem, Kielcami a Radomiem, Łomżą i Ostrołęką wyglądają w oczach innych narodów dokładnie tak, jak wyglądały te rewelacje w moich oczach, kiedy się o nich dowiadywałem. Czyli po prostu śmiesznie. Mówi to zresztą bardzo dużo o naturze ludzkiej, wiecznie szukającej wroga i rywala. A jakieś powody na pewno się znajdą. Neodarwinizm widziałby w tym walkę o przyszłość swoich genów, chociaż zdumiało mnie, o czym niedawno pisałem, że zaciekła rywalizacja dotyczy także organizmu matki i noszonego płodu. Wróćmy jednak do rewelacji Gilberta.
Nie brak wśród niech informacji o tym, że cała Wielka Brytania została we wczesnym średniowieczu zniszczona przez kometę, że Walijczycy odparli atak jakiegoś afrykańskiego króla, że rzymscy cezarowie stanowili jedną rodzinę (z Walii oczywiście), że drzewo krzyża jest ukryte w Walii, brak tylko informacji, że przywiózł je tam osobiście Jezus Chrystus, bo to, że mieszkał w chacie, która potem stała się kościołem Dziewicy, wątpliwości naturalnie nie ulega. Najbardziej jednak dostaje się Rzymianom, którzy bynajmniej nie założyli Londynu, który przecież pierwotnie nazywał się Nowa Troja, co spisek angielskich historyków skrzętnie ukrył. Rzymianie w ogóle sromotnie przegrali, co i nie dziwota, skoro w półmilionowym kraju samych Walijczyków było przeszło osiem milionów.
Najciekawsze, że w tym bełkocie są jakieś rzeczywiste argumenty, ale tak przeraźliwie przesadzone, że kompromitują się wzajemnie. Co prawda, każda relacja historyczna nawet odnosząca się do czasów najnowszych zniekształca i przekręca. Ale to już i sami dobrze wiemy…
PS
W poprzednim numerze „Przeglądu” opublikowano moje zdjęcie z Włodzimierzem Nieporętem. Na zdjęciu jestem posępny, skrzywiony i niesympatyczny. Chciałbym oświadczyć, że nie wyrażam w ten sposób swoich uczuć ani dla Nieporęta, ani dla nagrody, którą właśnie otrzymałem, ani Boże ochroń, dla czytelników „P”. Przełykam po prostu kanapkę z łososiem.

 

Wydanie: 2002, 42/2002

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy