Wilno

Wilno

Jest dla mnie wielkim zaszczytem, że kapituła postanowiła wyróżnić mnie nagrodą Jerzego Giedroycia, za co jestem niezmiernie wdzięczny i za co z tego miejsca dziękuję.
To dla mnie zaszczyt tym większy, że Jerzy Giedroyc był w pewnym sensie moim mentorem. Miałem też to szczęście, że poznałem go osobiście i rozmawiałem z nim. Zresztą głównie o stosunkach polsko-litewskich.
Giedroyc był wizjonerem, ale równocześnie człowiekiem, który znakomicie rozumiał realia współczesnego świata. Był tym, który kształtował moje i mojego pokolenia myślenie o polskiej polityce wschodniej, o przyszłości stosunków polsko-litewskich, a także polsko-białoruskich, polsko-ukraińskich, na koniec polsko-rosyjskich. Kształtował też nasz stosunek do historii, do polityki, naszą niechęć do wszelkich nacjonalizmów, a już szczególnie tych, które podszywają się pod „prawdziwy patriotyzm”.
Miał Giedroyc w Polsce uczniów wiernych, pojętnych i wpływowych, że wymienię tylko najwybitniejszych z nich: Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Adama Michnika, Aleksandra Kwaś­niewskiego.
Miał ich też na Litwie, wielu z nich jest obecnych na tej sali.
Szanowni państwo, „fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”, pisał przed laty, jeszcze w XIX w., Józef Szujski, jeden z najwybitniejszych historyków polskich. Ten logiczny wniosek wyciągnięty został przez niego z przypisywanej Cyceronowi paremii „historia magistra vitae est” (historia jest nauczycielką życia). Zmitologizowana historia jest historią z natury rzeczy fałszywą.
A czy my, w tej części Europy, nie mamy skłonności do mitologizowania historii? Czy mamy dość siły moralnej i intelektualnej, by na własną historię spojrzeć krytycznie i z dystansem?
Czy my, w tej części Europy, nie mamy równocześnie pokusy budowania czegoś, co nazywamy polityką historyczną? Czy ta polityka historyczna nie jest dla nas jakąś formą dowartościowania się, przełamania kompleksów?
Polityka historyczna, oparta na fałszywej, bo zmitologizowanej historii, jest polityką z gruntu fałszywą. W dodatku jest z zasady nie do pogodzenia z polityką historyczną sąsiadów. Jest czymś, co prowadzić musi nieuchronnie do konfliktów.
Żyjemy w czasach, w których odchodzi pokolenie, które doświadczyło dwóch największych plag XX w. Totalitaryzmów w dwóch odmianach: nacjonalizmu i komunizmu. To było doświadczenie naszych rodziców i dziadków, żywe także dla naszego, powojennego już pokolenia. Mówiło się o tym jako o czymś świeżo przeżytym, co bezpośrednio dotyczyło naszych najbliższych. Dla młodego pokolenia, które przejmuje teraz rządy państw i rządy dusz, to historia już odległa, nierealna.
Równocześnie pojawiły się nowe zagrożenia i nowe problemy. Czynne zakwestionowanie przez Rosję ładu, jaki zapanował w Europie po roku 1990, i granic, które uznawaliśmy za ostateczne. Terroryzm na skalę dotąd nieznaną, fala uchodźców z krajów muzułmańskich, kryzys Unii Europejskiej. Rodzą one z jednej strony strach i niepokój, z drugiej pokusę dla części aktualnej klasy politycznej, by ten strach wykorzystać, administrować nim.
Czy w tym strachu i niepokoju zachowujemy się racjonalnie? Czy ogarnięci paniką, niepomni doświadczeń totalitarnych rządów, nie próbując zrozumieć skomplikowanych mechanizmów współczesnego świata, poddając się rozmaitym demagogom, nie uciekamy w ksenofobię i towarzyszący jej w sposób naturalny nacjonalizm?
Niedawno autor artykułu w „Süddeutsche Zeitung” słusznie zauważył, że „na całym świecie sukcesy odnoszą politycy głoszący wielkość narodową, twarde podejście i bliskość z ludem. Także w krajach zachodnich przemawia to do wielu obywateli, mimo że w przeszłości doprowadziło nas już raz do zguby”. Na całym świecie – od Stanów Zjednoczonych, poprzez Francję, Węgry, a teraz także w Polsce.
W tej nowej sytuacji rodzi się dramatyczne pytanie, czy Europa, niepomna swych doświadczeń XX w., postawiona wobec nowych wyzwań i zagrożeń, porzuci swój uniwersalizm wywiedziony z chrześcijańskiej przecież tradycji, czy porzuci swój liberalizm, otwartość i tolerancję, na koniec swą jedność? Czy znów stanie się, ku uciesze drapieżnego imperium, kontynentem zwaśnionych, skłóconych państw i narodów, z których każdy pielęgnować będzie swoją nie do pogodzenia z sąsiadami politykę historyczną, opartą na zmitologizowanej historii? Czy też zwycięży idea wspólnych wartości, realizowana – może nie zawsze udolnie, ale jednak – przez Unię Europejską?
W tych nowych warunkach kolejnej próbie poddane zostaną nasze wzajemne stosunki. Stosunki polsko-litewskie. Nie będzie to czas łatwy. Mamy w naszej części Europy mistrzów fałszywej historii i fałszywej polityki. I mamy społeczeństwa, jak się okazuje, nie dość odporne na demagogię i nacjonalizm.
Ale na szczęście mamy też proroków, przewodników naszego pojednania. Problem w tym, kogo posłuchamy.
Czy jednak Polacy zechcą słuchać Czesława Miłosza, a Litwini Tomasa Venclovy? Czy posłuchamy Jerzego Giedroycia?
Cokolwiek będzie, to my odpowiemy przed historią. I przed własnym sumieniem. Nasz wpływ na bieg historii może okazać się niewielki. Może niewystarczający. Czy jednak zrobiliśmy wszystko, co zrobić mogliśmy dla ratowania uniwersalistycznej wizji Europy? Z tego rozliczy nas kiedyś historia. Ta prawdziwa, nie zmitologizowana.


Wystąpienie prof. Jana Widackiego podczas wręczania mu Nagrody im. Jerzego Giedroycia, przyznawanej za wkład w rozwój stosunków polsko-litewskich przez Forum Współpracy i Dialogu Polsko-Litewskiego im. Jerzego Giedroycia. Oprócz prof. Widackiego tegorocznymi laureatami nagrody zostali dr Małgorzata Kas­ner i Maciej Radziwiłł, przedsiębiorca.

Prof. Janowi Widackiemu od lat współpracującemu z naszym tygodnikiem serdecznie gratulujemy nagrody.
Zespół PRZEGLĄDU

Wydanie: 2016, 36/2016

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy