Najtrudniejszy problem trapiący naród został wreszcie rozwiązany. Przy czym nie idzie tu ani o bezrobocie, ani o dostęp do opieki lekarskiej, ani nawet o równe szanse młodzieży z wielkich miast i zapadłych wsi. Nie idzie też o reformę finansów publicznych ani o finansowanie nauki, ani nawet nie o pomoc dla powodzian. Najtrudniejszym problemem, jaki trzeba było ostatnio rozwiązać, była sprawa krzyża ustawionego po katastrofie smoleńskiej przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim. W rozwiązanie tego problemu zaangażowały się główne siły polityczne i wszystkie niemal ośrodki władzy. W wyniku wielostronnych (i wielogodzinnych!) debat, z udziałem najwyższych czynników państwowych, przy ogromnym zaangażowaniu społecznym, znaleziono rozwiązanie iście salomonowe. Zbity z listewek krzyż zabrany zostanie sprzed pałacu prezydenta, trafi do kościoła i będzie stamtąd użyczany do celów pielgrzymkowych. Konflikt był poważny i z każdym dniem narastał. Prezydent elekt, rząd, samorząd Warszawy, a nawet BOR byli za przeniesieniem krzyża „w inne godne miejsce”, wspierała ich cała Platforma, z tą może dystynkcją, że poseł Palikot chyba się na ten temat akurat nie wypowiadał, poseł Gowin zaś chciał przeniesienia krzyża „w bardzo godne miejsce” i proponował debatę oraz głęboki namysł. Krzyża byli gotowi bronić, nawet do krwi ostatniej, fanatyczni obrońcy pamięci śp. Lecha Kaczyńskiego, na czele z jakimś eksmilicjantem, co doznał cudownego nawrócenia, no i oczywiście wspierało ich całe PiS, z Jarosławem Kaczyńskim. Ten ostatni publicznie powiedział, że to, co z krzyżem zrobi prezydent Komorowski, tak naprawdę pokaże nam, kim on jest. I tak z reguły dość niemądre wypowiedzi polityków na ten temat były natychmiast kolportowane przez media, często opatrywane jeszcze głupszymi komentarzami rozmaitych dziennikarzy, którzy na ogół wiedzą tyle, że są czwartą władzą, co w ich przekonaniu zwalnia ich od myślenia i zezwala mówić i pisać dowolne bzdury. Mieliśmy więc wojnę o krzyż. Na wojnie jak to na wojnie. Są napastnicy i obrońcy. Obrońcy krzyża zarzucali swym przeciwnikom, że nie szanują krzyża, są wrogami Chrystusa i pamięci Lecha Kaczyńskiego. Przeciwnicy na ogół zapewniali, że są głęboko wierzący, krzyż jako taki szanują, ale uważają, że, po pierwsze, powinien on stać w innym miejscu (godnym lub bardzo godnym), np. w którejś świątyni, a nie powinien stać przed świeckim z mocy konstytucji gmachem siedziby Prezydenta Rzeczypospolitej, i ubolewali, że krzyż został wykorzystany do celów politycznych i podzielił Polaków. Platforma liczyła, że wesprze ją Kościół, który zaproponuje dla krzyża wspomniane miejsce godne (lub bardzo godne) w którejś z warszawskich świątyń. Tu spotkał Platformę zawód, bo Kościół hierarchiczny milczał w tej kwestii długo, a toruński jednoznacznie opowiedział się po stronie obrońców krzyża. Cały ten spór był w najwyższym stopniu gorszący, pokazujący słabość państwa i słabość elit politycznych, w tym również niestety ich słabość intelektualną, a także słabość stanu polskiej kultury prawnej. Tymczasem stronami sporu tak naprawdę byli nie „przeciwnicy krzyża” i „obrońcy krzyża”, tylko obrońcy ładu prawnego i warchoły, mające za nic porządek prawny Rzeczypospolitej. W Polsce – i w całym cywilizowanym świecie – można postawić krzyż, kapliczkę z figurą świętego albo np. pomnik wielkiego Polaka. Ale ustawienie czegoś takiego w miejscu publicznym wymaga zgody właściciela gruntu, stosownego pozwolenia w formie decyzji wydanej przez właściwy organ administracji, po przeprowadzeniu prawem przepisanej procedury, wymagającej uzyskania szeregu opinii (konserwatora zabytków, architekta miejskiego etc.). Taka decyzja podlega kontroli instancyjnej, a w ostatecznym razie kontroli sądowej. Jeśli ktoś ma za nic polski porządek prawny, nie ubiegając się o stosowne pozwolenie samowolnie w miejscu publicznym, nie na swojej działce stawia – tu obojętne: krzyż, figurę Matki Boskiej czy pomnik najzacniejszemu z Polaków, musi się liczyć z konsekwencjami. W szczególności z tym, że stosowny organ administracji ukarze go grzywną i nakaże przywrócenie stanu poprzedniego. Egzekwujący prawo nie musi zapewniać o swoim szacunku dla krzyża, Matki Najświętszej czy szacunku dla najzacniejszego z Polaków, bo to nie ma nic do rzeczy. Nie musi się troszczyć o to, gdzie nielegalnie postawiony krzyż czy pomnik zostanie przeniesiony. To problem i zmartwienie tego, który go nielegalnie postawił. Może go sobie nawet zabrać do domu. Czy gdyby ktoś prywatnym sumptem ufundował wielką figurę Jana Pawła II (lub np. Józefa Piłsudskiego, jeśli woli) i nie pytając nikogo o zgodę, postawił na środku
Tagi:
Jan Widacki









