Mamy koniec koalicji, a czego początek? Rozstanie było gwałtowne. Jeszcze na początku ubiegłego tygodnia Jarosław Kaczyński mówił, że choć w koalicji iskrzy, to jest szansa, że na iskrzeniu się skończy. I że wszystko rozstrzygnie się w ciągu kilku tygodni. Na to replikował Lepper – dlaczego tygodni, a nie dni, a może i godzin? A potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Dlaczego? Co takiego się stało, że Kaczyński i Lepper zdecydowali się na polityczny rozwód? Czy dobrze to przekalkulowali? Kto na tym wygra? I co będzie dalej? Z iskry pożar Koalicja Kaczyńskiego i Leppera była małżeństwem z rozsądku. PiS potrzebowało większości, by przeprowadzić swoje sztandarowe zamiary – powołać do życia Centralne Biuro Antykorupcyjne, rozwiązać Wojskowe Służby Informacyjne i na ich bazie stworzyć swoje służby wojskowe, opanować media publiczne. Zbudować imperium władzy. Lepper chciał wejść do rządu, by pokazać Polakom, że nie jest awanturnikiem, że jest politykiem z I ligi. Obaj swoje cele zrealizowali. Mamy CBA, nie mamy WSI, telewizją publiczną rządzi Bronisław Wildstein. Lepper w ostatnich miesiącach prezentował się jako polityk wyważony, krytykujący Macierewicza, broniący Kuronia, sprzeciwiający się wysłaniu tysiąca polskich żołnierzy do Afganistanu. I walczący o interesy polskich rolników. „Lepper był pragmatyczny, profesjonalny i grzeczny. Zgłaszał bardzo dużo żądań, więcej niż inni ministrowie. Oczywiście nie na wszystko się zgadzaliśmy – na pewne rzeczy tak, na inne nie. Ale szczerze mówiąc – Lepper był profesjonalny”, cytowały agencje anonimowych urzędników Komisji Europejskiej. Dlaczego więc ten dobrze funkcjonujący duet się rozpadł? Przecież jeszcze niedawno PiS i Samoobrona przegłosowały razem nową ordynację wyborczą w wyborach samorządowych, pozwalającą na blokowanie list. Nikt nie wątpił, że jej efektem będą wspólne listy wyborcze. Cóż więc się stało, że ta układanka runęła w kilka dni? Leppera z Kaczyńskim poróżniło kilka spraw. Po pierwsze, budowa wielkiej partii ludowo-narodowej. Kaczyński nie ukrywa, że taką partię buduje, że chce zagospodarować prawą stronę sceny politycznej, a także polską wieś. Siłą rzeczy partyjne interesy PiS zaczęły zagrażać partyjnym interesom Samoobrony. Mogliśmy się o tym przekonać, gdy wybuchła wojna o Wojciecha Mojzesowicza, byłego posła Samoobrony, teraz w PiS, który przeciągał na stronę partii braci Kaczyńskich ludzi Leppera. Tak w Sejmie, jak i w terenie. Żądanie odwołania Mojzesowicza było de facto żądaniem, by PiS przestało kaperować ludzi Samoobrony. Tak się nie stało, w Sejmie przez ostatni tydzień aż huczało od plotek, że Kaczyński buduje „koalicję bez koalicjanta”, czyli chce wyprowadzić z klubu Samoobrony 20 posłów i podziękować Lepperowi za współpracę. To rujnowało zaufanie między liderami. Bo trudno było Lepperowi trwać w sojuszniczej lojalności, gdy co chwila dowiadywał się, że kolejny jego człowiek jest kaperowany. I że tak naprawdę Kaczyński chce go zmarginalizować. Po drugie, PiS i Samoobronę poróżnił stosunek do budżetu i do awantury afgańskiej. Samoobrona była za zwiększeniem pieniędzy na sprawy socjalne i pomoc dla rolników, PiS wolało pieniądze dać swoim ministrom. Lepper był też niezadowolony z tego, że o decyzji wysłania tysiąca polskich żołnierzy dowiedział się z gazet. Co warte zauważenia, w tych sporach mocniejszą pozycję miał lider Samoobrony. Wysłanie żołnierzy na wojnę do Afganistanu jest nie tylko działaniem niepopularnym, ale oczywistym błędem politycznym. Podobnie rzecz się ma z budżetem – Lepper co prawda licytował wysoko, ale przecież nie zamykał drzwi do negocjacji. Tu chciał mieć sukces. A tego sukcesu Kaczyński nie chciał mu dać. I tu dochodzimy do trzeciego pola konfliktu – otóż premier Kaczyński przez cały okres trwania koalicji traktował Leppera z mało ukrywaną pogardą i lekceważeniem. Przekonany, że może służyć PiS co najwyżej jako dostarczyciel głosów w sejmowych potyczkach, Lepper nie mógł przepchnąć u Kaczyńskiego nawet najbardziej oczywistych nominacji personalnych, jego wnioski były albo odrzucane, albo zalegały w szufladach. W ten sposób Jarosław Kaczyński w ciągu paru miesięcy przegrał szansę, którą miał w rękach – w miarę stabilnej współpracy przez trzy lata. Czy znaczy to, że rozpad koalicji był nieuchronny? Wydaje się, że nie, że były szanse, by ją uratować. Zwróćmy uwagę na wypowiedzi polityków PiS i Samoobrony sprzed tygodnia. Z wypowiedzi Leppera wynikało, że co prawda nie wykluczał on rozstania, ale raczej stawiał na kompromis, na to, że wzmocni
Tagi:
Robert Walenciak