Wiedza jak towar – rozmowa z prof. Markiem Rockim

Wiedza jak towar – rozmowa z prof. Markiem Rockim

Dopóki będzie zapotrzebowanie na dyplomy, a nie na wiedzę – będą uczelnie, które je sprzedadzą Prof. Marek Rocki – przewodniczący Polskiej Komisji Akredytacyjnej Dlaczego nasze uczelnie lądują w ogonie światowych rankingów? – Przede wszystkim z powodu języka. Nie uczymy w językach światowych, lecz po polsku, ponieważ jest duże zapotrzebowanie na kształcenie Polaków. Mamy także w nieodległych krajach liczną grupę kandydatów, którzy chcą do nas przyjeżdżać na studia prowadzone w naszym ojczystym języku. Szczerze mówiąc, nie przekonuje mnie ten argument. – Ale takie są fakty: na polskich uczelniach prawie połowę studentów będących obcokrajowcami z obszaru Europy stanowią Białorusini i Ukraińcy. Uczelnie żyją z tego, że kształcą w języku polskim, a pieniądze z dydaktyki są po prostu łatwe. Na dodatek przez wiele lat była nadwyżka popytu na studiowanie nad podażą miejsc na uczelniach. Dobre uczelnie – pomimo egzaminów wstępnych – miały po trzech, czterech kandydatów na miejsce, a na niektórych kierunkach nawet po 70. Zwiększała się rekrutacja, dodatkowo zaczęły powstawać placówki prywatne, a wszystko to nie żeby uczyć Azjatów czy Afrykańczyków, ale żeby po polsku uczyć Polaków. Z drugiej strony znaczna część polskich uczonych publikuje po polsku i dlatego ich badania nie są istotne dla rankingów światowych. Dopiero niedawno pojawiło się nauczanie po angielsku, i to głównie dlatego, że brakuje studentów. Uczelnie zaczęły wysyłać swoich przedstawicieli na targi edukacyjne do Moskwy lub Pekinu, aby zaprezentować ofertę i ściągnąć kandydatów. Jednocześnie liczniejsze stają się publikacje w europejskich i światowych periodykach naukowych i to są właśnie sygnały otwierania się na świat, które przyniosą awans w rankingach. Język to chyba jednak nie wszystko. – Oczywiście. Proszę zwrócić uwagę: mamy prawie 500 uczelni i wszystkie nie mogą być bardzo dobre. Z praw statystyki wynika, że gros placówek jest takich sobie, są bardzo dobre, ale też bardzo słabe, a co bolesne dla części środowiska – dotyczy to zarówno uczelni prywatnych, jak i państwowych. Ponadto poziom był bardzo zróżnicowany nawet w czasach, gdy studenci mieli do dyspozycji wyłącznie uczelnie państwowe. Na tzw. dobrej uczelni wydziały słabe sąsiadowały z bardzo dobrymi. Na mojej SGPiS (dziś SGH – przyp. red.) na niektóre wydziały nie udałoby się dostać z czwórkami z egzaminu wstępnego, bo potrzebny był czerwony pasek na świadectwie dojrzałości i bardzo dobrze zdany egzamin wstępny, ale jednocześnie były wydziały, na których wystarczyły trójki. Syndrom magistra Nie zmienia to faktu, że – zdaniem niektórych ekspertów – poziom ponad 60% naszych uczelni oraz instytutów badawczych jest bardzo niski i najlepszym rozwiązaniem byłoby je zamknąć. Nie wnoszą one nic nowego i wartościowego ani do dydaktyki, ani do nauki. – Przyczyn takiego stanu jest kilka. Po pierwsze, ponownie przywołując prawa statystyki, nigdy wszyscy nie będą najlepsi. Po drugie, wracając do jednego z wcześniejszych wątków, ciągle jest popyt na studiowanie. Co więcej, wciąż istnieje – jeszcze z poprzedniego ustroju – syndrom dyplomu magistra, a nie wykształcenia. Inaczej mówiąc, wciąż liczy się dokument. Wielu młodych ludzi idzie na studia tylko po to, żeby mieć dyplom ich ukończenia, i znajdują uczelnię, która im taki towar sprzeda, oczywiście mówiąc w cudzysłowie, za czesne. Dopóki będzie istniał popyt na dokument, a nie na wiedzę, dopóty będą istnieć kiepskie uczelnie. Przy okazji mamy odpowiedź, które uczelnie są kiepskie – to te, które za czesne sprzedają dyplomy. – Jeżdżę w takie właśnie miejsca – jako członek zespołów Polskiej Komisji Akredytacyjnej oceniających jakość kształcenia – i zadaję studentom podstawowe pytanie: czy uważacie państwo, że prawidłowa jest relacja między czesnym a jakością studiów? I co przeważnie słyszę? Cytuję: dajcie nam dyplomy! Stanowczo zaprzeczam tezie dość często lansowanej ostatnio w mediach, że ci młodzi ludzie są oszukiwani przez uczelnie. Oni nie są oszukiwani, poszli na te „studia” z pełną świadomością, że oferta dydaktyczna jest marna, ale dostaną realny dyplom za relatywnie niskie czesne. Co więcej, w czasie wizytacji PKA tacy studenci nie narzekają na poziom nauczania. Nie oznacza to jednak, że brak narzekania ma pozytywny wpływ na ocenę jakości kształcenia. Powodem negatywnych ocen jakości kształcenia jest z reguły zbyt niski poziom prac dyplomowych, brak kompetencji kadry akademickiej czy niespójność programów kształcenia. Pojawia się jednak ryzyko, że w związku z niżem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2014, 2014

Kategorie: Kraj