Wielki świat dla maluczkich
Nie byłem przez pół roku w Polsce, ponieważ postanowiłem zwiedzić świat. Stało się to 5 marca 2005 r. Pojechałem najpierw na Białoruś, gdzie prezydent Aleksander Łukaszenka wprowadził właśnie czterodniowy Dzień Kobiet. Bawiłem się fantastycznie, pijąc wódkę i wąchając goździki, które stały się symbolem tego radosnego święta, a ponieważ głowę posiadam mocną, z miejsca otrzymałem propozycję objęcia kierowniczego stanowiska w miejscowym kołchozie, za którą to robotę miałem otrzymać sto dolarów w walonkach za pierwszy rok i dwa lata za niezrealizowanie planów gospodarczych. Podziękowałem za tę ofertę bardzo kulturalnie i udałem się do Rosji na obchody 60. rocznicy zwycięstwa nad Niemcami z wyłączeniem paktu Ribbentrop-Mołotów, który był sukcesem obopólnym. Niestety, niewiele zobaczyłem, ponieważ ilekroć mówiłem służbom porządkowym, że jestem Polakiem, tylekroć byłem wyrzucany z placu Czerwonego ze słowami: – Niewdzięczna sabaka. Podobno pan prezydent miał więcej szczęścia. W związku z nieuprzejmym traktowaniem mojej osoby postanowiłem udać się dla odmiany do Iraku, do którego dostałem się po otrzymaniu wizy od Amerykanów jeszcze tego samego dnia i na dodatek bez żadnej rozmowy z konsulem na temat, czy nie jestem terrorystą przewożącym choroby weneryczne. – Good man Poland – powiedział łamaną angielszczyzną oficer z emigration, dodając: – Zawsze witamy w Bagdadzie. – Z Bagdadu chciałbym polecieć do Nowego Jorku – zakomunikowałem. – Bagdad to twój Nowy Jork – odpowiedział tym razem łamaną polszczyzną i poszedł strzelać na oślep do sojuszników, którzy patrolowali okolicę, a szczególnie do Włochów, ponieważ ci po każdej salwie krzyczeli zabawnie: – Mamma mia! Z Iraku wróciłem do Zjednoczonej Europy, gdzie wszyscy bez wyjątku lubili moje euro, nie chcąc zauważyć, że mam i zdolne ręce. Na początku września 2005 r. po półrocznych wojażach przyjechałem do Polski, akurat w dniu, kiedy rozstrzeliwano po przywróceniu kary śmierci szpiegów pracujących na rzecz sąsiednich mocarstw, a będących wcześniej asystentami członków komisji śledczych, było ich wszystkich razem czterdziestu i czterech. Prokurator Wassermann w dalszym ciągu trzymał złapany przez siebie odbezpieczony granat, który poprzedni układ wrzucił śledczym przed własnym upadkiem, a po ulicach patrolowanych przez młodzież ubraną w dresy i moherowe biało-czerwone berety trwał nieustający pościg za kimś, kogo nie rozpoznałem w pierwszej chwili. – Kto to ucieka? – zapytałem przechodnia wyglądającego jeszcze na demokratę. – Pan prezydent. – A przed kim ucieka, skoro mówi, że nic nie zrobił? – Widocznie tak mu wygodniej – odpowiedział demokrata. – A co jeszcze nie zmieniło się od chwili, kiedy wyjechałem z kraju? – Co jeszcze? Już wiem. Trener Apoloniusz Tajner w dalszym ciągu, opowiadając o Adamie Małyszu, mówi: „Zabrakło mu półtora metra”. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie) Facebook Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na X (Otwiera się w nowym oknie) X Kliknij, aby udostępnić na Telegramie (Otwiera się w nowym oknie) Telegram Kliknij, aby udostępnić na WhatsApp (Otwiera się w nowym oknie) WhatsApp Kliknij, aby wysłać odnośnik e-mailem do znajomego (Otwiera się w nowym oknie) E-mail Kliknij by wydrukować (Otwiera się w nowym oknie) Drukuj









