Mamy długą historię tego, jak na wierze zbijano majątki i sięgano po władzę Daniel Richard „Danny” McBride – amerykański komik, aktor i scenarzysta Jak się robi serial komediowy w czasach panowania koronawirusa? – Z powodu pandemii kręciliśmy „Prawych Gemstonów” aż przez siedem miesięcy. W tym okresie sytuacja się zmieniała, liczba nowych przypadków to wzrastała, to malała, a osoby z otoczenia ekipy przeżywały na przemian niepokoje, gdy okazało się, że ktoś miał kontakt z zakażoną osobą, i radość, gdy ktoś odzyskiwał siły oraz zdrowie. Bardzo trudno jest utrzymać jeden rytm takiej produkcji, ale robiliśmy, co mogliśmy, by pracować jak najlepiej. Bohaterom waszego serialu, pastorowi Gemstonowi i jego rodzinie, też udało się zażegnać kryzys wywołany tym, że wierni nie mogli odwiedzać świątyń i zasilać budżetu kościelnego datkami rzucanymi na tacę podczas mszy. – Sezon drugi zaczyna się kilka lat po wydarzeniach z poprzedniej serii. Spotykamy bohaterów, kiedy próbują się uporać z falą covidu. Wpadają na doskonały pomysł – wzorem dostarczycieli rozrywki zakładają platformę streamingową. Ta decyzja okazuje się strzałem w dziesiątkę, bo ich msze i kazania docierają do jeszcze większej liczby wiernych, którzy mogą uczestniczyć w ich nabożeństwach wirtualnie. Serial pokazuje współczesne oblicze religii, w której liczą się chwytliwe hasła i dawanie jednostce poczucia przynależności do grupy. Skąd brałeś wiedzę na temat tego, jak działają dzisiejsze wspólnoty duchowe? – Cztery lata temu przeprowadziłem się do Karoliny Północnej i byłem zszokowany, że wszędzie dookoła jest tyle kościołów. Wcześniej przez ponad 20 lat mieszkałem w Los Angeles – tam, żeby znaleźć jakiś kościół, trzeba go właściwie zacząć szukać. Ten widok przypomniał mi sceny z dzieciństwa, kiedy rodzina zabierała mnie co niedzielę do kościoła. Wychowywałem się wśród ludzi, dla których to było bardzo ważne. Ta refleksja skłoniła mnie do namysłu nad tym, jak zmieniła się instytucja Kościoła przez ten czas. Do jakich wniosków doszedłeś? – Znalazłem paralelę pomiędzy współczesnymi celebrytami i pastorami, którzy są znani i podziwiani przez całą społeczność i mówią innym, jak mają żyć. Do tego doszedł namysł nad kapitalizmem, który zmusza nas do tego, by stawać się jeszcze większymi, niezależnie od tego jak duzi już jesteśmy. I tak wymyśliłem Gemstonów, bohaterów, którzy wychodzą od posługi religijnej, ale widząc, jakie to zapewnia profity, zamieniają się z małej firmy w wielką korporację o gigantycznych zasięgach. Oczywiście nie każda instytucja religijna działa tak jak Gemstonowie, to bardzo specyficzny przypadek ludzi, którzy dla pieniędzy zaprzedali moralność i wyznawane wartości, a w efekcie zapomnieli, dlaczego w ogóle robią to, co robią. Wydało mi się, że to ponadczasowa opowieść. Bohaterowie są inspirowani osobami z twojej własnej rodziny? – Wychodzę z założenia, że aby publiczność poszła za jakimiś postaciami, musi w nich zobaczyć kogoś znajomego. Nie chciałem prezentować dobrych i złych ludzi, bo rzeczywistość tak nie wygląda, tylko zaprezentować osoby, które łączą te cechy. Napięcia, jakie dzięki temu występują pomiędzy naszym serialowym rodzeństwem, przypominają widzom ich własne relacje z braćmi czy siostrami. Gdy umiemy w kimś zidentyfikować siebie, chcemy podążać za jego opowieścią, bo wierzymy, że powie nam coś o nas samych. Nie chcę przy tym jednak pokazywać ludziom ich życia jeden do jednego, tylko pozwolić im zapomnieć o troskach. Chcę, żeby skupiali się na czymś innym niż problemy, z jakimi się mierzą, by pojawiały się w nich emocje wywołane tym, co oglądają na ekranie, nawet jeśli to nie śmiech, tylko łzy. Mnie po prostu ciekawi, jak ludzie na siebie wpływają, zwłaszcza ci o różnych charakterach. Najciekawiej sprawdzać to na obszarze rodziny, bo wtedy ten wpływ jest silny. W serialu jest dużo śmiałych żartów z religii. To dość odważne w czasach, kiedy wszyscy się tak łatwo obrażają, gdy się z nich śmiejemy. – Staram się oceniać scenariuszowe żarty na podstawie tego, czy działają na mnie. Jeśli tak, wtedy je zostawiam, jeśli nie, rezygnuję z nich. Choć mnie naprawdę trudno jest obrazić. Nie widzę problemu, żeby się śmiać z wielu rzeczy, co nie zmienia faktu, że moim celem nie jest nabijanie się z religii. Mam do niej dość sprecyzowane podejście – uważam, że ona jest ważna. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie









