Wieszaj tęcze zawsze i wszędzie

Wieszaj tęcze zawsze i wszędzie

Życie na obrzeżach świata, na marginesie Europy, na peryferiach energii i wyjątkowości to zajęcie i żmudne, i męczące, i nużące, i pozbawione poczucia sensu. Ale „taką przebodli nas ojczyzną”; wcześniejsze wersy z „Prologu”, wiersza Zbigniewa Herberta, brzmią: „Rów w którym płynie mętna rzeka / nazywam Wisłą. Ciężko wyznać: / na taką miłość nas skazali”. Nie przestanie mnie zdumiewać, że tak łatwo przychodzi tu ta cała filozofia cofki cywilizacyjnej, tego pseudotradycjonalistycznego w tył zwrot w wykonaniu narodowo-prawicowo-katolickich elit i skutecznie zaszantażowanych niemal wszystkich pozostałych, w szczególności liberałów. Teoretycznie byli w historii tej ziemi i Kopernik, i Maria Skłodowska-Curie, i Róża Luksemburg, ale tak naprawdę to nędza dokonań intelektualnych tej społeczności, dla niepoznaki i zmylenia nazywanej narodem, wybrzmiewa najlepiej we frazie „urażone uczucia religijne”. Ten wynalazek bełkot-
liwej mątwy o proweniencji ni to teologicznej, ni to psychologicznej, ni to prawnej zakorzenił się skutecznie choćby w polskim prawie. Tak, tak, można pójść za to siedzieć… Tylko jeszcze nie udało mi się spotkać z tekstem ani wyjaśnieniem, co to oznacza.
Uczucia są dość dobrze opisane, zbadane, praca nad nimi pozwala wyjść z wielu poważnych osobistych tarapatów i dramatów. Polska, kraj z kilkoma milionami osób uzależnionych od alkoholu i kolejnymi kilkunastoma dotkniętymi problemami współuzależnienia, jest klinicznym przykładem kłopotu z emocjami w skali państwowej. I co? I niewiele. Bo w miejsce realnych emocji, ich przeżywania, uświadamiania sobie, radzenia sobie z nimi albo rozumienia, dlaczego z niektórymi nie możemy sobie dać rady, albo dlaczego nie potrafimy ich okazywać, żyć z nimi, dostajemy kuriozalny humbug paranaukowy – uczucia religijne. Nikt jeszcze nie powiedział, czym są, czym się różnią od gniewu, radości, zachwytu, rozczarowania, szczęścia, paniki, wściekłości, smutku, poniżenia, ekscytacji. Ale jako jedyne są chronione prawem i karą więzienia. Jest to najczystszy przykład przemocy symbolicznej, w jej skrajnie realistycznej, namacalnej, kajdankowej wersji. Ta dominacja ma źródło w słabości przesłania myśli religijnej, mówiąc wprost – nędzy i lichocie polskiego katolicyzmu, lewitującego gdzieś w kosmicznym oddaleniu od rdzenia chrześcijańskiego przesłania, bez większych problemów przyswojonego przez miliony chrześcijan na świecie. Ale nie nad rowem z mętną rzeką.
Piszę oczywiście o tym wszystkim w związku z akcją happeningową, podczas której grupa aktywistów i aktywistek przyoblekła (jakie ładne, niekoniecznie religijne słowo…) rzeźbę Chrystusa sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie w tęczową flagę. Prawica, w tym polski premier, i tzw. hierarchowie (czyli wysocy funkcjonariusze tej opresyjnej instytucji) dostali palpitacji i wzmożenia uczuciowego na tle urażeniowym. Mniejsza z nimi. Prowadzą swoją grę, ja w nią nie gram. Nie stać ich na wysłuchanie tego, co powiedzieli i napisali protestujący. A może jednak warto oddać im głos, bo za nim stoi rzeczywistość, groźna, nienawistna, za którą odpowiadają polskie władze, polski prezydent, wybrany w najmniej uczciwych wyborach od 30 lat. On nie tyle deptał uczucia osób LGBT, ile odmawiał im prawa do istnienia i życia. Ale to w Polsce jest bezkarne.
A to ten tekst:

To jest szturm! To tęcza. To atak!
Postanowiłyśmy działać.
Tak długo, jak będę się bać trzymać Cię za rękę.
Tak długo, aż nie zniknie z naszych ulic ostatnia homofobiczna furgonetka.
To nasza manifestacja odmienności – ta tęcza.
Tak długo, jak flaga będzie kogoś gorszyć i będzie „niestosowna”, tak długo uroczyście przyrzekamy – prowokować.
#Sorry… Nikt przecież nie powie, że polska flaga jest niestosowna i że kogoś obraża…
Gdy zabierane są nam kolejne prawa, los waży się na szalach władzy.
Niepokoi milczenie polityków – przerażają ich słowa.
Nie będziemy prosić o litość, błagać o szacunek i zrozumienie.
Jesteśmy głosem za małych na to, by ich słuchano, za małych, by coś powiedzieć.
Uciszanych przez rodziców. Zmęczonych codzienną batalią ze światem.
Oduczyliśmy się grzeczności i narzuconej gry w normalność.
Gdy system chce, byśmy skakali w ciemność sami, razem wypowiadamy mu walkę.
Syrenka warszawska ma w dłoni miecz i tarczę.
Ma tęczę i bandanę.
To nasze wezwanie do walki.
Jak długo będziemy zasypiać z myślą, że i tak nic się nie zmieni.
Tak długo będzie trzeba przypominać o tym, że istniejemy.
Że nie jesteście sami i same.
To miasto jest też nasze.
Walczcie.

To #szturm! To #atak! To #tęcza!
Pamięci poległych w walce z codzienną nienawiścią.
Tych, którzy mieli siłę, by skoczyć w ciemność.
Dodająca wiary w lepszą przyszłość osobom, którym państwo zabrało wolność i bezpieczeństwo.
Wzywająca do otwartej wojny przeciw dyskryminacji.
Nakazująca nie prosić.
Nigdy więcej błagać o #szacunek i #litość.
To miasto jest nas wszystkich. J… się ignoranci.

Formę walki wybierają pokrzywdzeni, możemy usłyszeć ich głos. Zrozumieć, wesprzeć, stanąć po ich stronie. Zamilknąć, jeśli do powiedzenia nie mamy nic albo tyle, że forma zła, że nie tak, nie teraz, nie na tym pomniku, nie w tych kolorach. To upośledzenie nazywamy Polską właśnie. A nie musimy.

Wydanie: 2020, 32/2020

Kategorie: Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy