Władysław Teofil jak Ezop

Władysław Teofil jak Ezop

Interpretowanie języka ezopowego to jedno z ulubionych zajęć dyplomatów. Można rzec, tym się zajmują całe życie, tłumacząc, co jaki zwrot oznacza i co jakaś ważna persona z innego kraju miała na myśli. Placówki muszą przecież produkować informacje, wysyłać je do kraju. I każdy ambasador wie, że ilość jest tu ważna, bo wprawdzie co jakiś czas przychodzi z centrali polecenie, że ważniejsza jest jakość i żeby przystopować z przysyłaniem makulatury, ale co z tego, skoro wszystkie oceny działalności placówki zaczynają się od analizy jej aktywności, czyli wyliczenia, ile depesz do kraju przysłała.

Gorzej! Radosław Sikorski za swojego pierwszego ministrowania w MSZ wymyślił, że ambasadorzy powinni udzielać się w mediach społecznościowych, bo to ociepla obraz i MSZ, i Polski. I zażyczył sobie tego ocieplania. Co to się wyrabiało! Mieliśmy ambasadorów, którzy przed kamerką tańczyli, deklamowali, udzielali kursów savoir-vivre’u i układania widelców na stole, działy się rzeczy przekomiczne. Na szczęście to się skończyło, więc, szanowny ministrze Sikorski – nie idźcie już tą drogą! Nie ma sensu przekształcać MSZ, i tak już poobijanego, w powiatowy dom kultury.

A wracając do wspomnianych interpretacji i analiz, trochę to przysiadło z racji powyborczego zamrożenia działalności ministerstwa, ale ostatnio powróciło, i to ze zdwojoną energią. Za sprawą nie żadnej zagranicznej persony, tylko naszego swojskiego Władysława Teofila Bartoszewskiego.

Powiedział on bowiem w telewizji parę zdań na temat odwoływania ambasadorów. Zastrzegał się przy tym, że żadnych nazwisk nie poda. I nie podał. Ale od czego są zdolności czytania między wierszami?

Bartoszewskiemu wymknęły się takie słowa: „Jest rzeczą dla mnie oczywistą jako wiceprzewodniczącego sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych w poprzedniej kadencji, że musieliśmy aprobować jako kandydatów na ambasadorów ludzi, którzy się absolutnie do tego nie nadawali. Z rozmaitych powodów – braku doświadczenia, wiedzy, znajomości języków, złego charakteru i innych rzeczy”. I opisując tych nienadających się do pełnienia funkcji ambasadora, dodawał: „Niektóre nazwiska są powszechnie znane. Są ludzie, którzy mają bardzo bogatą i niechlubną karierę w ministerstwie, są ludzie, którzy nie są w stanie mówić w języku państwa, w którym są akredytowani”.

No to poszły w ruch notesy. Czyż Andrzej Papierz, główny wykonawca pisowskich czystek w MSZ, którego podczas przesłuchania w sejmowej komisji Bartoszewski mocno krytykował, nie jest tym, który „ma bardzo bogatą i niechlubną karierę w ministerstwie”?

A kto nie mówi w języku państwa, w którym jest akredytowany? Akurat to niemała grupa, ale – jeżeli jesteśmy przy Władysławie Teofilu – w sejmowej komisji za zerowe doświadczenie dyplomatyczne i nieznajomość portugalskiego ostro krytykowano Bognę Janke, wysłaną z Kancelarii Prezydenta do Brazylii. Germanistkę z wykształcenia.

I tak możemy iść placówka po placówce. Bo wreszcie wypadałoby rozstrzygnąć, czy Ministerstwo Spraw Zagranicznych odpowiada za politykę zagraniczną RP, czy to jedynie kopalnia synekur.

 

 

Wydanie: 02/2024, 2024

Kategorie: Aktualne, Kronika Dobrej Zmiany

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy