Nie sądzę, by w AWS istniały wielkie rezerwy kadrowe, które pozwalałyby na wymianę ministrów z dobrym dla rządzenia skutkiem
Rozmowa z Donaldem Tuskiem, wicemarszałkiem Senatu
DONALD TUSK – gdańszczanin (rocznik 1957), historyk – absolwent Uniwersytetu Gdańskiego. Na studiach współpracował z Wolnymi Związkami Zawodowymi, był współzałożycielem Niezależnego Zrzeszenia Studentów. W stanie wojennym założył i prowadził nielegalny „Przegląd Polityczny”, wokół którego skupiało się liberalne środowisko Trójmiasta. W 1989 r został wybrany przewodniczącym Kongresu Liberałów, przekształconego następnie w Kongres Liberalno-Demokratyczny. W 1994 r. po połączeniu KLD i Unii Demokratycznej objął funkcję wiceprzewodniczącego w Unii Wolności.
– Po raz kolejny stawia pan tezę o konieczności zreformowania systemów demokratycznych, z tym że już nie używa pan terminu “klasa próżniacza” w odniesieniu do krytykowanych.
– Temat ten jest coraz bardziej aktualny. Odnoszę wrażenie, że nie głosy polityków, ani nie mój głos sprawiają, że ta potrzeba staje się paląca. Narastająca irytacja opinii publicznej, w świetle badań bardzo wyraźna, to główna przyczyna. Opinia publiczna ma precyzyjnie wyrobione zdanie na temat zwyrodnień systemu demokratycznego w Polsce.
– Zwyrodnień?
– Nikt poważny nie kwestionuje wielkich sukcesów demokracji, a szczególnie sukcesu samorządu terytorialnego na poziomie gminy, ale też nikt rozsądny nie może zamykać oczu na to, co się dzieje. I to właśnie spowodowało szybką – jak na polskie warunki – reakcję parlamentu jeśli chodzi o tzw. kominy płacowe w samorządach i spółkach skarbu państwa. To drażniło ludzi od dłuższego czasu. Ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się również, że opinia społeczna jest bardzo wrażliwa na przerosty szeroko pojętej biurokracji. Te przerosty są najbardziej bolesne właśnie na poziomie samorządu terytorialnego.
– Warszawskie wynaturzenie samorządowe stało się „modelowym”, jeśli chodzi o liczbę radnych.
– Problem Warszawy jest odrębny i absurdalność ustawy warszawskiej dostrzegają już wszyscy. Ponad 700 radych w jednym mieście to rzeczywiście rekord Guinnessa. Ale problemem są nie tylko liczby. Na świecie funkcjonują różne systemy samorządności i wszędzie szuka się intensywnie sposobów, żeby władza była tańsza i skuteczniejsza. Polski system, polska ordynacja powoduje, że władza każdego szczebla jest dość droga w utrzymaniu, jest rozrośnięta do rozmiarów, które nie są uzasadnione potrzebami i świadczy liche usługi. Twierdzę, że władza musi zacząć oszczędzać nie tylko na kieszeni podatnika, ale też na samej sobie. To jest warunek odzyskania zaufania ludzi. Mam też głębokie przeświadczenie, i nie jestem w tym oryginalny, że większe zespoły ludzkie podejmują z reguły decyzje wolniej, drożej i w efekcie końcowym – są to decyzje gorsze. Warto więc pomyśleć o takim ustroju, w którym te wady znikną. Na razie na poziomie gminy.
– Lansuje pan idee bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów, prezydentów miast.
– I to także znajduje społeczne poparcie. Ludzi razi fakt, że nie mają wpływu na to, kto rządzi ich gminą.
– To jedna z istotnych przyczyn niskiej frekwencji wyborczej w wyborach samorządowych.
– To prawda i wielokrotnie to sygnalizowano, choć teoretycznie mogłoby się wydawać, że ludzi najbardziej interesuje los ich gminy czy miasta. I pewnie interesuje, natomiast mają poczucie narastającej fikcyjności swojego wyboru. Nadmierna liczba radnych i wybór władzy wykonawczej poprzez radnych powoduje, że ludzie przestają się identyfikować ze swoim samorządem. Ostatnie badania np. w Gdańsku pokazały, że rozpoznawalność radnego z własnego okręgu wyborczego jest na poziomie 2 procent.
To znaczy, że tylko 2 proc. wyborców zna nazwisko radnego ze swojego okręgu. To chyba dość miażdżąca recenzja.
– Tę niechęć wyborców do uczestnictwa w wyborach powoduje także nadmierne upolitycznienie samorządów w gminach, województwach. Rozgrywki w łonie np. rządzącego AWS w Gdańsku – są śmieszne i żenujące.
– Nie robiłbym sądu nad partyjnością, bo partie spełniają pozytywną rolę w demokracji, ale wszędzie, gdzie jest to możliwe, należy dać szansę wyboru konkretnego człowieka. I na poziomie gminy jest to wariant bezpieczny, bo nic złego się w gminie nie zdarzy na skutek takich wyborów, a ludzie będą mieli poczucie, że wybierają swojego przywódcę.
– Ostatnio mniej kategorycznie wspomina pan o zmniejszeniu ilościowym parlamentu. Czy dlatego, że do takich działań potrzebna jest nowelizacja konstytucji?
– Kiedy rok temu mówiłem o przerostach w szeroko pojętej biurokracji, czy generalnie o “próżniaczej klasie” politycznej, to mówiłem także o parlamencie. Ale warto być realistą. Nie mam cienia wątpliwości, że taka korekta potrzebna jest na samej górze. Ale trudno dzisiaj znaleźć sojuszników do nowelizacji konstytucji. Temat będzie i tak wracał. Postrzegam swą rolę jako człowieka przypominającego, że istnieje taka potrzeba, bo nie we wszystkim można być skutecznym. Ale pewnym testem, określającym nastroje wśród polityków, będą losy projektu dotyczącego samorządów gmin.
– Oby znowu nie odłożono projektu na wiele miesięcy w komisji sejmowej, tak jak było z zarobkami samorządowców.
– Ale sprawa się w końcu dokonała, a to świadczy o tym, że polska klasa polityczna nie zatraciła do końca instynktu samozachowawczego. Presja opinii publicznej i mediów, wymuszająca na parlamencie określone zachowania, to jest dobry obyczaj w demokracji. Taka jest rola mediów i opinii publicznej – przyśpieszać, wymuszać, dyscyplinować swoich “wybrańców”. I niezależnie od tego, kto się kieruje jakimi intencjami: czy to jest próba zdobycia popularności, czy to jest głębokie przekonanie co do sensu takich zmian, tu motywacje są nieistotne, ważny jest efekt końcowy. I bardzo się cieszę, że taka interakcja między opinią publiczną a władzą publiczną po raz pierwszy tak wyraźnie zaistniała.
– A propos mediów, już po głosowaniu w Sejmie nad losem ministra Wąsacza, szef AWS, Marian Krzaklewski, zarzucał mediom, że “rozdmuchują i rozniecają opinię publiczną” i to przez fatalne działanie mediów narasta kryzys w AWS, a przeciętny członek tej partii czuje się zagubiony, bo nagle słyszy tyle złych wiadomości.
– Nie będę tego komentował, ale nie podzielam tej opinii.
– Głosi pan tezę o korupcji władzy, ale nie chce pan podawać przykładów takich korupcyjnych zachowań. Dlaczego?
– Życie nie zmusiło mnie nigdy, jak do tej pory, aby dać łapówkę komukolwiek za cokolwiek, Ale tzw. wiedzę potoczną mam jak większość Polaków. I nie jestem odosobniony w swej bezradności. Bardzo wiele osób wie, że korupcja w Polsce jest faktem dość powszechnym, natomiast od tej wiedzy do zdolności skutecznego przeciwdziałania korupcji jest jeszcze duża odległość. Nie jestem też naiwny i nie sądzę, by wypowiedzi polityków skutecznie powstrzymały korupcję, bo jest to choroba, która przenika całą tkankę życia publicznego w Polsce.
Zdecydowanie bardziej wierzę w skuteczność takich działań, które ograniczą rolę polityki i władzy w życiu codziennym obywateli. Korupcja będzie mniejsza, gdy wycofamy państwo ze sfery gospodarki i ograniczymy kompetencję władzy do kilku zasadniczych zadań, którymi powinna się ona zajmować. Bo ludzi nie naprawimy – korupcja jest stara jak świat. Ograniczenie pól korupcji, tych, po których może bezkarnie hulać, to styk państwa, urzędu, biurokracji i gospodarki. Mniej koncesji, mniej zakazów, mniej sterowania politycznego gospodarką to są skuteczne metody walki z korupcją.
– A może nie chce pan podawać przykładów, bo obawia się, że pańskie życie stanie się nieznośne?
– Moje życie bywa nieznośne. Mam wiele wad, ale chyba nie jestem oportunistą. Co prawda, nie mnie to osądzać, ale tak myślę. Nie lęk przed przykrościami powoduje, że milczę, ale powiem wprost – mnie nikt nie płaci za ściganie przestępców, tylko za pracę ustawodawczą. Każdy powinien swoją rolę wykonywać dobrze i pytania śledcze powinny być kierowane do ludzi, którzy biorą pieniądze za ściganie przestępstw. To oni powinni dbać o czystość reguł i przejrzystość życia publicznego. Proszę więc mnie zwolnić od publicznych donosów.
– Ale czy nie marzy się panu moralność w polityce…
– W każdym w miarę normalnym człowieku jest taka tęsknota. Polityką tak jak każda sfera życia, może być moralna, ale nigdy nie będzie moralna do końca. Tak jak nasze życie nie będzie nigdy do końca bajką dla grzecznych dzieci. Nie jest rolą polityków, jak i polityki zmienianie ludzi w aniołów. Rolą władzy jest zmiana mechanizmów, by to co złe, a drzemie w nas, nie miało pola do popisów.
– Czy warto doprowadzać do tak głębokiego kryzysu w rządzącej partii z powodu jednego ministra?
– Nie warto. Moja opinia jest jednoznaczna. Nie sądzę, by w AWS istniały wielkie rezerwy kadrowe, które pozwalałyby na wymianę ministrów z dobrym dla rządzenia skutkiem. I być może w tym układzie, z którym teraz mamy do czynienia, jest pan Wąsacz ministrem optymalnym. Nie pierwszy i nie ostatni raz jesteśmy świadkami, że ludzie, którzy chcieli odwołać ministra Wąsacza, nie potrafili powstrzymać własnych ambicji i szukają różnych sposobów na naruszenie istniejącego statusu quo, bo ono im doskwiera.
– Broni pan linii Unii Wolności wyrażonej ostatnio przez wicepremiera Leszka Balcerowicza.
– Wystarczająco długo obserwuję nieustanny atak jakby z różnych stron i z różnych powodów na prywatyzację i na ministrów, którzy są za tę prywatyzację odpowiedzialni. Po doświadczeniach choćby Janusza Lewandowskiego, który odczuł sporo przykrości, nie tylko politycznych, jestem bardzo ostrożny w osądach. Chóralny krzyk przeciwko ministrowi skarbu zawsze budzi moją nieufność. To ministerstwo, które zawsze będzie budziło emocje. Tym bardziej należy chronić tę instytucję przed populistycznymi i antyprywatyzacyjnymi atakami.
– Czy dyscyplina partyjna, wierność i jedność myślenia nie kojarzy się panu z czymś już znanym?
– Wyłącznie ż czymś dobrym, bo warto rozróżnić konkurujące między sobą zdyscyplinowane partie w systemie demokratycznym od narzuconej jednomyślności dla wszystkich przez jedną partię. Więc nie widzę tu analogii wprost. A jeśli dostrzegam jakiś poważny problem życia partyjnego w Polsce, to brak dyscypliny po prawej stronie. I zdecydowanie odróżniam dyscyplinę w partii politycznej od próby narzucenia poglądów. Życzyłbym mojemu koalicjantowi więcej dyscypliny.
– Czy niepokoi pana obecny kryzys rządowy?
– Przeżyłem w swoim życiu politycznym upadki już kilku rządów i wiem, że taka destabilizacja nie służy dobrze wizerunkowi Polski na zewnątrz. Daleki byłbym jednak od dramatyzowania. Być może taka jest uroda demokracji. Na tle dotychczasowych doświadczeń ten rząd jest raczej przykładem długowieczności.
– A jednak ataki na premiera artykułowane przez członków AWS, np. Wiesława Walendziaka, są wyraźne.
– Nie wiem, co powiedział Wiesław Walendziak na temat pana premiera.
– A więc nie uważa pan, że teraz konieczna jest głęboka rekonstrukcja rządu i zmiana premiera?
– Dopóki nie ma realnego, dobrego pomysłu zmiany na lepsze, to należy zostawić to, co jest, nawet jeśli jest kalekie i niedoskonale. Podzielam opinię, że nie jest dobrze i rząd Jerzego Buzka nie robi imponującego wrażenia. Ale warto zabierać się za zmianę wówczas, gdy ma się pewność, że to, co nastąpi, będzie zdecydowanie lepsze.
Rozmawiała dziennikarka “Głosu Wybrzeża”
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy