Wolę budować. Po to wróciłem do polityki

Wolę budować. Po to wróciłem do polityki

Obecne prawo pozwala na fałszowanie polskiej historii Bogdan Lis (ur. w 1952 r. w Gdańsku) po wydarzeniach grudniowych 1970 r. trafił do więzienia. W latach 1975-1981 należał do PZPR. W latach 80. działał w gdańskiej „Solidarności” i brał udział w negocjacjach związku z rządem. W latach 1984-1986 dwukrotnie aresztowany, zwolniony na mocy amnestii. Brał udział w rozmowach Okrągłego Stołu, senator w kadencji 1989-1991. Od 1997 r. członek Unii Wolności, a następnie członek zarządu Partii Demokratycznej. Poseł VI kadencji, startował z pierwszego miejsca komitetu wyborczego Lewica i Demokraci w okręgu gdańskim. – Złości pana książka o Wałęsie? Ta Cenckiewicza i Gontarczyka? – Ja tamte czasy znam z autopsji, a oni tylko z opowiadań. I, ewentualnie, z esbeckich materiałów. Oni nie mają pełnego obrazu tamtej sytuacji, mogą to sobie wyobrażać – więc wyobrażają sobie na podstawie własnych poglądów politycznych. Poglądów środowisk, w których się obracają. Gontarczyk – związany był ze skrajną prawicą, narodową. Cenckiewicz cały czas obraca się w środowisku Krzysztofa Wyszkowskiego. To nie są środowiska pozwalające myśleć szeroko, być otwartym na inne poglądy. – Czytając ich książkę, odniosłem wrażenie, że jako dowód współpracy cytują oni normalne protokoły z przesłuchań człowieka, którego milicja doprowadza na komendę i przesłuchuje. – To mogło być trochę szerzej… Pamiętajmy, to był początek lat 70. W Grudniu kilkadziesiąt osób zostało zabitych, kilka tysięcy było rannych, mnóstwo ludzi w więzieniach… Nikt nie miał tego doświadczenia, które mieliśmy w latach 80., a nawet wcześniej, gdy powstał KOR, gdy powstał pierwszy podręcznik „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa”. Nikt nie wiedział, jak się zachować. Mogły więc być przesłuchania, różnego rodzaju rozmowy. Nikomu nawet do głowy nie przychodziło, że można odmówić pójścia. Dostawało się wezwanie, przyszedł ktoś do zakładu pracy i spotkanie się odbywało. Tak pewnie było, tak to sobie wyobrażam. – Wyobraża pan sobie? – Bo przecież nigdzie nie jest to odnotowane. Są tylko protokoły na maszynie, pisane przez esbeka. A brakuje ich krytycznej analizy. Prof. Friszke przypomina, że tego dnia, kiedy rzekomo zwerbowano Wałęsę, zwerbowano ponad 20 agentów. Przecież to w ogóle się nie zdarzało! Co to za hurtowy werbunek?! To świadczy o tym, że była to jakaś akcja, a nie normalna procedura. Z tego należy wyciągnąć wnioski. Tymczasem autorzy książki nie wyciągają żadnych. Mało tego – oni uważają jedne dokumenty za wiarygodne, a inne za niewiarygodne. Jak im pasuje! Co to znaczy? Jak można tak oceniać? – A pan kiedy poznał Wałęsę? – To było na tym słynnym spotkaniu w 1979 r., kiedy Wałęsa opowiadał o Grudniu. – Kiedy nagrywano go na taśmę? Kiedy miał się rzekomo przyznać do współpracy z SB? – To są jakieś bzdury Wyszkowskiego, tam Wałęsa nic takiego nie mówił. Opowiadał, co robił w Grudniu, opowiadał, jak szli na to więzienie, i tak dalej. Tam nie było jakiegokolwiek słowa o tym, że zgodził się na współpracę, że został agentem. To, co mówi Wyszkowski, to po prostu nieprawda. Każdy był liderem – Już wtedy był liderem? – Nie. Wtedy działało nas w Gdańsku z kilkadziesiąt osób. I każdy był liderem w swoim środowisku. Ja pracowałem w Elmorze, miałem kontakt z robotnikami. Andrzej Gwiazda też był w moim zakładzie, ale takiego kontaktu nie miał. Bo on był inżynierem, pracował w biurze, a ja pracowałem wśród ludzi. Kolportowałem prasę, organizowałem spotkania. – Jak one wyglądały? – Spotykaliśmy się w mieszkaniach, w lesie, w teatrze leśnym po pracy. Dyskutowaliśmy na różne tematy, historyczne, polityczne, nie wykluczając problemów zakładowych. Pamiętam, jak podjęliśmy w Elmorze akcję, żeby utrata słuchu była uznana za chorobę zawodową. Bo na skutek dużego hałasu ludzie u nas pracujący tracili słuch. Zastanawialiśmy się, jak to wywalczyć, jak zaalarmować inspektora BHP. To się nie udało… – Pan był zastępcą szefa rady zakładowej w Elmorze. Przewodniczącym pan być nie chciał… – Nie chciałem. Byłem związany z Wolnymi Związkami Zawodowymi, to kłuło w oczy, więc doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, gdy szefem rady zakładowej będzie ktoś, kto z nami współpracuje, natomiast nie jest postrzegany jednoznacznie. Jest strawny dla wszystkich. – Jak pan to godził – działalność w WZZ i radzie zakładowej? Na zebrania PZPR też pan chodził? – Nie. Z PZPR było inaczej. Do PZPR zgłosiłem się w wojsku,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 28/2008

Kategorie: Kraj