Wołkiem do ołtarza

Z gadziej perspektywy

Kto sypnął arcybiskupa Paetza, stało się po tygodniu debat ważniejszym niż homoseksualne zaloty kościelnego dygnitarza. Jak zwykle gdy chodzi o strukturę niejawną, niedemokratyczną, niekiedy przypominającą działaniami mafię, plotki mnożyły się niczym wągliki w kopertach. Mówiło się, że biedny arcybiskup paść musiał, bo dosięgła go zemsta grupy „gnieźnieńskiej”, konkurującej o wpływy z grupą „poznańską”. Aby utrącić lidera „poznańskiej grupy towarzyskiej”, „Gniezno” zakapowało go, i napuściło bliskie sobie media.
I to akurat teraz, przed Wielkanocą, przed rychłym rozwiązaniem problemu. Znanego, jak się okazało, powszechnie w kościelnych „grupach towarzyskich”, od lat przynajmniej dwóch. Problemu, który miał być niebawem rozwiązany. Po cichutku, niczym w domu pani Dulskiej, albo jak wśród „Chłopców z ferajny”.
Wsypa arcybiskupa Paetza postawiła przed przykościelnymi intelektualistami i propagandzistami fundamentalne pytania: czy pisać o grzechu w łonie matki? Jeśli tak, to jak pisać, aby o grzechu wspomnieć, ale cnoty nie naruszyć?
Tomasz Wołek, były redaktor „Życia Warszawy” i „Życia” (z kropką), w materiale pomocniczym zalecanym katolickim dziennikarzom pod tytułem „Jak pisać o grzechu? Dwie strategie” zaprezentował aktualne dylematy przykościelnego propagandzisty. Zły wzorzec „Rzeczpospolitej”, która relacje kleryków o molestowaniu seksualnym wydrukowała i o ich poniżaniu napisała. Oraz dobry „Gazety Wyborczej”, która takie informacje też posiadała, ale kierując się katolicką wstrzemięźliwością, umiłowaniem pełnej prawdy i cnotą umiaru, wybrała godne pochwały milczenie. Wiedząc, że dobry papież nierychliwie, ale problem grzechu podejmie. Zatem po co ten temat ruszać? Czyżby nie było ważniejszych wokoło?
Ale grzechem byłoby stwierdzić, że propagandzista Wołek zaleca milczenie o grzechach Kościoła katolickiego. Pisać można, ale sprawiedliwa, etyczna krytyka musi spełniać kilka podstawowych wymogów. Po pierwsze, musi to być krytyka w medium przychylnym Kościołowi katolickiemu. Tu zła „Rzeczpospolita” ten wymóg spełnia. Gazeta wiele razy Kościół katolicki wspierała, zaś „cosobotni felieton arcybiskupa Życińskiego” legitymizuje „Rzepę” jako medium katolickie, daje aryjskie papiery.
Po drugie, krytyka nie może mieć sensacyjnego, komercyjnego charakteru. Owszem, można napisać, że arcybiskup molestował, ale bez szczegółów. Najlepiej nie wprost. Niedopuszczalna jest krytyka na pierwszej stronie, wzmocniona zdjęciem i personaliami krytykowanego.
Po trzecie, jeśli nie ma stuprocentowej pewności o winie, jeśli są tylko wrogie, zgodne relacje pokrzywdzonych, to uczciwy, przykościelny publicysta nie pisze. Niech papież najpierw osądzi. Poczeka się cztery, czterdzieści lat i wszystko może się wyjaśni.
Po czwarte, czy naprawdę nie ma innych tematów, które naprawdę ludzi interesują?
Zalecenia redaktora Wołka jako żywo przypominają mi zalecenia towarzyszy odpowiedniego wydziału KC PZPR, tłumaczących za pierwszej komuny, jakie są granice „konstruktywnej partyjnej krytyki”. Jak pisać, skoro już wszyscy o tym wiedzą, aby hierarchii nie zasmucić. Zwłaszcza że towarzysz pierwszy sekretarz właśnie z troską pochyla nad tym problemem głowę. Czy musicie o tym i właśnie teraz pisać? Są odpowiedzialni redaktorzy, którzy podejmują inne tematy.
Najśmieszniej jednak brzmią Wołkowe zalecenia, aby dziennikarze przed odrzuceniem oskarżenia zgromadzili „solidnie udokumentowane i wiarygodne dane”. I na Boga, nie osądzali z góry swych bohaterów.
Redaktor Wołek, kiedy kierował swym „Życiem”, z góry osądził Józefa Oleksego. Niesłusznie. Przegrał też prestiżowy proces z Aleksandrem Kwaśniewskim. Wtedy jednak każdą krytykę „udokumentowania” tych ataków Wołek traktował jako zamach na wolność słowa dokonany przez możnych tego świata.
Czyżby Wołek po przegranych procesach tak spokorniał? Przetrącony bankructwem redagowanego przez siebie „Życia”?

 

Wydanie: 10/2002, 2002

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy