Wolność mediów – smecz

Wolność mediów – smecz

W nr 2/2017 PRZEGLĄDU Ludwik Stomma brawurowo i jak zawsze celnie objaśnia proces, w którym wolność mediów – jedna z podstawowych zasad nowoczesnej oraz liberalnej demokracji – zostaje dzień po dniu, na oczach zadziwionych i zniesmaczonych współczesnych społeczeństw sprofanowana i sprowadzona do prostackiej manipulacji. Jak staje się narzędziem sterowania niedobrymi emocjami. I to czynione jest przez pozostających na smyczy mainstreamu (i stojącego za nim kapitału) dziennikarzy. Prawda (albo raczej – maksymalne zbliżenie do prawdy) oraz informacja, jakie mają być przez niezależne i wolne media podane odbiorcom, stają się apriorycznym, dogmatycznym przekazem odczuć ludzi mediów lub ich właścicieli, pozostających w bliskiej symbiozie z elitami politycznymi, którym zależy na uzasadnieniu swych politycznych decyzji. Nader często idących w poprzek odczuciom i oczekiwaniom tzw. ludu.

Krew w Aleppo czerwieńsza jest
niż w Mosulu tak nam wierzyć
przykazano. Amen.
prof. Ludwik STOMMA

Ceniony, zacytowany wyżej felietonista PRZEGLĄDU pokazuje na jednym przykładzie – wojny w Syrii oraz tego wszystkiego, co dzieje się wokoło niej (bo jak mówią Francuzi, na wojnie, jak na wojnie) – jak rodzi się kamień węgielny nieufności, następnie krytycyzmu, a w końcu odrzucenia i pogardy dla tak uprawianego dziennikarstwa czy publicystyki. Powstaje dziwna sytuacja, którą Tony Judt określił niegdyś jako „hybrydę demokracji”. Otóż demagodzy, politycy, skorumpowane „osoby publiczne” mówią masom, jak i co mają myśleć. Gdy ludzie odbijają ich frazesy i truizmy (bezrefleksyjnie, na podobieństwo albedo), oni śmiało ogłaszają wszem wobec, iż swym postępowaniem i decyzjami realizują społeczne nastroje.
Pisze Stomma wspominając Aleppo i Mosul (i to stwierdzenie potwierdza niejako to, co zauważył Judt): I tu, i tam używa się dokładnie takich samych metod, bomby spadają przede wszystkim na głowy cywilnej ludności, a liczby ofiar pozostają zbliżone. Katastrofy humanitarne też całkowicie porównywalne. Ocierając krokodyle łzy, powiedzieć by można, że nie chodzi o żadne współbolenie, ale tylko i wyłącznie o politykę. Skandalem pogłębiającym proces kruszenia autorytetu mediów jako czwartej władzy, mającej być zarówno drogowskazem, jak i mentorem społeczeństwa demokratycznego, wolnego, świadomego, dobrze poinformowanego (aby tym lepiej być wolnym w swych wyborach), kontrolerem pozostałych sfer władzy, jest nadużycie argumentacji etyczno-moralnej, apriorycznie podawanej odbiorcy często jako dogmaty. Propaganda i manipulacja zawsze, prędzej czy później wychodzą na jaw, depcząc tak rozumiane moralizatorstwo.
Dziś często świat mediów uważa się za mesjasza, mającego „maluczkim” przekazać właściwe i jednoznaczne prawdy. A oni mają to przyjąć jako prawdę objawioną i aksjomat. Dla dobra – no właśnie, kogo? Swojego, zatrudnionych w mediach dziennikarzy, kapitału władającego mediami, rządzących elit politycznych? A w ogóle co to jest (za Poncjuszem Piłatem), w tak postawionej przestrzeni życia publicznego, prawda?
Proces deprecjacji znaczenia, autorytetu, wręcz całkowitej dezaprobaty dla jakości pracy tzw. mainstreamowych mediów prowadzi do takich zaskakujących (choć dla mnie nie jest to szokiem) rozstrzygnięć jak zwycięstwo Andrzeja Dudy nad Bronisławem Komorowskim, skala władzy, jaką uzyskali w wolnych wyborach Viktor Orbán czy Prawo i Sprawiedliwość, Brexit czy ostatnio zwycięstwo Donalda Trumpa nad namaszczoną już przez elity i Wall Street Hillary Clinton. Klimat przekazu medialnego był bowiem we wszystkich tych przypadkach bardziej wańkowiczowskim „chciejstwem” i emocjonalnym zaangażowaniem autorów po określonej stronie wyborczego starcia niźli wolną od wszelkich afektów czy namiętności analizą czy relacją.
W minionym roku mieliśmy także, przemilczany dyskretnie przez media głównego nurtu, klasyczny przykład degrengolady przekazu, jaki środki masowej komunikacji serwują dzisiejszym społeczeństwom. Co m.in. sprzyja pogłębianiu się ich negatywnej oceny i podejrzliwości wobec tak prowadzonej narracji. Chodzi o fakt, że Międzynarodowy Trybunał ds. zbrodni w b. Jugosławii w Hadze oczyścił z zarzutów „kierowniczego sprawstwa” zbrodni wojennych podczas wojen na Bałkanach w końcu XX i na początku XXI w. dwóch serbskich przywódców, Slobodana Miloševića (pośmiertnie, zmarł w haskim wiezieniu) i Vojislava Szeszelja. Obaj Serbowie byli swego czasu przedstawiani w mediach – wszystkich prawie opcji – jako bezwzględni zbrodniarze, pospolici bandyci, oprawcy bez czci i wiary, niemalże winni wszystkim dramatom bałkańskich wojen. Media stały się w przedmiocie jugosłowiańskiej tragedii jednocześnie prokuratorem, sędzią i katem, wydając jednoznaczne, nieznoszące żadnego sprzeciwu czy zniuansowanego punktu widzenia wyroki. W Polsce ten proces przybrał monstrualne wymiary i karykaturalne formy. Po wspomnianych wyżej wyrokach gremialnie przemilczano ten fakt albo zdobyto się na kompromitujące zdroworozsądkowe i racjonalne myślenie, zgodne z cywilizowanym pojęciem prawodawstwa, stwierdzenie: prawo wygrało ze sprawiedliwością. Taki przekaz i komentarz zamieszczony m.in. w jednej z najbardziej poczytnych, mającej mniemania opiniotwórcze (przedstawiającej się jako inteligencka) ogólnopolskiej gazecie jest po prostu skandaliczny, świadczący o absolutnym pomieszaniu porządków przez ludzi mediów. To filozofia babci Pawlakowej: sąd sądem, a sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Dlatego nie może dziwić dystans, by nie rzec niewiara w rzetelność informacji i przekazu realizowanego przez media głównego nurtu.
Na Zachodzie po upływie czasu, jaki minął od wojen w byłej Jugosławii, doszło do głosu bardziej realistyczne, zbalansowane i rzeczywiste spojrzenie na Bałkany i problemy z nimi związane. W Polsce niestety nie.
Na zakończenie tych refleksji warto dodać, iż w sprawie Bałkanów – sytuacja tam jest cały czas napięta, wiele problemów pozostało nierozwiązanych, a proste schematy opisu tamtego regionu są tyle życzeniowe, co podszyte kiepsko ukrytymi polityczno-narodowymi sentymentami. Zupełnie pominięto w naszych krajowych mediach fakt zatrzymania przez francuską policję byłego premiera Kosowa Ramusha Haradinaja, poszukiwanego międzynarodowym listem wydanym przez Serbię, ścigającą go za zbrodnie wojenne, popełnione gdy pełnił kierowniczą funkcję w UҪK (Armii Wyzwolenia Kosowa). Dziwną była, i jest, niezrozumiałą z punktu wiarygodności i rzetelności medialnego przekazu sympatia i otwarta stronniczość wobec poczynań tej terrorystycznej de facto „jaczejki”, jaką obdarzano ją w polskich środkach masowej komunikacji. Nawet tak wiarygodne przesłania, od osób zorientowanych w sytuacji wokół Kosowa i poczynań jego liderów – prokuratorka Carla del Ponte czy szwajcarski senator Dick Marty – nie znalazły cienia zrozumienia czy pochylenia się nad nimi. W zachodnich mediach o handlu narządami ludzkimi, porwaniach dla okupu, przemycie broni, ludzi (głównie kobiet do domów publicznych na Zachodzie Europy), narkobiznesie czy… współpracy z ugrupowaniami dżihadystycznymi z krajów muzułmańskich elity Kosowa (wywodzącej się w lwiej części z partyzantów UҪK) jest od dawna głośno. W Polsce panuje na ten temat dyskretne milczenie.
W tej sprawie to właśnie PRZEGLĄD zajmował zawsze wyróżniające się obiektywizmem i racjonalnością stanowisko, przedstawiając problemy tamtego regionu w sposób zbalansowany i wielowątkowy. Niestety, gros nadwiślańskich mediów zajmuje cały czas jednoznaczne i utarte przed dwoma dekadami, niesprzyjające ich wiarygodności i atencji, stanowisko. I właśnie ta dziwna wolność mediów (jak pisze Ludwik Stomma) prokuruje taki a nie inny do nich stosunek.

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników

Komentarze

  1. fly
    fly 19 lutego, 2017, 22:07

    Dobry i mądry tekst „Wodniku”.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. fly
    fly 19 lutego, 2017, 22:10

    Dopowiem jeszcze , że taki stosunek do spraw byłej Jugosławii narzuciła wasalna postawa tzw. elit styropianowych , z GW na czele ,do poczynań USA i NATO. I tak już zostało . Dziś już nikogo to nie rusza .

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy