Wróćmy do tematu

Wróćmy do tematu

Bez uprzedzeń Profesor Tatarkiewicz mawiał, cytując kogoś jeszcze starszego, że artykuł w czasopiśmie miesięcznym trwa jeden miesiąc, w tygodniku – tydzień, w gazecie codziennej – jeden dzień. Ile trwa w kwartalniku albo roczniku? Obecnie chyba nie ma żadnego trwania, bo takimi poważnymi czasopismami interesuje się znikoma liczba osób, prawie nikt. Wracam do publikacji w tygodniku. Nic nie dodam do wypowiedzi profesora Mieczysława Kabaja w poprzednim numerze „Przeglądu”, chcę mieć tylko zasługę przedłużenia jej trwania. Mówiąc głównie o bezrobociu, Kabaj zwraca jednocześnie uwagę na zjawisko, które nazwałbym deproduktywizacją Polski. Nie sprowadza się ono do samego bezrobocia. Miejmy nadzieję, że jest przejściowe, związane ze schyłkowym okresem rządów solidarnościowych. Może jednak się utrwalić, jeżeli ośrodki rzeczywistej władzy w Polsce nie skorygują swojej polityki gospodarczej i swojej postawy wobec żywotnych interesów polskiego społeczeństwa. „Ostatnie dane, z roku 2000 – powtarzam za Kabajem – mówią, że import pokrywa już 60% popytu”. Importuje się proste wyroby, które niedawno były produkowane w Polsce: gwoździe, miód, masło, makulaturę nawet, ba! piasek z RPA. (Widziałem w restauracji wykałaczki z importu.) Lista tych wyrobów zawiera około 120 pozycji. „Import ten – twierdził Mieczysław Kabaj w rozmowie z Andrzejem Dryszlem – opłaca się z powodu zawyżonego kursu złotówki, co oczywiście uderza i w najnowocześniejsze dziedziny gospodarki, jak np. przemysł okrętowy”. W Polsce powstała sytuacja z gruntu nienormalna, jeśli chodzi o wykorzystanie, a raczej niewykorzystanie własnych zasobów pracy. Ma miejsce ogromny import bezrobocia, co jest lekceważone także przez obecny rząd, który ani w swoim programie „Przedsiębiorczość, rozwój, praca” , ani w innych dokumentach o imporcie bezrobocia nie mówi. Nie ma widoków na poprawę w przewidywalnym okresie, „bo rząd zakłada, że do 2005 r. deficyt w obrotach towarowych jeszcze wzrośnie, a cena złotego utrzyma się na wysokim poziomie”. Jeśli importem bezrobocia i deproduktywizacją polskiego społeczeństwa (kraju? narodu? państwa? – jak to nazwać?) nie można zainteresować rządu, to niech przynajmniej nasi czytelnicy pomyślą o tym dłużej niż przez jeden tydzień. * Niemcy mają swoje wyrażenie „polska gospodarka” (dziś z powodu obowiązywania poprawności politycznej używane tylko pokątnie), Szwedzi podobno bezładne i hałaśliwe gadanie nazywają „polskim sejmem”. Gdy nas Europa lepiej pozna, pojawi się wyrażenie „polski chwyt erystyczny”. Polega on na powtarzaniu w kółko tego samego. Upodobanie do słuchania oklepanych komunałów jest w Polsce zdumiewające i występuje na różnych poziomach wykształcenia. Zaszedłem kiedyś do pewnej redakcji i zastałem dwóch publicystów (nie prostych dziennikarzy) spierających się: jeden powtarzał, że władza jest głupia i nie wie, co robi, a drugi, że jest mądra i przewidująca. Wyszedłem i wróciłem po godzinie, a oni powtarzali nadal to samo. Żaden nie widział potrzeby zmiany kąta patrzenia na sprawę, wymyślenia nowego argumentu czy przeformułowania zagadnienia. Z tym samym spotykamy się w kręgach naukowych. Niechby ktoś postawił tezę (przykład fikcyjny), że druga wojna światowa nie zaczęła się 1 września 1939 r. Jak wiadomo, nie we wszystkich krajach uchodzi to za pewnik. Mógłby wskazać na różne okoliczności i względy relatywizujące to polskie ustalenie i oczywiście mógłby nie mieć racji. Jak by udowadniano, że nie ma racji? Oczywiście uznano by, że on tak twierdzi, ponieważ nie wie, kiedy zaczęła się wojna, a nie wie, ponieważ nie czytał książek, w których to zostało udowodnione przez znawców przedmiotu. Nie ma innych przyczyn różnicy zdań jak tylko nieznajomość odpowiednich książek. Jednym słowem wtłaczano by rewizjoniście z powrotem do gardła to, co wygłosił, aby nic się nie zmieniło w uświęconym stanie wiedzy. Tak wygląda nieco bardziej złożony w wyrazie przykład polskiej erystyki: powtarzać w kółko to samo, nie oddalić się ani o krok od raz przyjętej konwencji, zwłaszcza gdy jest ona banalna. * Jaka złotówka jest lepsza: silna czy słaba? Mówią nam, że lepsza jest złotówka silna, a nawet groźnie napominają, że „musimy nauczyć się żyć z silną złotówką”. Jest więc dobra, ale groźna, tak jak dobry pies. Jak to sprawdzić, nie będąc ani ekonomistą, ani znawcą gospodarki (to nie to samo), będąc jednak wyborcą, a więc też adresatem tych zapewnień. Nie pokazują istoty sporu, domagają się tylko jedni i drudzy, żeby na nich głosować w razie czego. Jak zabrałby się do tego zagadnienia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 24/2002

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony