Erdoğan wygrał wybory, trwale konsolidując swoją władzę. Nie tylko turecką opozycję czekają ciężkie czasy Korespondencja z Berlina Zwycięstwo prezydenta Turcji i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) można nazwać punktem zwrotnym w historii tego kraju. Recep Tayyip Erdoğan skonsolidował władzę przynajmniej na następne pięć lat, a swoboda w dokonywaniu kolejnych zmian może mu ją zapewnić na jeszcze dłużej. Nowa rzeczywistość polityczna nad Bosforem pozwoli mu w przyszłości bezpośrednio powoływać ministrów i sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz wydawać dekrety prezydenckie. Mimo że zachodnie media i politycy spodziewali się wiktorii Erdoğana, tak wyraźne zwycięstwo zgasiło resztki optymizmu. – Teraz będzie tylko gorzej – obawia się Cem Özdemir, były szef niemieckiej partii Zielonych. Wszystko bowiem wskazuje, że Erdoğan zdobył absolutną większość głosów, eliminując przeciwników już w pierwszej turze. Wprawdzie AKP straciła w porównaniu z 2015 r. 7 pkt proc., zdobywszy tym razem „jedynie” 42,5%, dzięki czemu opozycja wróciła na scenę polityczną, ale Erdoğan i tak będzie mógł ograniczać jej prawa, kiedy tylko zechce. I to mimo że zwycięstwo odniósł – podobnie jak w referendum z 2017 r. – w głęboko podzielonym kraju, w którym połowa społeczeństwa odrzuca jego dyktatorskie zapędy. Znikoma przewaga głosów i liczne skargi na nieprawidłowości w lokalach wyborczych nie przeszkodziły liderom AKP już wcześniej uznać się za zwycięzców. Czerwcowe wybory były ostatnią okazją, aby odrzucić zapowiedziane zmiany w konstytucji, co Erdoğan zresztą po ogłoszeniu wyników podkreślił. – Dzisiaj wybraliście nie tylko rząd i prezydenta, ale też zupełnie nowe państwo – powiedział. Zapędzona w kozi róg opozycja będzie musiała w tej sytuacji na nowo się odnaleźć. Niemiecki bastion Sensacyjne zwycięstwo Erdoğan odniósł także w Niemczech, gdzie duża część tureckiej mniejszości otacza kultem „sułtana z Ankary”. Turcy w Niemczech masowo go poparli, w prawie wszystkich okręgach uzyskał lepszy wynik niż w ojczyźnie, w nadreńskim Essen zdobył nawet 80%. Po ogłoszeniu wyników ulicami większych niemieckich miast przeszły korowody świętujących wygraną swojego „wodza” rodaków, w tym ludzi młodych, urodzonych już w Niemczech. Na berlińskim Kurfürstendammie setki osób z tureckimi flagami zakłócało ruch, policja musiała interweniować. Nie doszło jednak do poważniejszych zamieszek w największym tureckim mieście poza granicami Turcji. – Ci ludzie nie fetują Erdoğana, ale protestują przeciwko naszej zachodniej liberalnej demokracji. To smutne, lecz oni nie różnią się niczym od AfD. Powinniśmy się tym zająć – zażądał Özdemir na Twitterze. Więcej pracy miała policja na ulicach Duisburga, kolejnego obok Essen i Berlina niemieckiego bastionu AKP. Ponad 1000 osób tureckiego pochodzenia skandowało tam na ulicach: „Erdoğan, nasz lider!”, odpalając fajerwerki. Nie doszło do zatrzymań, ale policjanci spisali odpowiedzialnych za „nadmierne natężenie hałasu”. To krzyżyki postawione na kartach do głosowania przez niemieckich Turków sprawiły, że Erdoğan już w pierwszej turze zdystansował cieszącego się rosnącą popularnością Muharrema İncego z opozycyjnej partii CHP. Połowa z 3 mln żyjących w RFN Turków mogła do 19 czerwca oddać głos w 13 lokalach wyborczych na terenie Niemiec. Frekwencja wyniosła ok. 50% i nigdy wcześniej nie była tak wysoka. Ci, którzy nie zdążyli zagłosować w terminie, mieli jeszcze możliwość oddania głosu w specjalnych lokalach na lotniskach, w portach i na przejściach granicznych w Turcji. Wielu zastanawia się, dlaczego Erdoğan wśród niemieckich Turków cieszy się często większą estymą niż u siebie w kraju. – To proste, wielu Turków w RFN żyje w otwartym i wolnym społeczeństwie, nie wiedząc, jak wygląda rzeczywistość w Turcji pod rządami AKP. Nie widzą, jak terroryzowani są ludzie o innych zapatrywaniach, nie czują kryzysu gospodarczego, w którym znalazła się Turcja – tłumaczy Seyran Ates, turecka adwokatka z Berlina. Jej zdaniem przyczyną zwycięstwa AKP w Niemczech jest też fakt, że mimo wysokiej frekwencji dużo osób o innych poglądach zostało zastraszonych albo bało się, że w lokalach wyborczych w tureckich konsulatach uznano by je za wrogów Erdoğana. – Wielu obywatelom Turcji, którym zarzucono sympatyzowanie z organizacjami terrorystycznymi, odebrano paszport. „Terrorystą” mógł być każdy, choć dokumenty skonfiskowano przede wszystkim Kurdom, sympatykom Gülena oraz członkom mniejszości wyznaniowej alawitów, która w Turcji jest dyskryminowana. Oni nie mogli










