Wszystko ginie w medialnym zgiełku

Wszystko ginie w medialnym zgiełku

Demokracja ma w sobie taki feler, że zaciera hierarchię Prof. Jerzy Jedlicki – profesor w Instytucie Historii Polskiej Akademii Nauk, gdzie kieruje pracownią dziejów inteligencji. Zajmuje się historią społeczną i historią idei XIX i XX w. Wydał m.in. „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują” (1988 r.), „Źle urodzeni, czyli o doświadczeniu historycznym” (1993 r.), „Świat zwyrodniały. Lęki i wyroki krytyków nowoczesności” (2000 r). – Kanonem polskiej myśli politycznej jest trwający „od zawsze” spór okcydentalistów ze zwolennikami swojskości. W jednym z wywiadów powiedział pan, że ten spór został praktycznie zakończony, wygrali okcydentaliści, zwolennicy swojskości zostali zepchnięci na margines. Czy na pewno? Czy obserwując zachowania Polaków obecnie, przed naszym wejściem do Unii Europejskiej, podtrzymuje pan tę opinię? – Ten spór rozstrzygnęło życie, praktyka społeczna. Siła naśladownictwa, zwłaszcza kultury amerykańskiej, jest dziś tak przemożna, że sprawa jest – moim zdaniem – całkowicie przesądzona. W ogóle dla peryferii europejskich jest przesądzona… – Polska jest krajem peryferyjnym? – Tak. I długo jeszcze nim będzie. Gdy operuję układem pojęć centrum-peryferie, to nie chodzi mi o porównywanie, ile który naród jest wart. Po prostu mierzę kierunek przepływu wzorów – instytucji, zachowań, wynalazków. Jako historyk sprawdzam, skąd dokąd wędrowały idee (na przykład rządu odpowiedzialnego, praw człowieka itd.), doktryny religijne, filozoficzne, prawne, schematy organizacji państwa, Kościoła, uniwersytetu, kredytu, ubezpieczeń, teorie i odkrycia naukowe, innowacje techniczne, artystyczne i językowe, słowem – jakie były główne kierunki dyfuzji kulturowej w Europie. Te kierunki możemy wykreślać na mapie. Wtedy wyraźnie zobaczymy, że my zawsze znacznie więcej wzorów importowaliśmy, niż eksportowaliśmy. Ślady wpływu kultur naszego regionu na Zachodzie są nikłe, ograniczone do nielicznych wybitnych jednostek, których dzieła należą do kanonu powszechnego. Natomiast u nas niemal wszystko, co nowe, powstawało pod wpływem ekspansji zachodnich instytucji i stylów kultury. Na tym polega peryferyjność. Nie jest to nic wstydliwego. – Pan pisze, że peryferyjność przekłada się na kompleks elit. Na ich słabość… – Ale może również budzić silną motywację do rozwijania wątków rodzimych i akcentowania samorodnych źródeł cywilizacji. Przejawia się w takim zachowaniu niepewność, czy aby jesteśmy w naszej twórczości dość oryginalni i odrębni, pokazywałem to kiedyś na przykładzie Mochnackiego. W ideologii narodowej prawicy ten kompleks jest zawsze widoczny. Z tego się rodzą takie różne pomysły, że na przykład tylko Polak potrafi naprawdę odczuć i zrozumieć muzykę Chopina. A Japończyk czy Niemiec to już nie. Paw narodów i papuga – Spójrzmy na nasze elity: z jednej strony, deklarują swój okcydentalizm, z drugiej strony, rzucają hasła typu: „Nicea albo śmierć” albo głoszą opinię, że konstytucja europejska to trik, żeby rządziły nami Francja i Niemcy. Odnoszę wrażenie, że ta atmosfera świadczy o powierzchowności zrozumienia dyskusji, która toczy się w Europie, o Europie. A także o powierzchowności polskiego okcydentalizmu. – Obserwuję dwa zjawiska, które z pozoru są ze sobą sprzeczne. Pierwszą tendencją jest pęd do imitacji, wręcz małpowania, zwłaszcza Ameryki. Śmieszne są niektóre tego przejawy – musimy mieć walentynkę, musimy mieć Halloween, to jest wprawdzie obce, nigdy tego nie było w naszym obyczaju, ale ponieważ tam jest, to my też musimy 14 lutego się kochać albo 1 listopada straszyć. Musimy w kinie wąchać i chrupać popcorn, bo go Amerykanie chrupią. Albo te wszystkie interfejsy, lobbingi, mobbingi, clubbingi… Mowa ojczysta jest tak zaśmiecona amerykanizmami, że zdaje się czasem tracić swoją tożsamość. Co ciekawe, pęd naśladowczy objawia się najsilniej w potocznych rytuałach, w rozrywce oraz w wyspecjalizowanych językach technicznych, natomiast w sprawach poważnych – w sprawności organizacyjnej, w punktualności, rzetelności czy w przywiązaniu do praw obywatelskich – z tych wzorów korzystamy o wiele mniej skwapliwie. Natomiast druga tendencja jest czysto ideologiczna. To jest obrona pewnych symbolicznych wartości. Rozpaczliwa walka o uznanie. Taki charakter ma obrona Nicei. Nic się na tym nie zyskuje, nie służy to żadnym realnym interesom Polski, wręcz przeciwnie, traci się na tym, traci się przede wszystkim prestiż, dobrą opinię, życzliwość. Hasło walki za wszelką cenę o zachowanie postanowień z Nicei to wyraz albo cynizmu politycznego, o który podejrzewam Jana Rokitę, albo braku pewności siebie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 15/2004, 2004

Kategorie: Wywiady