Wyborcza matura

Wyborcza matura

Tegoroczny egzamin był bardzo łatwy. Jedyne utrudnienie to powrót po pandemicznej przerwie egzaminów ustnych

Rok temu opublikowałam w PRZEGLĄDZIE podsumowanie z okazji 20-lecia w Polsce egzaminów zewnętrznych, w tym matury. Proponowałam postawienie dolarów przeciw orzechom, że mimo groźnie brzmiących zapowiedzi ministra Przemysława Czarnka i szefa Centralnej Komisji Egzaminacyjnej Marcina Smolika tegoroczna matura będzie przedwyborczo łatwa. I rzeczywiście była, nawet tak bardzo, że wszyscy(!) byli zaskoczeni, łącznie z opozycyjnymi mediami, które do końca wieszczyły maturalny pogrom. Jedynym utrudnieniem, jakie pozostało, jest powrót po pandemicznej przerwie egzaminów ustnych. Powrót bezsensowny, bo – jak już pisałam – oceny z tych egzaminów, jako nieporównywalne, nie są praktycznie brane pod uwagę w rekrutacji. Za to, o czym nie chcą słyszeć ani minister Czarnek, ani dyrektor Smolik, powodują na prawie miesiąc destrukcję w młodszych klasach licealnych edukacji polonistycznej i językowej. Nauczyciele tych przedmiotów muszą bowiem zasiadać w komisjach maturalnych na egzaminach ustnych. Jednocześnie ktoś musi też być obecny w komisjach na odbywających się równolegle egzaminach pisemnych. CKE oraz okręgowe komisje egzaminacyjne wyjątkowo rozrzutnie szafują tu nauczycielskim czasem – często jednego-trzech uczniów musi pilnować dwóch-trzech nauczycieli, nawet przy równolegle odbywających się w szerszym gronie maturach z tego samego przedmiotu i na tym samym poziomie. W efekcie uczniowie klas I-III liceum tracą ponad dwa miesiące(!) edukacji polonistycznej i językowej.

Wbrew pozorom łatwa matura, szczególnie z przedmiotów na poziomie rozszerzonym, stanowiących na najbardziej obleganych kierunkach podstawę rekrutacji, nie jest dobra dla maturzystów, zwłaszcza tych ambitniejszych i lepiej przygotowanych. Nie pozwala im się wykazać większymi umiejętnościami, o ostatecznym wyniku w znacznie większym stopniu zaczynają decydować głupie pomyłki, drobne błędy, niewłaściwe odczytanie tego, co autorzy arkusza mieli na myśli, nietrafienie w klucz itp. merytorycznie nieistotne czynniki. Co gorsza, mimo że jeszcze przed brexitem brytyjskie uczelnie – z Oksfordem i Cambridge na czele – nauczyły się w przypadku kandydatów z Polski korzystać z podawanej już od lat na świadectwach maturalnych skali centylowej (mówi o wyniku danej matury na tle całej populacji), to żadna(!) polska uczelnia do dziś na tę skalę w rekrutacji nie przeszła. A przecież jedynym de facto sensem matury w Polsce jest formalne prawo do studiowania i rekrutacja na uczelnie. Średnie wykształcenie maturzyści już mają.

Podsumowując – minister Czarnek oraz dyrektor Smolik zrealizowali scenariusz ze starego szmoncesu z kozą rabina. Najpierw intensywnie strasząc, nawet pół roku przed maturą, kozę wprowadzili, a na samych maturach kozę maturalnych strachów i obaw wyprowadzili. To wielka sztuka – coś dać, niczego faktycznie nie dając.

Dyrektor CKE nie tylko jednak straszył uczniów. Od początku pełnienia funkcji, nie mając na to żadnych(!) dowodów, systematycznie wskazywał dyrektorów szkół i nauczycieli jako źródło wszystkich rzeczywistych i domniemanych wycieków maturalnych. W tym roku przeszedł samego siebie – CKE wyprodukowała wielostronicowe superszczegółowe regulaminy maturalne drobnym druczkiem. Do niektórych paczek z arkuszami maturalnymi dołączono ponoć elektroniczne czujniki, mające sygnalizować ich otwarcie przed przepisowym terminem.

Spóźniona matura Szkoły w Chmurze

Wszystko to poszło w niepamięć w jednej chwili pierwszego dnia matur – po skandalu z maturą przeprowadzaną na stadionie stołecznej Legii przez Szkołę w Chmurze – kolejny biznes Mariusza Truszkowskiego, właściciela i twórcy portalu chomikuj.pl. Egzamin zdawało tam ok. 700 maturzystów i w dwóch z kilkunastu sal nie poradzono sobie na czas z losowaniem miejsc, weryfikacją tożsamości i rozdaniem identyfikacyjnych naklejek na arkusze. Według stołecznego dodatku do „Gazety Wyborczej” nawet nie wszystkim tę tożsamość sprawdzano.

W wielu szkołach matury zdaje czasem i 200 uczniów, a egzamin zaczyna się o czasie. Tu było inaczej – matura rozpoczęła się, również według oficjalnego komunikatu firmy, z półtoragodzinnym(!) opóźnieniem. Czyli w momencie, kiedy już w całej Polsce paczki z maturami otwarto, a niektórzy, mniej zainteresowani wynikiem maturzyści, mogli nawet wyjść z egzaminu. Tematy znała więc już de facto, via internet, cała Polska. Był też czas, by potrzebującym zapewnić odpowiednią „pomoc”.

I nagle wszystko się zmieniło. Dyrektor Smolik z pełną wyrozumiałością pogroził tylko palcem i zapowiedział, że jak Szkoła w Chmurze się nie poprawi… Według warszawskiej OKE wszystko było w najlepszym porządku, a 11 jej pracowników oraz szefowa oświadczyli na piśmie, że mają pewność, iż przez te półtorej godziny oczekiwania maturzyści żadnego kontaktu z otoczeniem mieć nie mogli. Trudno nie wątpić w prawdziwość tego oświadczenia. Po pierwsze, komisje nie mają prawa ani sprzętu, by sprawdzić, czy dana osoba wnosi na salę niedozwolone urządzenia elektroniczne, czy też nie. Maturzyści są, owszem, uprzedzani o konsekwencjach posiadania takich urządzeń, jeśli zostaną ujawnione (np. telefon zadzwoni), ale to wszystko. Po drugie, deponując komórkę u organizatorów, zawsze można mieć drugą, smartwatcha czy mały odbiornik w słuchawce. Więc nawet jeśli zdeponowano tyle telefonów komórkowych, ilu było maturzystów, to wcale nie znaczy, że urządzeń na sali nie było. No i wreszcie na podstawie dziesiątek lat nauczycielskiego i dyrektorskiego doświadczenia sądzę, że w sytuacji znacznego opóźnienia w rozpoczęciu egzaminu członkowie komisji skupili się raczej na rejestrowaniu kolejnych maturzystów, a nie szukaniu elektronicznych gadżetów. Co więcej – cóż może być bardziej naturalne i niewzbudzające podejrzeń w zachowaniach maturzystów świadomych przecież opóźnienia, jak nie nerwowe zerkanie na zegarek. A że to akurat smartwatch…

Nic się nie stało?

To zdarzenie zbulwersowało nauczycieli i dyrektorów. W każdej innej szkole, szczególnie publicznej, egzamin by unieważniono, dyrektor i komisja egzaminacyjna musieliby się gęsto tłumaczyć, a uczestnicy pisaliby go w rezerwowym terminie (dla tych, którzy z usprawiedliwionych powodów nie mogą pisać w maju) w czerwcu. A tu nic! Co więcej, wody w usta nabrał nie tylko dyrektor CKE i jego szef, minister Czarnek, ale i dziwnie tu solidarna z MEiN „Gazeta Wyborcza”. Teksty o prawdziwym przecież i ogólnopolskim skandalu maturalnym (Szkoła w Chmurze miała maturzystów z całej Polski) pojawiły tylko w stołecznym dodatku „GW”, a nie w głównym wydaniu gazety. Jakaż to potężna siła kazała tak różnym politycznie podmiotom zamilknąć w tej sprawie?

Następnie zaczęła się zmasowana i wyraźnie centralnie sterowana kampania medialno-internetowa pod dwoma głównymi hasłami – „Polacy, nic się nie stało!” i „Kwestionowanie poprawności przebiegu tej matury to atak na uczniów Szkoły w Chmurze oraz samo to nowatorskie przedsięwzięcie, podjęty przez edukacyjną betonową konserwę oraz zagrożoną i zazdrosną konkurencję!”. Dyrekcja szkoły wydała dość kuriozalne oświadczenie, z którego wynikało m.in., że ta placówka jest tak nowoczesna, że szanuje różne sposoby podejścia swoich uczniów do egzaminów maturalnych, również takie, w którym są one, cytuję – „spotkaniem towarzyskim”.

Najwyraźniej nie chcąc prowokować porównań ze skandalem maturalnym Szkoły w Chmurze, CKE gwałtownie złagodniała w stosunku do innych wykrytych naruszeń regulaminu maturalnego. Praktyką do tej pory było, że w przypadku ujawnienia takich naruszeń bezpośredni sprawcy piszą maturę za rok, a pozostali uczniowie z danej sali – ponownie w terminie czerwcowym. W tym roku w kilku ujawnionych przypadkach fotografowania i upowszechniania wizerunku arkuszy ukarano tylko bezpośrednich sprawców. Gdzieś zniknęły też gromkie zapowiedzi dyrektora Smolika o wyciąganiu przez kuratoria odpowiedzialności w stosunku do członków komisji nadzorującej salę, w której doszło do takiego incydentu, oraz dyrektorów właściwych szkół. Ponieważ Szkoła w Chmurze tuż po zakończeniu egzaminów wewnętrznych znienacka i bez uprzedzenia zrezygnowała ze współpracy z mnóstwem wynajętych nauczycieli, pewnie sporo się dowiemy z czasem o rzeczywistym przebiegu maturalnego skandalu.

Kalkulatory mniej i bardziej „naukowe”

Skandal czy właściwie skandale z maturą Szkoły w Chmurze – bo i w kolejnym dniu doszło ponoć do mniejszych, ale istotnych opóźnień – przyćmił parę innych kwestii.

Najważniejszym chyba problemem był niesłychany chaos, jaki towarzyszył wprowadzaniu różnych ułatwień i regulacji do pierwszego w czteroletniej wersji liceum ogólnokształcącego egzaminu maturalnego. W ciągu ostatniego pół roku pojawiały się ni z tego, ni z owego informacje o kolejnych ułatwieniach tylko dla tego i kolejnego maturalnego rocznika.

Innym przykładem chaosu jest kwestia dopuszczonych na maturze kalkulatorów. Już ze 40 lat temu nawet w krajach afrykańskich, które korzystają z systemów maturalnych np. brytyjskich czy Matury Międzynarodowej (IB), na egzaminach można, a nawet trzeba było korzystać z zaawansowanych, programowalnych kalkulatorów graficznych z wieloma jeszcze innymi funkcjami. W Polsce, wprowadzając egzaminy zewnętrzne ponad 20 lat temu, dopuszczono na nich jedynie czterodziałaniowy kalkulator z funkcją wyciągania pierwiastka kwadratowego. Wbrew pozorom nawet te kalkulatory różnią się od siebie. Mając w perspektywie często niekoniecznie skomplikowane, ale za to żmudne obliczenia w warunkach maturalnego stresu i niedoczasu, warto się zapoznać w pełni z różnymi detalami pracy na takim urządzeniu – np. z jego klawiaturą i obsługą pamięci. Tym razem CKE postanowiła być nowoczesna i dopuściła na maturze kalkulatory zwane dumnie „naukowymi” – ot taka nowoczesność z okresu moich studiów w latach 70. Dopuściła je jednak tylko na maturze z dwóch przedmiotów – fizyki i chemii. Na innych przedmiotach – w tym obowiązkowej matematyce (ale też biologii, geografii i informatyce) – pozostał dotychczasowy „kalkulator prosty”. W efekcie niektórzy uczniowie musieli uczyć się korzystania z dwóch różnych kalkulatorów. Co więcej – określając w dokumentach kalkulator jako „naukowy”, nie sprecyzowano, co ten termin znaczy, nie opisano dopuszczalnych i zakazanych możliwości takich urządzeń, nie podano dopuszczonych i zakazanych modeli najpopularniejszych firm itp. Ponieważ maturzyści to duży rynek, a kalkulator im bardziej zaawansowany, tym droższy, praktycznie wszystkie kalkulatory na rynku stały się w ofercie „naukowymi”.

Tegoroczna matura wyborcza była nadzwyczaj łatwa. W kwietniu 2024 r. mamy wybory samorządowe. W związku z tym preferencyjne regulacje z tegorocznej matury będą obowiązywać również za rok. Chciałabym jednak ostrzec przyszłorocznych maturzystów. W tych samych regulacjach można zmieścić dużo trudniejszy, naprawdę trudny egzamin. W maju 2024 r. będzie już po wszystkich wyborach. Procedura przygotowań arkuszy maturalnych przez CKE jest taka, że przed nowym rokiem są one już w pełni gotowe. Zatem nawet jeśli po listopadowych wyborach zmieni się rząd, to nowy minister nie będzie już miał czasu czegokolwiek istotnego zmienić. Za to widać na horyzoncie parę powodów, dla których stara władza zechce nowej na odchodnym podłożyć taką tykającą bombę egzaminacyjną.

Niezależnie od takich czy innych zawirowań tendencja jest niestety ciągle ta sama – matura w coraz mniejszym stopniu stymuluje i sprawdza rozwój kompetencji intelektualnych polskich uczniów. I to nam wszystkim źle wróży.


Małgorzata Żuber-Zielicz była nauczycielką, dyrektor II LO im. Stefana Batorego oraz wicedyrektor XXXIII LO im. Mikołaja Kopernika w Warszawie, w latach 2008-2018 przewodnicząca Komisji Edukacji i Rodziny Rady m.st. Warszawy


Fot. Tomasz Radzik/Agencja SE/East News

Wydanie: 2023, 26/2023

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy