Do wyborów według alfabetu

Do wyborów według alfabetu

Jak pogodzić lewicę przed wyborami samorządowymi Sytuacja polityczna w Polsce nie sprzyja temu, by dzielić włos na czworo i walczyć o czystość ideologiczną. Obecna dominacja PiS stanowi przecież groźbę dla przyszłości kraju. W opozycji prawie wszyscy są zgodni, że warunkiem powstrzymania PiS jest z jednej strony przedstawienie społeczeństwu sensownej i atrakcyjnej alternatywy programowej, z drugiej zaś połączenie – przynajmniej na wybory – sił całej liberalno-demokratycznej i lewicowej opozycji wobec PiS. Na razie opozycja trafia tu jednak na nieprzekraczalną barierę. W jakimś stopniu wynika ona z różnic w wyznawanych wartościach i prowadzi do podziału całej opozycji na prokapitalistyczną część liberalno-demokratyczną (tworzą ją głównie PO i Nowoczesna) oraz prospołeczną opozycję lewicową (do której można zaliczyć SLD, Razem, Inicjatywę Polska i inne partie, ruchy i organizacje lewicowe). Przy czym o ile podział opozycji na dwa główne nurty da się wytłumaczyć zasadniczymi różnicami programowymi, o tyle rozbicie na poszczególne partie i partyjki w ramach każdego z tych nurtów jest już dla przeciętnego wyborcy mało zrozumiałe. Także na lewicy wszelkie próby wspólnego działania politycznego rozbijają się nawet nie o różnice programowe, ale o animozje liderów, zaszłości historyczne i wzajemną podejrzliwość. Niewątpliwie najsilniejszym ugrupowaniem lewicowym jest SLD – ze względu zarówno na wielkość uzyskiwanego dziś (a mierzonego sondażami) poparcia społecznego, jak i na istniejące struktury organizacyjne, działaczy i sympatyków w instytucjach samorządowych oraz zasoby i sytuację finansową tej partii. Jest to fakt obiektywny, z którym musimy się pogodzić, nawet jeśli uważamy, że właśnie SLD w dużym stopniu odpowiada za dzisiejszą marginalizację lewicy. Na kogo głosować? Równocześnie dla bardzo wielu środowisk lewicowych, a co ważniejsze – także dla znacznej części potencjalnych wyborców lewicy, SLD jest symbolem jej neoliberalnych błędów, a w swoim czasie także charakterystycznego dla partii władzy oderwania od rzeczywistych problemów społeczeństwa. Konsekwencją jest wzajemny brak zaufania, w szczególności między Sojuszem a pozostałymi ruchami lewicowymi, co w najbardziej jednoznaczny sposób wyraziła rzeczniczka partii Razem Dorota Olko, odpowiadając na zgłoszoną w imieniu SLD przez Annę-Marię Żukowską propozycję dogadania się. Powiedziała: „Nie zaryzykujemy ich (naszych sympatyków i sympatyczek – przyp. aut.) zaufania, żeby ratować skompromitowanych polityków, którzy tak wiele razy zawiedli nas samych. Ktoś pewnie powie, że to małostkowość, uzna, że jesteśmy naiwni czy pryncypialni. Ale dla nas to kwestia wiarygodności i uczciwości”. Inne partie i ruchy lewicowe nie odmawiają wprawdzie tak stanowczo współpracy z SLD, lecz prawie wszystkie wyrażają obawy, że zostaną przez Sojusz potraktowane nierównorzędnie i staną się „przystawkami” wykorzystywanymi do odbudowy politycznego znaczenia tej partii. Małgorzata Tracz, przewodnicząca Zielonych, określiła tę sytuację następująco: „SLD i Razem walczą o hegemonię na lewicy. Współpraca z jedną z tych sił bez uwzględnienia drugiej byłaby przedłużaniem impasu. Zieloni nie będą przykładać ręki do wojenki, która odwraca uwagę od najważniejszego wyzwania – odebrania władzy prawicy”. Tymczasem wobec jesiennych wyborów samorządowych i przyszłorocznych wyborów parlamentarnych Polacy coraz wyraźniej stają przed koniecznością wyboru między kontynuacją i być może umocnieniem dominacji PiS a… No właśnie, czym? Rozbitą programowo i organizacyjnie, niemającą zdecydowanych liderów ani rozsądnej alternatywy programowej (bo nie można za nią uznać powrotu do III RP) opozycją liberalną i lewicową? Na pewno nie tego oczekują wyborcy. Przy takim obrazie lewicowej opozycji olbrzymia część jej wyborców może uznać, że nie ma w czym wybierać, i albo nie weźmie udziału w wyborach, albo zagłosuje na wyraziste, w dodatku oferujące pewien program socjalny PiS. Z jednej strony, mamy więc konieczność jednoczenia się narzuconą przez obecne uwarunkowania polityczne, a z drugiej – obawy przed hegemonią SLD i brak wzajemnego zaufania. Czy dla lewicy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Logicznie rzecz biorąc, nasuwa się jedno rozwiązanie – wystąpienie lewicy jako jednolitej siły wyborczej, przy zachowaniu jej wewnętrznego zróżnicowania programowego i środowiskowego i oddaniu w ręce wyborców decyzji, który nurt w ramach lewicy jest najatrakcyjniejszy dla społeczeństwa i uzyskuje jego poparcie. Spór o jedynki Od strony technicznej i praktycznej oznacza to najprawdopodobniej konieczność wystąpienia lewicy w wyborach jako koalicji wielu podmiotów albo jako obywatelskiego komitetu wyborczego, by obejść wymóg podwyższonego progu wyborczego, na którym lewica potknęła się ostatnio. Jednak w obu wariantach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2018, 2018

Kategorie: Opinie