TVP nie miała zamiaru organizować uczciwej debaty Czy nie jest tak, że kampania wyborcza nawet jeszcze dobrze się nie rozkręciła, a już się zamyka? Że jest kontrolowana? Mogliśmy to zaobserwować na przykładzie telewizyjnej debaty 11 kandydatów. Tych, którzy zostali zarejestrowani przez Państwową Komisję Wyborczą. Debata odbyła się w siedzibie TVP i to telewizja publiczna ustaliła jej regulamin. Sprowadzał się on do jednego – debatę prowadzi dziennikarz TVP, także TVP ustala pytania, zadaje je, na każdą odpowiedź daje 30 sekund (!), a dziennikarz ma prawo przerwać odpowiadającemu albo odebrać mu głos. Upokarzające? To dopiero początek. Bo pytania dotyczyły posyłania dzieci do komunii, małżeństw osób homoseksualnych, adopcji dzieci itp. W czasach epidemii koronawirusa i związanych z tym zagrożeń dla gospodarki, stabilności społecznej oraz problemów Europy, w czasach narastającego konfliktu USA-Chiny, globalnego ocieplenia, przy rosnącej fali populizmu kandydatów na urząd prezydenta RP pytano o religię w szkołach i podobne sprawy. Dlaczego? Odpowiedzi są dwie, obie prawdziwe. Po pierwsze, TVP nie miała zamiaru organizować uczciwej debaty. Miała przygotować taką, podczas której główny rywal Andrzeja Dudy, Rafał Trzaskowski, złamałby nogę. Po drugie, takie są horyzonty myślenia telewizyjnych decydentów. Ich obchodzi tylko wyborczy wynik Dudy. Reszta jest poza świadomością. Wiemy, jakie zamiary miała telewizja publiczna, i wiemy, że jej nie wyszło. Bo nawet trzymanie kandydatów na tak krótkiej smyczy do końca się nie powiodło. Mogliśmy poznać zarys ich poglądów, ich osobowości. Dla widzów telewizji publicznej to był szok, bo przez cztery lata wkładano im do głowy, że jest jedna prawda, pisowska, a reszta to źli ludzie z PO. Tymczasem widzowie mogli zobaczyć aż 11 kandydatów, a każdy z nich mówił inaczej. Ludzie zobaczyli, że świat nie jest czarno-biały. Że jest wielokolorowy. I że tematy do rozmów odbiegają daleko od tego, co zaordynuje przekaz dnia z Nowogrodzkiej. Oglądało to ponad 7 mln Polaków. Jeżeli więc tylu ludzi zgromadził program, który z debatą, wymianą myśli i poglądów, niewiele miał wspólnego, to ilu widzów zgromadziłby program, w którym widzowie usłyszeliby poważną rozmowę o Polsce? Ta widownia pokazuje zresztą głód programów publicystycznych. Ale nie takich, jakie robi TVP. W minionych latach telewizja publiczna potrafiła tygodniami ciągnąć programy z kandydatami na prezydenta. Prowadzić z nimi wywiady, prześwietlać ich życiorysy. Teraz tego nie ma i nie będzie. Bo po tym jednym programie w TVP sztaby Dudy i Trzaskowskiego umówiły się, że więcej debat przed pierwszą turą już nie będzie. To jest oczywiście skandaliczna umowa, pokazuje, że i PiS, i PO chciałyby polską politykę sprowadzić do jednego pojedynku. Zamknąć życie publiczne przed innymi. De facto więc zamknąć je w ogóle, bo jeżeli mamy pojedynek dobra ze złem, to jakakolwiek debata nie ma racji bytu. Bo gdy jest bój jeden na jeden, to nie potrzeba się dogadywać, z tym trzecim, czwartym, piątym… Tylko trzeba się bić. • Kiedy mamy dwie walczące ze sobą partie, rola prezydenta jest też bardzo ograniczona. Wspominałem o tym tydzień temu – twórcy konstytucji dali polskiemu prezydentowi jasno zarysowane uprawnienia. Są one na tyle niewielkie, że prezydent nie ma możliwości wchodzenia w kompetencje premiera albo nadzorowania jego działań, ale wystarczające, by spełniał funkcję arbitra między różnymi siłami politycznymi. W systemie bipolarnym o roli arbitra nie ma mowy – prezydent może być albo z większością sejmową, albo przeciw niej. Dlatego czasy Bronisława Komorowskiego, a zwłaszcza Andrzeja Dudy, były okresem upadku roli prezydenta. Czy więc ewentualny sukces Rafała Trzaskowskiego, bo to jemu sondaże dają drugą rundę, w której zmierzyłby się z Andrzejem Dudą, nie zagraża nam, że będziemy mieli prezydenta, który wszystko będzie blokował? Taki jest zresztą przekaz PiS, to mówi premier Morawiecki. Ale to jest przekaz fałszywy. Rzecz bowiem w tym, że Jarosław Kaczyński w ciągu czterech i pół roku rządów wyszedł poza schemat PO-PiS. Mówi o tym Waldemar Kuczyński, pokazując, jak Rzeczpospolita jest paraliżowana nowotworem autorytaryzmu. A w takiej sytuacji rola prezydenta będzie szczególna. Bo nie o to chodzi, żeby był on długopisem, podpisującym czy wetującym ustawy, ale żeby był strażnikiem konstytucji i strażnikiem demokracji. Żeby mądrymi działaniami odbudowywał Polskę. Żeby hamował wszelkie autorytarne i bezprawne działania PiS, żeby patrzył tej ekipie na ręce, bo okazują się one lepkie, żeby wzmacniał wewnątrz obozu