Policja działa nie dla zapewnienia bezpieczeństwa obywateli, ale jako narzędzie władzy do represji politycznych Zdjęcia ludzi przyciśniętych policyjnym butem do bruku z piątku 7 lipca mocno na mnie działają. Tło podobne, bo pomnik Kopernika znajduje się przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie pod koniec 2017 r. przyciskano takim butem do bruku mnie. Zdjęcie z tego zdarzenia obiegło media, wzbudziło emocje. Abstrahuję od dyskusji na temat powodów, które wtedy sprowadziły mnie, a teraz młodzież na ulice, bo chcę pisać o przemocy. Warszawa jest specyficzną scenerią. W zasadzie każda kostka bruku, każda ulica, każdy budynek ma wpisaną w siebie przemoc. To miasto, gdzie kozackie oddziały rozganiały demonstrujących, to sceny licznych zamachów na władze carskie, to przemoc wojsk maszerujących ulicami podczas I wojny. Potem przemoc endecka na ulicach w latach 30., aż wreszcie od 1939 r. bombardowania, rozstrzelania i powstanie, a potem miejsca pamięci, tablice pamiątkowe umieszczane na co drugiej kamienicy. Można by stworzyć swoistą mapę miasta szlakiem przemocy politycznej, nakładać się będą ulice, place i pomniki, bo okolice pomnika Kopernika, któremu zawieszono tęczową flagę i gdzie rozegrały się piątkowe zdarzenia, są szczególne. Z tego pomnika w 1942 r. „Alek” odkręcił w ramach sabotażu tablicę z niemieckim napisem, za co został ukarany, bo decyzję podjął spontanicznie sam, a potem nagrodzony, bo akcja się udała. I przyszedł rok 1968 oraz rozgramianie tłumu studentów pod Jezusem niosącym krzyż, tym samym, którego ręka symbolicznie sterczała z powojennych ruin i któremu teraz dodano flagę LGBT. Warszawa miastem przemocy jest jak najbardziej. Istnieje jednak pewna różnica. Do tej pory Polacy walczyli przeciwko okupantom albo rodacy z prawa i lewa przeciwko sobie, dzisiaj policja demokratycznego państwa działa nie dla zapewnienia bezpieczeństwa obywateli, ale jako narzędzie władzy do represji politycznych. Nie da się tego zrzucić na okupację, na zabory, na ZOMO. Niby nie żyjemy w przemocowych czasach, dużo bardziej przemocowe były lata 90. minionego wieku. Walka subkultur na ulicach, mafia, dzikość wczesnego kapitalizmu. Także na tle innych krajów Polska jawi się jako miejsce dość bezpieczne. Ale to właśnie tutaj, niedaleko Ministerstwa Kultury, gdzie kilka tygodni wcześniej przyjmowano mnie jako ekspertkę od Gombrowicza, doznałam po raz pierwszy w życiu przemocy – nie z rąk skina czy przemocowego partnera, ale z rąk policjanta tej demokratycznej Polski. Od tego czasu minęło kilka lat, odbyło się wiele protestów oraz demonstracji przeciwko władzy i dzisiaj to dzieciaki w wieku mojej córki, licealiści, studenci trafiają pod ten but. Trafiają liczone w dziesiątki. I co ważne – nie są puszczane, jak ja i moje koleżanki ze Strajku Kobiet z jakimś tam zarzutem z Kodeksu wykroczeń. Są wywożone na komisariaty, czasem za miasto i stawia się im zarzuty z Kodeksu karnego. Przy zatrzymaniu nikt im nie podał żadnego powodu, żadnej podstawy prawnej, nikt się nie wylegitymował. Młodzież ta była wkurzona, ale nie stosowała przemocy fizycznej, lecz bierny opór – dozwolony przez prawo. Ale i tak ofiarą tej łapanki można było zostać bez powodu, wystarczyło być obok na lodach, wyjść z pobliskiego sklepu albo być włoskim turystą i przystanąć, by przyjrzeć się zbiegowisku. Nikt o nic nie pytał, tylko rzucał i pakował na chama do suk lub samochodów osobowych. Policja pod kościołem św. Krzyża, oddalona od miejsca łapanki o jakieś 100 m, naradzała się, w sposób nawet nieutajony, bo i ja, i kamerzysta Michał Szymanderski-Pastryk byliśmy w stanie zbliżyć się na tyle, by ich słyszeć. Co tam się działo, podczas gdy młodzież LGBT i heterosojusznicy blokowali samochód z aresztowaną pod pomnikiem Kopernika? Kilkunastu napakowanych panów w cywilnych ubraniach, w obcisłych koszulkach i umundurowani policjanci z prewencji omawiali plan pacyfikacji. Na filmie Szymanderskiego-Pastryka słychać wyraźnie – słowem kluczem jest „siłowo”, dokładnie „bardzo siłowo”. Zgromadzenie miało być rozgonione w sposób siłowy. Chwilę potem ruszyli do akcji. Ton temu siłowemu rozwiązaniu nadawali cywilni. Kim byli? Do tej pory media nie podjęły tego tematu, nie wyjaśniono tego podczas przesłuchania w Senacie. To ci panowie wbiegali jako pierwsi w tłum, choć nie widać tego dobrze na filmach – ludzie nie byli przygotowani na akcję, kamery zwrócone były jeszcze w inną stronę. To nauczka dla wszystkich, którzy budują swoje teorie na urywkach scen. Na zdjęciach widzimy sekundy, na filmach tylko fragmenty,










