44/2013

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Wywiady

Kaczyński nie rośnie

PiS nie przybywa zwolenników, a jego procenty sondażowe są mylące Prof. Radosław Markowski – politolog, socjolog, pracownik Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie oraz Instytutu Studiów Politycznych Polskiej Akademii Nauk. Zabrakło drugiej twarzy Panie profesorze, czy po referendum w Warszawie uczelnia dała panu podwyżkę? – Dlaczego miałaby dać? Bo gdy w czerwcu „Gazeta Wyborcza” opublikowała sondaż, z którego wynikało, że na referendum pójdzie dwie trzecie uprawnionych, pan oznajmił, że do października sytuacja zmieni się pięć razy i frekwencja wyniesie ok. 25%. Trafił pan w dziesiątkę. – To oczywiście przypadek, nie robiłem w tej sprawie własnych badań. Jeśli miałbym się chwalić, to wymieniłbym prognozę wyniku wyborów prezydenckich w 2010 r. „Gazeta Wyborcza” przed drugą turą zwróciła się do trzech ekspertów, m.in. do mnie, o opracowanie prognozy na podstawie „surowego” wyniku sondażu PBS DGA wskazującego na wygraną Bronisława Komorowskiego z Jarosławem Kaczyńskim w stosunku 58 do 42. Opierając się na naszej wiedzy, przeprowadziliśmy symulację. Dokonaliśmy korekty sondażowego wyniku frekwencji, uwzględniliśmy element konfabulacji ankietowanych oraz osoby, do których ankieterzy nie docierają. Odjęliśmy 5% Komorowskiemu i tyle samo dodaliśmy Kaczyńskiemu. Na łamach „Gazety Wyborczej” 2 lipca 2010 r. ogłosiłem naszą prognozę: 53% do 47% dla kandydata Platformy Obywatelskiej. Pomyliliśmy się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Gorsi kombatanci

Szli ze Wschodu, więc są odrzucani „Szumi dokoła las, czy to jawa, czy sen…”, śpiewano przez dziesięciolecia. Dziś poza wspominkowymi, rocznicowymi spotkaniami nie słychać tej nos­talgicznej pieśni. A o czym teraz szumi ten las? Pewnie o tym, że żołnierze znad Oki stali się niesłuszni, że są kombatantami drugiej kategorii. Na piedestał wynosi się tzw. żołnierzy wyklętych, w dalszej kolejności powstańców warszawskich, a potem jeszcze żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. „Wyklęci” jawić się mają jako święci. A kto ma inne zdanie, tego spotka kara z więzieniem włącznie, jak stanowi projekt zmiany ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej autorstwa Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości. Teraz o tzw. żołnierzach wyklętych nie będzie można powiedzieć złego słowa. „Leśni”, którzy po wojnie nie złożyli broni, mają być chronieni z mocy prawa. O tym kuriozalnym dokumencie będzie w dalszej części. Teraz, przy okazji 70. rocznicy bitwy pod Lenino, warto się zastanowić, dlaczego ci, którzy nie szczędzili własnej krwi, czują się kombatantami drugiej kategorii. Wyrwani z łagrów Wiele można mówić na ten temat, ale odpowiedź na postawione wyżej pytanie jest tylko jedna. Żołnierze 1. i 2. Armii Wojska Polskiego padli ofiarą narzuconej przez prawicę (PiS do spółki z PO) instytucjom

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Tak dla sześciolatków

Co można pomyśleć, gdy człowiek usłyszy, że jest miejscowość na Podlasiu, gdzie dzieci dojeżdżają do szkoły tym samym autokarem co więźniowie do pracy, a dyrekcji szkoły ani samorządowi zupełnie to nie przeszkadza? W pierwszym odruchu, że głupota nie zna granic. W drugim, że nasz system edukacyjny jest chory. A w trzecim? Że przy wszystkich uwagach krytycznych wobec polskiej szkoły to nie może być punkt odniesienia w poważnej dyskusji. Zwłaszcza teraz, gdy do społeczników, którzy zebrali prawie milion podpisów za referendum, dołączyli politycy. A dla nich los sześciolatków jest tylko pretekstem do wojny z konkurencją. Liczba podpisów zrobiła takie wrażenie na politykach, że amnezja dotknęła wszystkie partie opozycyjne. Jeszcze niedawno domagały się szkoły dla sześciolatków, a dziś równie stanowczo domagają się referendum. Argument, którym podpierano się wówczas, czyli to, że aż 75% Europejczyków zaczyna naukę od szóstego roku życia albo i wcześniej, teraz się przemilcza. Podobnie jak to, że od 2009 r. ponad pół miliona sześciolatków zaczęło w Polsce naukę, a 90% ich rodziców uważa, że szkoły dobrze wywiązują się z obowiązków wobec dzieci. Rząd ma duży problem z przedstawieniem swoich racji w sporze z opozycją, która w komplecie stanęła w obronie biednych, krzywdzonych maluchów posyłanych przez nieludzki system do nieprzygotowanych szkół, gdzie będą

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Tomasz Jastrun

Łakomstwo skrajności

Wielkie potwory zjadają małe, a małe jeszcze mniejsze. Czasami nie są to potwory, lecz byty bardziej poczciwe. W polityce mówi się o zjadaniu przystawek. Jak pamiętamy, PiS skonsumowało Samoobronę i Leppera, a ten w finale powiesił się na swoim worku bokserskim.Przy okazji zanika pojęcie kompromitacji, które było regulatorem wielu ludzkich zachowań i ważną częścią obyczajów. Na scenie politycznej i społecznej coraz trudniej o kompromitację. W tej osobliwej „tolerancji” jesteśmy europejską potęgą. Nawet jeśli ktoś jakimś cudem się skompromitował, szybko na powrót włazi na scenę, jakby nigdy nic. Leszkowi Millerowi nie zaszkodził biało-czerwony krawat Samoobrony, co prawda nosił go krótko. Ryszard Czarnecki zaliczył tyle partii, że sam nie potrafi ich policzyć. Są też przypadki szczególne, tajny agent Tomek tak się ujawnił, że wszedł do parlamentu i jest aktywny medialnie – media lubią kurioza. Rzecznikowi niezwykle moralnej partii nie zaszkodziło, że przed kamerą, w obecności kobiety i kolegów robił rozporkowe aluzje i zdawał się bliski aktu nieobyczajnego.W sprawach większych antysemici radykalni kompromitują antysemitów rzetelnych i umiarkowanych, też dlatego, że radykalizm w tej dziedzinie gwarantuje duchową jedność z Hitlerem. Jadowita niechęć do gejów wprawia w zakłopotanie tych, którzy ograniczają się do niechęci wobec ich małżeństw i posiadania przez nich dzieci.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kościół

Polska gorsza niż Kuba i Sudan

Tajne dokumenty Benedykta XVI Dokumenty te mają jedną fascynującą, wręcz niewiarygodną cechę wspólną: wszystkie znalazły się w gabinecie jednego z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych ludzi na kuli ziemskiej. Te, które zaraz przeczytasz, należą do zbioru zastrzeżonego. (…). Już na pierwszy rzut oka daje się zauważyć coś bardzo istotnego. Jest jasne, że w Kurii po dziś dzień traktuje się fakty w sposób wybiórczy. Nie o wszystkim informuje się wiernych, zataja się historie, które mogą wprawić w zakłopotanie lub po prostu wywołać pytania i wątpliwości zarówno obywateli, wierzących lub nie, jak i niosących Słowo Boże. (…) Jawi się też druga prawda, która zmienia powszechne mniemanie o papieżu Benedykcie: nie należy widzieć w nim jedynie dogmatycznego teologa, niezainteresowanego problemami Kurii Rzymskiej i szerzej – Kościoła. (…) Chce być dobrze poinformowany o najistotniejszych sprawach Kościoła. Gotów jest użyć radykalnych środków, stara się jednak utrzymywać w równowadze różne siły, obecne w podległych mu strukturach. Ta niezwykła aktywność wynika z przekonania, że w tym jednym miejscu skupia się władza obejmująca cały świat. (…) Za chwilę zapoznasz się z tajnymi dokumentami Benedykta XVI. To setki stron, odsłaniających codzienne zajęcia, skrywane

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Raport o spółdzielczości

Musimy sami o siebie zadbać

Spółdzielcze kasy oszczędnościowo-kredytowe staną się rozsądną alternatywą dla sektora komercyjnego. Byleby nikt nam nie przeszkadzał Rafał Matusiak – prezes Zarządu Kasy Krajowej SKOK Trudno mi wskazać instytucję finansową, której media poświęciłyby w ostatnich miesiącach tak wiele uwagi jak spółdzielczym kasom oszczędnościowo-kredytowym. Szkoda tylko, że kontekst tych publikacji nie był najlepszy. Pisano, że kasy znalazły się w kryzysie. – Prasę mamy wolną, można więc pisać, co się chce, byle w granicach prawa. Widać jednak wyraźnie, że negatywna kampania prowadzona przez część gazet oraz kilka stacji radiowych i telewizyjnych nie zrobiła na opinii publicznej większego wrażenia. Przeciwnie, doświadczyłem wielu gestów sympatii, z kolei aktywa zgromadzone w kasach przekroczyły w tym roku 18 mld zł. Mamy w Polsce ponad 2,6 mln członków i sądzę, że w przyszłości będzie ich więcej. Źródła rzekomego kryzysu są w zupełnie innym miejscu, powstanie pewnie kiedyś na ten temat obszerne opracowanie. Czy nie jest pan zbyt wielkim optymistą? Konkurencja ze strony sektora bankowego nie osłabnie. – Jestem realistą. Rywalizacja z bankami komercyjnymi mnie nie martwi. Budujemy SKOK-i w naszym kraju od 21 lat. Dotychczas żadna z tych kas nie upadła. Nigdy nie zwracaliśmy się o pomoc publiczną.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Zgasić światłość wiekuistą…

W kraju żegnano Juliana Tuwima jak księcia poezji, na emigracji – jak zdrajcę Wracającego do ojczyzny Tuwima fetowano jak głowę państwa. „Szpilki” zamieściły całostronicowy rysunek Jerzego Zaruby przedstawiający poetę na statku. „Uparła się moja tęsknota…”, podpis był cytatem z jego wiersza. Jeszcze był na pokładzie „Queen Mary”, gdy Krajowa Rada Narodowa odznaczyła go Orderem Odrodzenia Polski. W Gdyni witał poetę sam wielki dyrygent ludowej kultury, Jerzy Borejsza, twórca koncernu prasowo-wydawniczego mający ambicję ukształtowania nowej socjalistycznej świadomości Polaków. Ani on, ani witający Tuwima w imieniu partii komunistycznej Jakub Berman, jedna z najciemniejszych postaci stalinowskiej Polski, nie kryli satysfakcji, że poeta podpisał cyrograf, nie żądając w zamian prawie nic. A Tuwim nie potrafił dostrzec ich cynizmu. „W czasie powitania przez przyjaciół i przedstawicieli władz po prostu się rozpłakał i nie mógł wydobyć z siebie słowa”, relacjonował powitanie w Gdyni reporter „Rzeczpospolitej” Z.S. Przez cztery kolejne dni poeta uczestniczył w rautach i bankietach organizowanych na swoją cześć przez władze wojewódzkie i państwowe, zwiedzał Gdańsk, Gdynię i Sopot, ale przede wszystkim oswajał się z Polską. (…) DOTRZYMAŁ SŁOWA złożonego w liście do Słonimskiego, że wróci do Polski wyłącznie okrętem („żadnego lotnictwa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Dusza, morze i miasto

Anna Tatarkiewicz (utopistka) Doznanie religijne nie jest czymś odmiennym od tego, co można nazwać doznaniem istnienia albo doznaniem jedności bytu. Zofia Nałkowska „Dzienniki” Dawno już żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, a zarazem tak nie zmąciła mi spokoju ducha, jak „Dusza światowa”, rozmowa mniej znanej pisarki Agnieszki Drotkiewicz (ur. 1981 r.) z bardzo znaną Dorotą Masłowską (ur. 1983 r.), autorką m.in. „Wojny polsko-ruskiej pod flagą biało-czerwoną” oraz komediodramatu „Między nami dobrze jest” (pisałam o nim na łamach „Przeglądu” 10.11.2008 r.). Swoją drogą ciekawe, jak wyglądałby wywiad (nie rozmowa) przeprowadzony np. przez mistrzynię dociekania prawdy o ludziach, jaką była śp. Teresa Torańska, która swymi pytaniami, a niekiedy milczeniem, uzyskiwała wielowymiarowy portret psychiczny wybranej osoby. Bo czytając „Duszę światową”, coraz to miałam poczucie, że panią Dorotę, która tak pięknie mówi o wsi, warto by „przeegzaminować” nie tylko z preferowanych przez nią „Chłopów” Reymonta, ale także z „Placówki” Prusa, zwłaszcza zaś z twórców współczesnego „nurtu wiejskiego”. No to jak z tym jest, miłe Panie?… A wracając ad rem, to znaczy do mojej ekscytacji „Duszą światową”, muszę wyjaśnić, że książka ta wydaje mi się ważnym głosem pokolenia naszych, moich wnuków, tej generacji, która właśnie dojrzewa i niebawem przejmie nie tylko władzę polityczną, ale i „rząd dusz” mniej lub bardziej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Jakim przymiotnikiem należałoby określić kapitalizm w Polsce?

Prof. Krzysztof Piątek, polityk społeczny, UMK Odpowiedzi należałoby szukać w następujących propozycjach: w procesie stawania się, nieopierzony, powierzchowny, poszukujący itp. Prof. dr hab. Stanisław Żerko, historyk i politolog, Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni, Instytut Zachodni w Poznaniu Jest to niezwykle osobliwy system  (z pewnością nie kapitalizm europejski), w którym liberałowie po dojściu do władzy podnoszą podatki, zwolennicy taniego państwa tworzą setki tysięcy nowych miejsc pracy w aparacie biurokratycznym, a entuzjaści niewidzialnej ręki rynku robią interesy życia na kontraktach finansowanych ze środków publicznych. Ale podobnie jak wielu Polaków potrafiło świetnie się dostosować do absurdów PRL, tak i obecnie część obywateli odnalazła się w tej patologicznej rzeczywistości. Jest to jednak zdecydowana mniejszość. dr Marek Skała, specjalista z zakresu szkoleń dla polityków i biznesmenów Są wielkie sieci handlowe, w których pracowników wręcz się gnębi, a zyski transferuje za granicę. Tu odpowiednim słowem byłby pewnie drapieżny kolonializm. Podobnie możemy popatrzeć na twardy przemysł. Są też profesjonalnie zarządzane grupy kapitałowe, dbające o zyski i o własnych pracowników, o warunki pracy. Nie ma jednego słowa na opis polskiej gospodarki. Jedno jest pewne – rodzaj naszego kapitalizmu raczej nie zależy od jakiegoś fatum. Najczęściej zależy od nas samych, od naszych własnych decyzji. Prof. Krzysztof Jasiecki,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Przebłyski

Dzielni Amerykanie bronią OFE

Wyłazi szydło z worka. I to z worka dziurawego. Dziurawy worek to oczywiście OFE, z których masowo wylatywały pieniądze przyszłych emerytów. A szydło? To amerykański dziennik „The Wall Street Journal”, który z wdziękiem typowym dla pogromców Indian walnął w polski rząd. Bardzo nerwowy autor komentarza już w tytule „Polski szwindel emerytalny” napisał, co myśli o zakręceniu przez Polaków kurka z kasą płynącą w okolice amerykańskiej redakcji. Widać, że decyzje ograniczające bezczelne ograbianie Polaków z pieniędzy mocno zabolały amerykańskich finansistów. Puściły im nerwy. I na zmianę straszą i radzą. Niestety, ich rady mają taki potencjał jak te z początku lat 90., gdy pod ich dyktando prywatyzowano najlepsze polskie firmy za pół czapki gruszek. Pewnie w „The Wall Street Journal” dalej myślą, że Polak jest głupi. Przed szkodą i później też. Tak głupi, że uwierzy choćby w taki fragment ich komentarza: „gdyby jakiś bank próbował stosować podobną inżynierię finansową, ktoś wylądowałby w więzieniu”. I kto to pisze? Autor z kraju, którego system bankowy jest pośmiewiskiem. A ofiary inżynierii finansowej banków amerykańskich można liczyć w milionach. Dziennikarzu „TWSJ”, na początek ulecz swoich. A jak ci się uda, to napisz o tym. Przeczytamy, jak dożyjemy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.