45/2017

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Historia

Gdyby nie było Rewolucji

Rewolucja w Rosji okazała się niedocenianym obecnie sprzymierzeńcem sprawy polskiej Czy świat bez rewolucji październikowej byłby lepszy? Z pewnością byłby inny, bo żadne wydarzenie nie zaważyło tak bardzo na dziejach ludzkości w XX stuleciu jak zdobycie władzy przez bolszewików w 1917 r. Rewolucja październikowa nie była dziełem opłaconych przez niemiecki Sztab Generalny agentów, zapakowanych do zaplombowanego wagonu i przewiezionych do Piotrogrodu z zadaniem zniszczenia Rosji oraz jej siedmiomilionowej armii walczącej – w 1917 r. coraz częściej wiecującej – u boku ententy z państwami centralnymi. Lenin, podobnie jak szpica zawodowych bolszewików, był agentem światowej rewolucji proletariackiej. Był rewolucjonistą do szpiku kości, rewolucja stanowiła sens jego życia. Do zniszczenia Rosji nie musieli go namawiać niemieccy sponsorzy. Szczerze nienawidził panującego w niej porządku, drwił z wiary w świętą prawosławną Ruś, z przekonania o jej samoistności i rzekomym posłannictwie. W 1887 r. na szubienicy zawisł jego starszy brat, 21-letni Aleksandr Uljanow, uczestnik nieudanego rosyjsko-polskiego zamachu na imperatora Aleksandra III. Bomby skonstruował Józef Łukaszewicz, w zdobyciu materiałów pomógł mu Bronisław Piłsudski, starszy brat Józefa, którego także oskarżono i skazano za udział w spisku. Kilka lat później Lenin odrzucił bliski bratu terror indywidualny narodników miotających bomby w carów, wynikający z ich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Jarek premierem – planszówka

Przedstawiamy Państwu popularną, ale nie populistyczną, grę planszową, przeznaczoną dla całej rodziny (nie musimy chyba dodawać, że zbudowanej i trwającej wedle tradycyjnego, staropolskiego modelu: ociec, matka, dziatki, ewentualnie dziadki). W ostateczności można grać w ferie ze znajomymi, kiedy dziatek nie ma w domu. Jest idealna do grania w jesienno-zimowe wieczory. Po Nowym Roku nie wykluczamy aktualizacji, na życzenie dosłane zostaną dodatkowe zadania i wątki. Gra jest prosta, nie wymaga żadnego przygotowania ani doświadczeń. Można nawet powiedzieć, że niejakie kompetencje, zbyt rozległa wiedza i odbyte podróże, nie daj Panie Boże dłuższe pobyty poza Polską, mogą zaszkodzić i zawadzać. Plansza, jak Ziemia, jest płaska, bo jaka ma być? Czy ktoś widział kulistą planszę? Na początku losujemy role w grze. Jest rola Jarkopremiera, są też role opozycji totalnej, opozycji innej, mediów, oraz – jeśli starczy graczy (łatwiej o nich w tradycyjnej polskiej rodzinie wielopokoleniowej w niewielu pokojach) – rodaków, inaczej ludu, suwerena, dawniej: społeczeństwa i obywateli. Zaletą gry jest nie tyle jej przewidywalność, ile nieuchronność. Daje ona poczucie stabilności, braku rozchwiania, głębię i moc oparcia w tym, co ma być. Jarek zawsze zostaje premierem, ponieważ to najlepsze dla Polski i zamieszkujących ją Polaków

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Nie słyszą, nie widzą

Już nie anonimowy Piotr S. z Niepołomic, ale Piotr Szczęsny, 54-latek o poglądach demokratycznych, zrobił coś, o czym Piotr Bukartyk śpiewa, że „to się nie chce zmieścić w głowie, w środku miasta płonął człowiek”. Ta śmierć nas zaskoczyła. Wszystkich. A tych z władzy dodatkowo tak zirytowała, że dorobili do niej motywację psychiatryczną. W sumie nic nowego. Tak rządzący, i to w różnych krajach i systemach, zwykle reagują na samobójcze podpalenia. Wszyscy jesteśmy wobec nich bezradni. A władza wie, że ten niemieszczący się w głowie akt desperacji jest wymierzony przeciwko niej. I że ma ona tę krew na rękach. Piotr Szczęsny napisał o tym wprost: „Chciałbym, żeby prezes PiS oraz cała PiS-owska nomenklatura przyjęli do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i mają moją krew na rękach”. Pod słowami: „Wstydzę się, że mam prezydenta, który jest prezydentem tylko swojej partii i jej zwolenników i który łamie konstytucję” i „wstydzę się, że mam premier, która realizuje wydawane jej po linii partyjnej polecenia”, podpisałoby się wielu Polaków. Dwa listy Szczęsnego skierowane do opinii publicznej są bardzo spójne i logiczne. Nie chciał siedzieć cicho. Bardzo serio traktował takie wartości jak wolność i demokracja. I jak wielu ludzi o takich poglądach był coraz bardziej bezradny wobec rozjeżdżającego te wartości politycznego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Życie z kalifatem w CV

Wyparci z Iraku i Syrii europejscy bojownicy opuszczają ISIS i wracają na kontynent Słowo weteran nie wydaje się w tym kontekście adekwatne. W końcu ludzie ci walczyli w szeregach organizacji, która elementy prawdziwej państwowości miała tylko w nazwie. W praktyce to niezwykle potężna organizacja terrorystyczna, odpowiedzialna za brutalną śmierć tysięcy cywilów i wywołanie jednego z największych współczesnych kryzysów uchodźczych. Niemniej jednak wielu z ponad 5 tys. zidentyfikowanych Europejczyków, którzy gotowi byli zginąć dla kalifatu, przez lata zachowało paszporty swoich krajów i prawa związane z posiadanym obywatelstwem. Teraz, kiedy Mosul i Rakka, strategicznie najważniejsze twierdze islamistów na Bliskim Wschodzie, zostały odbite przez siły koalicji, a terytorium kontrolowane przez Państwo Islamskie radykalnie się skurczyło, synowie marnotrawni Starego Kontynentu zaczynają wracać do domu. Część zapewne jeszcze w drodze powrotnej zostanie przechwycona przez krajowe i europejskie służby wywiadowcze, ale będą też tacy, którym uda się spokojnie dołączyć do macierzystych społeczeństw. To jeszcze nie fala W sumie przez oddziały ISIS w ciągu ostatnich pięciu lat przetoczyło się ok. 40 tys. ochotników niepochodzących z terenów Bliskiego Wschodu (zgodnie z obliczeniami amerykańskiego centrum analitycznego The Soufan Center). Badaczom i służbom bezpieczeństwa udało się zidentyfikować narodowość niemal połowy z nich. Według

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Równość ostatnią deską ratunku

Chciałabym wykorzystać mężczyzn do walki z przemocą wobec kobiet Dr Sylwia Spurek – zastępczyni rzecznika praw obywatelskich ds. równego traktowania, prawniczka, współautorka pierwszej ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie. Akcja #Me too zatacza coraz szersze kręgi. To już nie tylko problem Hollywood. Na całym świecie, również w Polsce, tysiące kobiet opowiedziało o doświadczeniach molestowania. Dlaczego akurat teraz ruszyła lawina? – Ja bym zapytała, dlaczego tak późno. Cała dyskusja wokół #Me too pokazuje, jak trudno mówić o tych doświadczeniach i dlaczego tak późno głosy ofiar zaczynają być słyszalne. Pamiętajmy, że wciąż duża część kobiet pewnie nigdy i nikomu nie opowiedziała o tym, co je spotkało. I nie wiemy, czy to zrobią, bo ich koleżanki spotkały się nie tylko ze zrozumieniem. Pojawiało się sporo głosów krytycznych. – Te, które się zdecydowały opowiedzieć, były bardzo odważne, jeśli popatrzymy, z jakimi komentarzami musiały się skonfrontować następnego dnia. A przecież wyznanie komuś i podzielenie się tym, że doświadczyło się przemocy, nie powinno wymagać odwagi. Ale mam wrażenie, że część mężczyzn lekceważy ten problem. Próbują ośmieszyć opowiedziane historie i obwinić same kobiety. Spodziewała się pani innej reakcji? – Wyobrażałam sobie inną reakcję mężczyzn. Oczekiwałam, że duża ich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Odmawiam uczestnictwa w hejcie

Dziś, niestety, trzeba być w kontrze albo bezkrytycznie popierać. A najlepiej nienawidzić Kinga Preis – aktorka Widziała pani w internecie filmik, który przedstawia tort w kształcie Polski? Z offu dobiega głos Olgierda Łukaszewicza cytującego wyzwiska miotane przez polityków różnych opcji. Tymczasem tort gnije i na koniec się rozpada. – Nie, nie widziałam. Nie zagląda pani do internetu? – Coraz rzadziej. Właściwie nie oglądam również telewizji, wystarczą mi książki. Mam wrażenie, że niewiele mogę zmienić wokół siebie. Nie uważam, że każdy musi publicznie wygłaszać swoje przekonania polityczne. Chciałabym, żeby ludzie się szanowali, a ilość wylewającego się zewsząd hejtu jest czasem nie do zniesienia. Tak łatwiej żyć? Uprawiać swój ogródek jak Kandyd? – Człowiek powinien mówić to, co myśli, i mieć swobodę wypowiedzi, ale nikogo nie może obrażać dlatego, że ma odmienne zdanie. A do czegoś takiego doszło. Po którejkolwiek stronie politycznego sporu byśmy byli, pojawia się coraz większa zajadłość, która wyklucza rozmowę. Od polityki nie można uciec. – Oczywiście, że można, tylko to trudne. Bo i tak dopada, czego najlepszym przykładem jest to, co się stało w pani byłym teatrze, czyli Teatrze Polskim we Wrocławiu: kontestowana przez większość zespołu i publiczność nominacja Cezarego Morawskiego na dyrektora teatru, a w rezultacie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Noc w noc

Czy są jeszcze didżeje, którzy przeprowadzają ludzi przez noc? Czy tylko komputery, systemy, maszyny losujące? Mimo wszystko lubię sobie wyobrażać, że to jakiś człowiek, zaspany mężczyzna z kubkiem kawy z automatu, który wybiera dla nas piosenki, a potem chodzi palić na radiowy parking. Rzadko słuchałam nocnych audycji radiowych, chociaż lubiłam czerwone światło odbiornika, które lśniło w ciemności jak sygnalizacja jakiegoś lądowiska. Kiedy nasz syn był mały, stawał przy ciemnej szybie, przyklejał do niej otwarte dłonie, jakby to były jakieś wodne zwierzęta przyssane do ścianki akwarium. Otwierał usta, rozszerzał oczy i szeptał: cimnanoc. Ja też tak stałam, siedmioletnia, myśląc o mamie, która była gdzieś w mieście, w nocy. Pracowała w krwiodawstwie. Pamiętam nocne dyżury mamy, podczas których pełne krwi próbówki wirowały w specjalnych maszynach. Laborantki w fartuchach pochylały się nad mikroskopami i obserwowały preparaty. Czasem mama zabierała mnie ze sobą: zasypiałam w pokoju socjalnym na brązowej kanapie pod wielkim fikusem. Ojciec także pracował w nocy. Montaże, przeciągające się zdjęcia, nagrywanie w pustych studiach materiałów audio, które musiały być gotowe na rano. Dlatego często spałam u babci, która pozwalała mi oglądać łyżwiarstwo figurowe na lodzie. Babcia, malutka i twarda Ślązaczka, drobiła swoimi stópkami, błyskała

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Koczownicy z dworca Zoo

Po zabójstwie 60-letniej Niemki w Tiergarten berlińskie władze chcą deportować bezdomnych Polaków Korespondencja z Berlina Elisa zakrywa dłonią twarz. – Proszę nie robić zdjęć! – krzyczy. Bezdomna Niemka jest rozmowna, choć do medialnej popularności zachowuje dystans. Elisa ma 57 lat i pochodzi z kolońskiej dzielnicy Auweiler. Najpierw straciła pracę, potem męża. Do Berlina przyjechała dwa lata temu. Wcześniej przez rok wędrowała po kraju. – W małych miastach nie ma szans na przeżycie. Tutaj jest doskonała infrastruktura dla bezdomnych. Poza tym do niedawna straż miejska nie zapuszczała się zbyt często w te rejony – uważa. Inny świat Elisa siedzi wśród równo poustawianych siatek, walizek i wózków. Lubi mieć spokój i wszystko przy sobie. Cierpliwie czeka na ciepły obiad, który zaraz będzie rozdawany przy przystanku Zoologischer Garten, uchodzącym za centrum bezdomnych w Niemczech. Działa tu tzw. misja dworcowa (Bahnhofsmission), która oprócz wydawania posiłków służy bezdomnym także darmową pomocą medyczną. Namiot Elisy stoi w głębi stołecznego Tiergarten, w miejscu niewidocznym dla policyjnych patroli, których liczba ostatnio się zwiększyła. Taką decyzję podjęła na początku października stołeczna Izba Deputowanych (parlament i miasta, i kraju związkowego – przyp. red.),

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Sześć godzin na wagę życia

Aby lepiej ratować ludzi, należałoby stworzyć 30-40 centrów interwencyjnych, do których trafialiby pacjenci po udarze Dr hab. Adam Kobayashi – Kierownik Centrum Interwencyjnego Leczenia Udaru i Chorób Naczyniowych Mózgu oraz Zakładu Neuroradiologii Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie Właśnie wrócił pan z kolejnego sympozjum naukowego w Stanach Zjednoczonych. Co się tam mówiło o udarach? – Sporo się mówiło o trombektomii, czyli mechanicznym usuwaniu skrzepliny powodującej udar niedokrwienny mózgu przez zatkanie naczynia mózgowego. Jest to najnowocześniejsza metoda leczenia udaru, chociaż pierwsze zabiegi wykonywano na początku XXI w. Po kilkunastoletnich testach różnego rodzaju urządzeń nareszcie udało się stworzyć skuteczną metodę, która powinna być w Polsce standardem w leczeniu. W tej metodzie zakłada się stent, zatyczkę hamującą rozlanie się skrzepliny, co jest przyczyną udaru. – Tak, zakłada się stent, który ma chwycić skrzeplinę i ją wyciągnąć. Nie zostawia się go na stałe, jak w przypadku zawału serca. Skrzeplinę odsysa się też za pomocą specjalnych cewników i pomp. Państwo to już stosują w instytucie. – Tak, ale niestety NFZ jeszcze nie refunduje tych zabiegów. Jednak jakoś sobie radzimy, chociaż na razie nie mamy systemu dyżurowego. Rozumiem, że metoda jest coraz bardziej unowocześniana. – Udoskonalane są stenty,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

SZOŁKEJS

Oj, zeby nie ta dziura w desce

Chodzą plotki, że pewna Kasia, dokładnie nie wiadomo która, jest w ciąży z rolnikiem szukającym żony. Ale to nic pewnego i niech Telewizja Polska jeszcze odczeka parę miesięcy, zanim ogłosi sukces w postaci własnego wkładu w rozwój dzietności w naszym kraju. Żaden reality show nie jest odporny ani na błogosławione, ani na przeklęte skutki uczestnictwa młodych ludzi w telewizyjnej zabawie. Co się działo, kiedy 17 lat temu w Sękocinie rozpoczęła się budowa domu Wielkiego Brata i TVN zapowiedziała emisję „Big Brothera”?! Polska ze wszystkimi wartościami miała natychmiast się zawalić, tymczasem zawaliła się dopiero w roku 2005, kiedy zaczęły się rządy spółki PiS, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. A co się stanie za chwilę, kiedy jakaś stacja ogłosi, że zakupiła od Discovery Networks wypróbowany w Danii format „Ciąża z nieznajomym” i właśnie zaprasza na casting?! W programie eksperci dopasują przyszłych ojców do oczekiwań i wymagań przyszłych matek. Bez przymusu, bez czekania, aż zapłonie miłość, i bez urzędu stanu cywilnego. Chodzi o ciążę zaplanowaną przez singielkę, ciążę upragnioną, chcianą i niemal wykalkulowaną. Kobieta poszukuje nie męża czy partnera na całe życie, tylko ojca do roli sprawcy. Rodzice podzielą się odpowiedzialnością za wychowanie dziecka – tego, można by powiedzieć, nietypowego owocu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.