Wyjście Trumpa

Wyjście Trumpa

Wycofanie się USA z porozumienia klimatycznego jest największą od końca II wojny próbą sił w stosunkach z Europą

Korespondencja z Berlina

Zostałem wybrany po to, aby reprezentować mieszkańców Pittsburgha, a nie Paryża – zagrzmiał Donald Trump w ogrodzie przed Gabinetem Owalnym, po tym jak dzień wcześniej podczas szczytu G7 na Sycylii oświadczył innym przywódcom, że Stany Zjednoczone wycofują się z zawartego w 2015 r. porozumienia klimatycznego. Na spotkaniu w Taorminie Angela Merkel do końca próbowała odwieść prezydenta USA od tej decyzji i wyjaśnić mu zalety ustaleń paryskich. Mówiła, że energia odnawialna to niespotykana szansa, a jeśli największa gospodarka na świecie wycofa się z tej epokowej umowy, powstanie luka, którą będą mogły wypełnić tylko Chiny.

W sukurs szefowej niemieckiego rządu pośpieszył Emmanuel Macron, który chciałby, żeby podpisana nad Sekwaną umowa została za wszelką cenę podtrzymana. – Zmiana klimatu jest rzeczywista i dotyczy najbiedniejszych krajów. Nawet Arabia Saudyjska myśli już o przyszłości bez ropy naftowej – zapewniał prezydent Francji. Zdumienia nie krył także premier Kanady, dla którego południowy sąsiad zawsze stanowił ostoję rozsądku. W rozmowie z Trumpem Justin Trudeau przywołał wspólne wysiłki w walce z dziurą ozonową. To jednak nic nie dało. Według prezydenta USA zapisane w porozumieniu paryskim zobowiązania szkodzą gospodarce jego kraju.

Złe Niemcy, bardzo złe!

Stany Zjednoczone są po Chinach drugim największym producentem gazów cieplarnianych. Trump przeciwstawił się niemal całemu światu, z wyjątkiem Nikaragui i Syrii, które jako jedyne nie podpisały historycznego porozumienia. – Zerwanie tej międzynarodowej umowy jest największą próbą w stosunkach między Europą i USA od końca II wojny światowej – uważa Andreas Rüesch z „Neue Zürcher Zeitung”.

Trump przed wyborami kilkakrotnie zapowiadał rezygnację z ustaleń klimatycznych, jego majowa decyzja nie powinna być zatem zaskoczeniem. Łudzono się jednak, że powaga urzędu zweryfikuje przedwyborcze zapowiedzi. Szczególnie dla Merkel, byłej obywatelki NRD, silny sojusz transatlantycki zawsze miał wartość nadrzędną. Szefowa niemieckiego rządu nigdy nie posunęła się do ostrzejszych słów pod adresem Waszyngtonu, utrzymywała dobre kontakty choćby z administracją George’a W. Busha. Dotychczas jednak żaden prezydent USA nie odważył się wejść na jej terytorium, jakim jest walka ze zmianą klimatu. Toteż dawna minister środowiska była oburzona. – Czasy, kiedy mogliśmy bezwarunkowo polegać na pomocy innych, niestety już minęły. Teraz Europa musi sama zadbać o swoje losy – stwierdziła na początku czerwca w bawarskim Truderingu. Tym samym dała do zrozumienia innym państwom, że Stany znalazły się w izolacji, co może być punktem wyjścia do stworzenia szerokiego frontu oporu przed lipcowym szczytem G20 w Hamburgu. Ale również Trump upatrzył sobie Niemcy na jednego z antagonistów. Pod względem ostrości jego wypowiedzi kierowane w stronę Berlina nie odbiegają zbytnio od oświadczeń pod adresem Teheranu i Pjongjangu. Prezydent USA celuje głównie w niemiecką nadwyżkę handlową – Niemcy, zalewając inne rynki swoimi towarami, działają niesprawiedliwie. „To się zmieni”, pisał na Twitterze, co konkretnie oznaczałoby wprowadzenie wyższych ceł na niemieckie produkty. Ponadto prezydent utrzymuje, że Niemcy w ramach NATO wydają za mało na zbrojenia. – Germany is bad, very bad – obruszał się przed osłupiałą niemiecką delegacją w Brukseli.

Epidemie i śmierć

W odróżnieniu od amerykańskich natarć w polityce handlowej i obronnej wycofanie się z umowy paryskiej może mieć opłakane skutki dla całego świata. Prezydent USA zdaje się nie pojmować, co tak naprawdę kryje się za migoczącymi na ekranach grafikami i analizami termicznymi, co zmiana klimatu oznacza dla ludzkości. Nie rozumie, że globalne ocieplenie wpływa na podnoszenie się poziomu wody w morzach i oceanach, zalewanie wysp i brzegów. Że upały powodują epidemie i śmierć. Nie przyjmuje do wiadomości, że na naszych oczach umierają ludzie w regionach, gdzie przez cały rok nie spada ani jedna kropla deszczu, co potęguje też problem migracji i uchodźstwa.
Przed ujemnymi skutkami wycofania się z umowy paryskiej ostrzegali Trumpa m.in. sekretarz energii Rick Perry oraz prezesi wiodących amerykańskich koncernów, wreszcie jego córka Ivanka. Firmy takie jak Amazon, Google i Apple koncentrują się coraz bardziej na energii odnawialnej, prawie nikt z roztropnych inwestorów w USA nie rozważa powrotu do nieodnawialnych źródeł energii. W Kalifornii polityka klimatyczna Trumpa budzi stanowczy sprzeciw, choć wśród republikanów nie brakuje takich, którzy po szczycie G7 w Taorminie świętują. Przychylne Trumpowi media próbują z kolei udowodnić, że porozumienie klimatyczne jest szkodliwe, bo niedotrzymanie zawartych w nim zobowiązań grozi skutkami prawnymi – ergo drakońskimi karami. Tyle że według najnowszych doniesień ustalenia paryskie podobnych sankcji nie przewidują. Wszystkie państwa mają jedynie co pięć lat dosyłać raport świadczący o postępach w zmniejszaniu emisji gazów cieplarnianych.

Natomiast Trump nie tylko nie chce tych wymagań spełnić, ale wręcz zamierza zniweczyć dokonania swojego poprzednika. Ekologiczny testament Baracka Obamy, Clean Power Plan, przewiduje m.in. likwidację kopalń i kres produkcji silników spalinowych. Bez tych zaleceń Stany nie zredukują do 2025 r. emisji dwutlenku węgla o pożądane 28% (w porównaniu z 2005 r.). Trump nie chce jednak się kojarzyć z rzucaniem słów na wiatr. Prezydent jest przekonany, że aby uniezależnić się od zagranicznych surowców, USA muszą powrócić do węgla brunatnego, mimo że pożegnały się z nim właściwie już przed zawarciem umowy klimatycznej, stawiając na gaz ziemny.

Tymczasem Angela Merkel zauważa, że ceny energii odnawialnej stopniowo spadają, i sądzi, że kierunek wytyczony w Paryżu jest nieodwracalny. Chiny, Indie i Arabia Saudyjska, czyli kraje, których nie sposób zaliczyć do zagorzałych zwolenników dekarbonizacji czy alternatywnych źródeł energii, umowę podpisały. W tym świetle trudno patrzeć na wycofanie się USA w kategoriach innych niż kabaretowe.

Dokładnie w tym czasie, kiedy wiadomość o decyzji Trumpa obiegła cały świat, przybył z wizytą do Berlina premier Chin Li Keqiang, który w blasku fleszy podkreślił, że pragnie dostosować się do zaleceń porozumienia klimatycznego. Wyrwała mu się nawet wzmianka o „zielonej przyszłości” jego kraju, który zrezygnował z planu budowy stu nowych kopalni węgla. Wyobraźnię dziennikarzy pobudziły również Indie, które zobowiązały się przed szczytem klimatycznym w Paryżu, że do 2030 r. zwiększą do 40% udział źródeł odnawialnych w produkcji energii elektrycznej, a najnowsze prognozy pokazują, że mogą przekroczyć ten pułap osiem lat wcześniej. Obie potęgi inwestują coraz więcej w instalacje solarne, elektrownie wodne i farmy wiatrowe. Energia odnawialna często jest tam już tańsza niż wytwarzana z nośników kopalnych.

Ofensywa Merkel

Zbyt rzadko jednak podkreśla się, że wszystkie te zabiegi nie wystarczą, aby ograniczyć globalne ocieplenie do poziomu nieprzekraczającego 2 st. C. Już teraz wiadomo, że np. niemiecki prymus nie zmniejszy do 2020 r. emisji gazów o wyznaczone 40% (w porównaniu z 1990 r.). Główne źródło szkodliwych emisji w Niemczech stanowią nadal silniki spalinowe samochodów. Dlatego minister środowiska Barbara Hendricks zastanawia się nad skuteczniejszymi, ostrzejszymi metodami przyśpieszenia produkcji pojazdów elektrycznych i wprowadzania ich na niemieckie ulice.

Co ciekawe, decyzja Trumpa pokrywa się z naciskiem konserwatystów z CDU na Merkel, aby przestała szantażować inne kraje i wykazała się w polityce klimatycznej większą elastycznością. – Topniejący lód i wzrost poziomu morza mogą też napędzić gospodarkę, jak choćby w przypadku rybołówstwa. Skoncentrujmy się na pozytywnych efektach globalnego ocieplenia – żąda Arnold Vaatz, członek klubu parlamentarnego CDU/CSU.

Jak wiadomo, Merkel nie mizdrzy się do mediów ani nie komentuje wrogich pomruków we własnej partii. Sen z powiek spędza jej raczej Trump, który ponownie rozhuśtał światową łódeczkę. W mediach co rusz pojawiają się pogłoski, że gospodyni lipcowego szczytu G20 chce doprowadzić do izolacji prezydenta USA. Ten obrót spraw w relacjach z tak ważnym sojusznikiem to sensacja zachęcająca do spekulacji na temat przyszłości.

Merkel wiele wycierpiała, aby utrzymać pragmatyczne stosunki z Waszyngtonem. Popierała wojnę w Iraku i zachowała zimną krew nawet wtedy, gdy okazało się, że amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA) inwigilowała jej otoczenie. Milczała, kiedy Trump nazwał ją wariatką. Teraz przechodzi do ofensywy także dlatego, że przed wyborami do Bundestagu musi się postarać o kilka mocnych akcentów w polityce zagranicznej. Kanclerka zdaje sobie sprawę, że dyplomacja i rozgrywanie stosunków z USA są atutem socjaldemokratów. Willy Brandt skutecznie przeciwdziałał zachodnim doktrynom w okresie zimnej wojny, a Gerhard Schröder wygrał wybory, odmawiając Bushowi pomocy w Iraku. – Kto się nie oprze izolacjonizmowi Trumpa, działa w komitywie z nim – stwierdził Sigmar Gabriel, minister spraw zagranicznych z SPD. W Truderingu Merkel była ofensywna, choć mówiła jedynie o „chwilowym ochłodzeniu”, tak jakby nie chciała zupełnie zamykać drzwi przed Trumpem. Problem polega na tym, że amerykański prezydent nie myśli w kategoriach budowania długotrwałych więzi. Jako bezwzględny biznesmen szuka bezpośredniej korzyści, eliminując przeszkody zagrażające jego interesom. Dwa tygodnie temu w dzienniku „The Wall Street

Journal” pojawił się tekst jego doradcy Herberta McMastera, w którym autor opisuje sposób myślenia gospodarza Białego Domu: „Dzisiejszy świat nie jest już międzynarodową wspólnotą, ale grupą współpracujących, choć konkurujących ze sobą państw z własnymi interesami”.

Szansa dla Europy

Nieobecność Trumpa w Europie może też jednak stanowić dla niej szansę, nawet jeśli rezygnacja USA z porozumienia klimatycznego potrwa jeszcze kilka lat. – Tłumaczyłem prezydentowi USA w krótkich, prostych zdaniach, że proces wycofania się z umowy zajmie trzy lata, ale on chyba nie zrozumiał – dziwił się Jean-Claude Juncker po szczycie na Sycylii. – Znaleźliśmy się w miejscu, które pozwala nam zewrzeć szeregi, szczególnie w organizacjach, które prezydent USA uważa za przeżytek – tłumaczy europoseł i polityk CSU Manfred Weber.
W istocie, po klimatycznym skandalu już nikt w Brukseli nie wątpi, że Trumpa stać na więcej. Wobec tego w Komisji Europejskiej coraz częściej mówi się o wzmocnieniu współpracy państw członkowskich w sferze polityki obronnej, o wspólnych ćwiczeniach i ujednoliconym centrum dowodzenia. Po Brexicie i wyborze Macrona na prezydenta Francji jest niemal pewne, że to Berlin i Paryż staną się motorem europejskiej integracji. Jeśli CDU wygra jesienią wybory, 39-letni gospodarz Pałacu Elizejskiego będzie dla Merkel przewidywalnym partnerem. Na majowym spotkaniu NATO Macron zignorował Trumpa, żeby najpierw przywitać się z kanclerką. To nie był przypadek. Bodaj nigdy w historii nie było we francuskim rządzie tylu germanofilów, ilu w gabinecie Édouarda Philippe’a. Ministrem obrony została Sylvie Goulard, która doskonale włada niemieckim. Jednak niemiecko-francuska lokomotywa dopiero się rozpędza, a niektóre pomysły Macrona budzą w RFN raczej niechęć niż poklask. Według jego założeń Unia powinna w przyszłości wystawić jednego ministra finansów, w strefie euro ma z kolei powstać jednolity budżet inwestycyjny.

W kampanii Macron występował wprawdzie w obronie europejskich wartości, ale wskazywał, że UE nie rozwija się w sposób zrównoważony, i krytykował – o ironio! – niemiecką nadwyżkę eksportową. Plany Macrona przewidują poza tym wspólną odpowiedzialność państw członkowskich za długi, na co niemieccy ekonomiści reagują z rosnącą irytacją. Ale w obecnej sytuacji Merkel już nie będzie mogła ignorować pomysłów Macrona. Jeśli zaś niemiecko-francuski fajerwerk nie odpali, kanclerz ma jeszcze sprzymierzeńca w Watykanie. Jak wiadomo, papież Franciszek nie ubóstwia Trumpa, jest za to niestrudzonym bojownikiem w walce ze zmianą klimatu. 17 czerwca w kanclerskim kalendarzu jest wpisane spotkanie w Stolicy Apostolskiej.

Wydanie: 2017, 24/2017

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy