„Wyklęci” mało święci

„Wyklęci” mało święci

W polityce historycznej IPN i prawicy nie ma miejsca na ponad 5 tysięcy cywilnych ofiar, w tym 187 dzieci Kiedy 1 marca w ramach Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” odbywały się uroczystości, kiedy zewsząd słychać było chwalbę „leśnych”, kiedy prezydent RP znów wręczał „największym patriotom, niezłomnym bohaterom” medale i ordery, jakoś nikt nie mówił, że warto wspomnieć ich ofiary i uczcić je choćby minutą ciszy. W latach 1944-1948, nieważne, czy nazwiemy ten czas wojną domową czy inaczej, „wyklęci” zabili ponad 5 tys. cywilów, w tym 187 dzieci do lat 14. Ale o tym się nie mówi, bo dla prawicy byli to komunistyczni pachołkowie i donosiciele do UB. Bezkrytyczne gloryfikowanie tzw. żołnierzy wyklętych, bez uwzględnienia całego kontekstu historycznego i ówczesnych realiów, jest niczym innym jak powieleniem a rebours haseł i tekstów propagandystów z okresu stalinowskiego. Dziś „wyklęci” w świetle oficjalnej polityki historycznej uprawianej przez aparat IPN-owski, prawicowych publicystów i polityków jawią się jako bezbronne anioły ginące z rąk komunistycznych oprawców. Tymczasem na „wyklętych” trzeba patrzeć jak na zbiorowość, ale i jak na indywidualności, bo wtedy dopiero można widzieć ich prawdziwe oblicze. To prawda, że wielu, bardzo wielu stało się ofiarami ubeckich i NKWD-owskich represji i tortur, jednak trzeba też pamiętać, że „wyklęci” sami stawali się nieraz zbrodniarzami, nie mniej okrutnymi niż ci, którzy katowali ich kolegów. Nikt nie powinien tego kwestionować, żyją bowiem jeszcze świadkowie tamtych wydarzeń, a w archiwach są dokumenty, chociaż ostatnio dziwnym trafem często znikają. Dość okrucieństw wojny Na powojenne życie „leśnych” i ich postawę miało wpływ wiele czynników, przede wszystkim sytuacja geopolityczna. Po decyzjach Wielkiej Trójki, a szczególnie po uznaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z Gomułką i Mikołajczykiem (powstał 28 czerwca 1945 r.), przestawali już być sprzymierzeńcami zachodnich aliantów, zamieniając się w kłopot. Mocno wierzyli w III wojnę światową, mimo że, jak pisze Rafał Wnuk w zbiorowym opracowaniu „Wojna po wojnie”, „w kręgach kierowniczych Polskiego Państwa Podziemnego dominowało przekonanie, że złudne jest liczenie na rychły konflikt sowiecko-anglosaski, a kontynuacja zbrojnego oporu nie ma sensu. Dlatego wydawano liczne odezwy postulujące rezygnację z walki zbrojnej. Używano przy tym argumentu, że II wojna światowa przyniosła tak dotkliwe straty, iż kolejne ofiary mogą zagrozić istnieniu narodu polskiego”. Tego „leśni” nie chcieli zrozumieć. Podobnie jak tego, że po sześcioletnim koszmarze wojny ludzie mieli dość jej okrucieństw – obozów zagłady, łapanek i rozstrzeliwań, wywózek, Katynia, Sybiru… Na to nakładała się zbiorowa trauma po powstaniu warszawskim. Zresztą nie tylko Polacy mieli dosyć. Rozumieli to Stalin, Churchill i Roosevelt. Wiedzieli, ile wojna kosztowała ich narody. I choć w sztabach rozważano scenariusze wojny między aliantami, to wspólne ustalenia, głównie z Jałty (czytaj: podział wpływów), Wielka Trójka uznawała za obowiązujące i nie była skora bić się o ich zmianę. W takich okolicznościach znaleźli się ci, którzy prowadzili walkę z okupantem. Armia Krajowa wyznawała teorię dwóch wrogów: Hitlera i Stalina. Na Kremlu i w dowództwie Armii Czerwonej, która już w styczniu 1944 r. wkroczyła na ziemie II Rzeczypospolitej, a w lipcu przekroczyła Bug, dobrze o tym wiedziano. Nie mogą więc dziwić aresztowania żołnierzy podziemnego państwa. Zresztą za zgodą sprzymierzonych, głównie Roosevelta, który dał Stalinowi placet na dowolne działania na terenach zajętych przez jego wojska. Nie tylko dlatego, że „leśni” atakowali żołnierzy Armii Czerwonej. Październik 1944 r. Dwaj żołnierze AK, Jan Tadeusz Wojciechowski i „Grab” (Wacław Popis), z rozkazu por. „Zagończyka” (Franciszka Jaskulskiego) zlikwidowali st. sierżanta Armii Czerwonej, Sokura, ranili starszynę W. Wakulenkę. Im dalej Armia Czerwona posuwała się na Zachód, tym gorsza stawała się sytuacja „leśnych”. I mimo że ich aktywność wzrosła, byli na przegranej pozycji. Owszem, PPR nie miała poparcia większości Polaków, ale coraz więcej ludzi rozumiało, że trzeba szukać innego sposobu dogadywania się z Moskwą niż zbrojne występowanie przeciwko niej, które wiązało się z kolejnymi ofiarami. Nie bez powodu w prasie PSL-owskiej piętnowano mordy powojennego zbrojnego podziemia dokonywane – jak pisano – przez „faszystów z NSZ” i tych od gen. Andersa. Życie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 10/2014, 2014

Kategorie: Historia