Wyklęci, przeklęci, zaklęci

Wyklęci, przeklęci, zaklęci

Andersowcy wracają na Podhale

„Żołnierzy wyklętych” było na ekranie tak wielu, że nasze kino musiało dokonywać segmentacji, by widz się nie pogubił. Już w „Zakazanych piosenkach” Jerzy Duszyński tłumaczył od fortepianu kolegom żołnierzom z Anglii, na czym polegała prawdziwa wojna. Bo te ich naloty na Hamburg to spacerek przez park. Z czasem wygenerowano serię filmów o żołnierzach, którzy wracają z Zachodu i szamoczą się w Polsce bierutowskiej. Na przykład pewien porucznik (Jan Machulski) z 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka przeżywa rozterki w filmie „Daleka jest droga” (1963). Jego Virtuti Militari po wojnie niewiele znaczy. Koledzy albo galopem się dorabiają, albo upijają. W koszarach wykryto właśnie 17. bimbrownię. Są i tacy, co zdejmują ryngraf ze ściany i w tajemnicy przed kolegami (bo wstyd!) wracają do kraju. Nasz porucznik też. Konkretnie na Podhale, gdzie postawi szkołę i będzie uczył chłopskie dzieci.

Nie wszystkie powroty były tak budujące. Andrzej Łapicki – podczas powstania „Siwy” – przyjechał z Francji eleganckim citroënem pogadać z kumplami o starych czasach („Powrót”, 1960). Ale kumple gadać nie chcą, wolą pożyczyć od niego forsę. Każdy zapatrzony, a to w karierę, a to w nowe mieszkanie. Starych kątów także trudno się doszukać. W miejscu, gdzie kiedyś była Śliska, piętrzy się Pałac Kultury. Pora wracać. Do Francji oczywiście.

Wyklęci, pomożecie?

Za Gierka problem „wyklętych” powinien był – na zdrowy rozum – zdechnąć sam z siebie. Bo wojna odsunęła się w czasie, a na swoich bardów czekała „druga Polska”. Ale gdzie tam! „Wyklęci” przebiegali po ekranach wręcz sztafetowo. Ot, „Ciemna rzeka” (1974), a w niej żołnierz Batalionów Chłopskich, który nie zdał broni na czas. No i powystrzelał ludzi z bandy „Husarza” („»Husarz« nie lubi tych znad Oki”), którzy przyszli do wsi rabować krowy. We „Wszyscy i nikt” (pierwowzór literacki – mistrz Przymanowski!) ci z lasu i ci z posterunku MO bawią się na jednym weselisku. Tyle że przed wejściem deponują broń. Ale wystarczy flacha siwuchy i już się biorą za łby w kwestii jałtańskiej. Nasza geopolityka!

Coś poważniejszego wykiełkowałoby może z filmu „Znikąd donikąd” (1975) Kazimierza Kutza, który przejechał się zdrowo po zdegenerowanej partyzantce akowskiej, co to tłucze się po wojnie bez większego sensu po lasach Żywiecczyzny. Dzisiaj za takie dziełko Kutz zostałby publicznie zlinczowany, wtedy nieśmiałe próby ujmowania się za „wyklętymi” z AK zgasiła cenzura. Zresztą Kutz i tak ma przechlapane za inscenizację „Do piachu” Różewicza (1989).

A czasy nowsze? Toż „wyklętych” mamy zatrzęsienie. Od „Przesłuchania” przez „W zawieszeniu”, „Kuchnię polską” i „Pułkownika Kwiatkowskiego” po „Różę” – by wspomnieć tylko dzieła bezdyskusyjne. Wszystko to jest o „wyklętych”. A tu jacyś chłoptysie obejrzeli filmowe drewno, jakim jest – też bezdyskusyjnie – „Historia Roja” i mówią o „nowym rozdziale w filmie polskim”!

Z dedykacją dla lustratorów

Bywało, że „wyklęci” wracali w filmie zadziwiającym rykoszetem. I to jest to najciekawsze, co po nich w kinie zostało. Oto do miasteczka na Ziemiach Odzyskanych – ten sam Lubomierz, w którym za dziesięć lat będą kręcić „Samych swoich” – przyjeżdża wdowa po lokalnym bohaterze, którego imieniem nazwano tu wszystko, co możliwe („Wdowa” z tryptyku „Krzyż Walecznych”, 1958). Traktują ją tu jak żywą relikwię, na co ta piękna kobieta – Grażyna Staniszewska, za chwilę Danusia w „Krzyżakach” – wcale nie ma ochoty. Bo gdy na zabawie wszyscy tańczą, ona musi siedzieć sztywno za stołem prezydialnym w gronie napuszonych babsztyli. A że wpadł jej w oko młody zootechnik (Cybulski, ale bez okularów), rzuca w diabły miasteczko, w którym ją zamęczają adoracją, i wyjeżdża. Strażnicy pamięci o bohaterach – „wyklętych” i nie – też potrafią zatruć życie.

Właśnie! Zatruli życie Maksowi z „Jak daleko stąd, jak blisko” (1972) do tego stopnia, że ten nieźle ustawiony w życiu literat skoczył z wysokiego piętra na bruk. Ciągle mu się wydawało, że chodzą za nim jacyś ludzie. Najczęściej przebrani za kolędników. A on w czasie okupacji kogoś sypnął i wie, że wydano na niego wyrok, tyle że z odroczeniem. Więc całymi latami ogląda się za siebie, aż w końcu sprawiedliwość wymierza sobie sam. Co jednakowoż nie jest takie jednoznaczne, jak zwykle w filmach Konwickiego. Reżyser próbował tłumaczyć już pół wieku temu, że porachunki z wojną nie są proste jak podręcznikowa formułka. Wręcz przeciwnie. W „Jak daleko…” tłumaczył: „Nas męczy potrzeba bilansu. My się ciągle podsumowujemy – rano, wieczorem, czasem w środku dnia. Podsumowujemy się, podsumowujemy i nie możemy się podsumować”. Konwicki był i partyzantem, i „żołnierzem wyklętym”, i świetnym pisarzem, i bardzo bystrym facetem. Rozumiał doskonale, że nie da się ludziom wbić do głów jednej, obowiązującej wersji historii. Nawet gdy się dysponuje szkołą, amboną, gazetą i telewizją. W „Jak daleko…” mówi to wprost do kamery Andrzej Łapicki. Wie, co mówi. Sam w latach 50. czytał teksty w Polskiej Kronice Filmowej piętnujące „zaplute karły reakcji”. Niewiele to dało. Więc jeśliby teraz zaapelował, żebyśmy w kwestii tych „karłów”, a dziś „żołnierzy wyklętych” wrzucili na luz, miałoby to swoją siłę. Ale Łapicki takiego tekstu w „Wiadomościach” nie wygłosi. I to nie tylko dlatego, że nie żyje…

Foto: materiały prasowe

Strony: 1 2 3

Wydanie: 11/2016, 2016

Kategorie: Kultura

Komentarze

  1. lordjohn
    lordjohn 21 marca, 2016, 07:11

    Tekst odbieram jako satyrę. Oczywiście, było pełno schematycznych filmów negujących oczywiste fakty i propagujących nachalnie linię PZPR. Ale nikt nigdy potem nie nakręcił ( w warunkach PRLu) bardziej prawdziwych i dających do myślenia filmów niż „Popiół i diament” oraz „Kanał’. Obecne produkcje filmowe to chała propagandowa do sześcianu, mająca indoktrynować głupią niedouczoną młodzież w jedynie słusznej aktualnej linii propagandowej. Jestem synem majora AK (który siedział i w sowieckim i w polskim więzieniu po 1945 roku) i porucznik AK (czasu wojny, nie z fałszywych „awansów” powojennych) i dobrze wiem z Ich opowiadań, jak było naprawdę. W latach 1945-1950 trwała w Polsce WOJNA DOMOWA, bardzo okrutna i niesprawiedliwa z OBU STRON. Po OBU STRONACH ginęli niewinni ludzie i PO OBU STRONACH działali sadyści i zbrodniarze. Ocena tamtych strasznych czasów powinna być wyważona i sprawiedliwa. Wtedy ma szansę być pożyteczną nauką dla przyszłych pokoleń.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • RRR
      RRR 10 marca, 2020, 22:19

      Wreszcie naprawdę rzetelny i obiektywny komentarz o tamtych czasach. ja jestem synem „utrwalacza’ Paranoją może jest ze mój ojciec były funkcjonariusz UB bardzo przyjaxnił się z byłym dowódcą zgrupowania WIN.obaj byli w ZBOWIDZIE Oaj prowadzili ciekawe dyskusje i rzeczywiście to co mówisz byli ludzie idei po jednej i drugiej stronie i były kreatury i tu i tam. ONI dawno sie pjednali(mam na myśli ojca i jego przyjaciela) Popieram TO BYŁAWOJNA DOMOWA.Obecnie zamiast jatrzenia nalezy rozpocżąc pojednanie pokoleń. uznac ten okres za wojnę domową i czcić ofiary które padły po jednej i drugiej stronie a naczelnym hasłem powinna być przestroga „OBY NIGDY WIECEJ POLAK NIE STRZELAŁ DO POLAKA”

      Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy