Za fotkę – areszt lub grzywna

Za fotkę – areszt lub grzywna

Nadęcie militarystyczne, choć w rzeczy samej stanowi śmiertelne zagrożenie, bo pcha do wojny, zamiast przed nią bronić, nieulegającym owemu wzmożeniu dostarcza nieustannie historii śmiesznych. I to nawet nie w marksowskim sensie historii, która „lubi się powtarzać, raz jako tragedia, a drugim razem jako farsa”, bo słowo farsa byłoby tu niezasłużoną nobilitacją.

W tym satyrycznym cyklu zabłysnął ostatnio minister obrony narodowej, wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, z wykształcenia – co naturalne na tym stanowisku – lekarz. Otóż okazało się, że jest w polskim ustawodawstwie pewien zakaz – martwy, gdyż nie towarzyszyło mu adekwatne rozporządzenie. Ani, co najważniejsze, projekt znaku zakazu. I teraz te przeszkody na drodze do bezpieczeństwa kraju zostały usunięte! Dzięki skoordynowanym wysiłkom pracowników MON i determinacji samego ministra mamy zakaz w pełnej mocy obowiązywania, mamy też wzór znaku – nie pozostaje nic innego, jak wypatrywać go nieustannie, bo inaczej grożą kary. Przepisy zakładają, że za naruszenie zakazu grozi grzywna, a nawet areszt.

„Kto bez zezwolenia fotografuje, filmuje lub utrwala w inny sposób obraz obiektu, o którym mowa w art. 616a, oznaczony znakiem zakazu fotografowania, albo wizerunek osoby lub ruchomości znajdującej się w takim obiekcie, podlega karze aresztu albo grzywny”, czytamy w art. 683a Ustawy o obronie Ojczyzny. Chyba nam wszystkim tym samym spada kamień z serca, możemy spokojnie zasnąć. Ojczyzna jest zabezpieczona, w dobie Google Street, gdzie mamy obfotografowaną większą część cywilizowanego świata, w dobie map Google’a i innych aplikacji, w których przebiegom dróg towarzyszą zdjęcia obiektów – my mamy tabliczki i czekamy teraz na pierwszą osobę, której za fotografowanie lub podejrzenie o to wymierzona zostanie kara.

W tym momencie przypomniał mi się epizod z dawnej NRD, kiedy mieliśmy do czynienia z ostatnią realną śmiercią podczas zimnej wojny w Europie. Już po zburzeniu muru berlińskiego, krótko przed formalnym zjednoczeniem Niemiec, zginął przypadkowy wędrowiec, który znalazł się za blisko nieczynnej fabryki butów wojskowych. Fabryka może i była martwa, ale pilnował jej żywy strażnik, który zastrzelił przechodzącego nieopodal nieszczęśnika. Oczywiście ta idiotyczna śmierć w paradoksalnych okolicznościach miała swój wymiar symboliczny, ale też pokazała i pokazuje absurdalność pewnych konstrukcji prawno-politycznych. No i pamiętajmy – u nas na razie tylko grzywna lub areszt. Kulka w łeb jeszcze nie.

A czegóż tak będzie pilnował minister obrony narodowej przed szpiegami i intruzami fotograficznymi?

No wiadomo, że

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 18/2025, 2025

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz