W śledztwie skłamał, że zamordował, bo przesłuchujący go policjant zastosował „perswazję”. Niewinny odsiedział dwa lata – Sąd Okręgowy w Lublinie – głos sędziego brzmiał donośnie – uniewinnia oskarżonego Michała W. o to, że 4 stycznia 2001 r w zamiarze zgwałcenia i pozbawienia życia Iwony G., zadając kastetem cios w głowę, doprowadził ją do nieprzytomności, obnażył i dotykał jej piersi, a następnie działając ze szczególnym okrucieństwem, wielokrotnie zadał jej ciosy w głowę ręką uzbrojoną w kastet, (…) co skutkowało jej zgonem. W sali sądowej zapanowała kompletna cisza. Nikt się nawet nie poruszył. Sędzia Jerzy Daniluk punkt po punkcie przez 50 minut uzasadniał ustnie wyrok. Michał W. patrzył przed siebie. Jego twarz była nieruchoma, bez wyrazu. Jeszcze tego samego dnia wieczorem, po dwóch latach siedzenia w aresztanckiej celi, 19-letni Michał wrócił do rodzinnej wsi Bratnik nieopodal Lubartowa. Kiedy wchodził do mieszkania, po drugiej stronie płotu, w oknach domu rodziny zamordowanej Iwony, paliło się światło. Do tej pory zabudowania obydwu rodzin dzielił płot. Teraz wyrósł między nimi mur gniewu, złości, niedomówień, wzajemnych uraz i żalu. Niedzielne przedpołudnie, dwa dni po powrocie Michała do domu. Ludzie wrócili już ze mszy w kościele w Kamionce. Rozmawiamy na drodze. – Wie pani, że on też był na mszy? Spowiadał się i do komunii przystąpił. – Uważacie, że wyrok jest sprawiedliwy? – pytam. – On tego nie zrobił. – Jak to nie zrobił? Przecież sam się przyznał, że zamordował. Taki sukces Gruby pamiętnik 18-letniej licealistki zapełniony jest drobnym pismem, strona po stronie, dzień po dniu. Ostatni zapis z 3 stycznia 2001 r.: „Dzisiaj obliczyłam, że ja i Kamil jesteśmy już razem 11 miesięcy i jeden dzień. Mam nadzieję, że będziemy ze sobą bardzo długo”. Następnego dnia o tej porze zakatowana na śmierć Iwona leżała w śniegu na skraju pobliskiego lasu. – Iwona miała lekcje po południu i wtedy wracała do domu autobusem, który zatrzymywał się w Dąbrówce przed godziną 19 – opowiada matka dziewczyny. – Z przystanku do nas jest około 1,5 km, więc zwykle szła szybko, aby zdążyć na kolejny odcinek serialu „Zbuntowany Anioł”, który zaczynał się o 19.15. Tego dnia nie przyszła na serial. Minęła 22, a jej nie było. – Wsiadłem do samochodu i pojechałem wolno aż do przystanku w Dąbrówce – opowiada Jan G., ojciec Iwony. – Po córce ani śladu. Dzwoniliśmy do znajomych. Nikt nic nie wiedział. Zadzwoniłem więc do komisariatu w Miechowie. Powiedzieli, że przyjadą. Zaczęliśmy stukać do sąsiadów, aby pomogli nam szukać Iwony. Dochodziła 2 w nocy. Mieszkańcy Bratnika ustawili się ławą i po raz kolejny od strony pola weszli do lasu. Jedna z kobiet zawadziła nogą o plecak i o mało nie upadła na zmasakrowaną dziewczynę. Do szosy było około 30 m. Iwona leżała z rozbitą głową i ściągniętymi w dół spodniami. Nazajutrz we wsi zaroiło się od policji. Zaczęły się przesłuchania. Na pierwszy ogień poszli młodzi mężczyźni ze wsi i okolic. Michał W. zeznał: „Z Iwoną znałem się od urodzenia. Utrzymywałem z nią kontakt koleżeński. Była to skromna dziewczyna i według mnie rozważna. 4 stycznia około 17 pojechałem rowerem do cioci Ireny B. Stamtąd wróciłem do sklepu, wziąłem sobie piwo. Mogło być około 19, gdy przyjechał tam samochodem Paweł W. Sklepowy już zamykał, więc wyszliśmy ze sklepu. Poszedłem do domu. Dzwoniłem do mojej dziewczyny”. O tej porze Michała widziało w sklepie jeszcze kilka osób, w tym matka Iwony. – Był w czarnym golfie, bez kurtki. To właśnie ten golf nie został zabezpieczony przez policję i zniknął bez śladu. Billingi rozmów z telefonu domowego rodziny W. wykazały, że o godz. 19.18 Michał po raz pierwszy zadzwonił do swojej dziewczyny. Rozmowa trwała prawie 20 minut, a potem w niewielkich odstępach czasowych młodzi dzwonili do siebie jeszcze kilkakrotnie. – W poniedziałek w Powiatowej Komendzie Policji w Lubartowie powiedziano mi, że mają dziesięciu podejrzanych i jeżeli któryś z nich zostawił na miejscu zbrodni jakiś ślad, to już się z tego nie wywinie – wspomina ojciec Iwony. – A we wtorek usłyszałem: „Mamy go. Jest zabójca. Przyznał się. To Michał W.”.
Tagi:
Izabella Wlazłowska









