Zabrze kupi, Zabrze sprzeda

Zabrze kupi, Zabrze sprzeda

Żeby nie zostać rozliczony, były prezydent zapisał się do Platformy Reprezentujący Stowarzyszenie Rodzin Katolickich Roman Urbańczyk rządził Zabrzem przez ponad 11 lat. W ostatnich wyborach przegrał w drugiej turze z kandydatem lewicy, Jerzym Golubowiczem. Został jednak radnym, chciał nawet stanąć na czele rady miejskiej. Nie udało się, bo nie uzyskał poparcia m.in. radnych z Platformy Obywatelskiej, kierowanej w Zabrzu przez Sławomira Peleca, choć władze w komisjach dzielone były wspólnie. Teraz działalnością poprzedniego zarządu miasta interesuje się coraz bardziej nie tylko prasa, ale także NIK oraz prokuratura. Do wora Sławomir Pelec – „młody wilk”, przez lata własna firma, teraz studia na kierunku samorządowym w Bytomiu („Nie interesowałem się wcześniej polityką, ale teraz mnie to wciągnęło”). Zdaniem jednych – dociekliwy, zdaniem drugich – upierdliwy. Podobno część urzędników zaczęła już dopisywać do swoich materiałów informacje o czasie, jaki zajęło przygotowanie odpowiedzi na pytania Peleca („Sam nie wiem, co jeszcze Pelec potrafi wyciągnąć”, zastanawia się lewicowy wiceprezydent Zabrza, Jerzy Wereta). – Ja nie wędruję po partiach, patrząc, jakie mają aktualnie notowania – mówi Pelec. – Program Platformy spodobał mi się, koledzy mnie namówili i tak się zaczęło. Niektórzy ludzie często mnie pytają teraz, czy był sens w to wszystko wchodzić, bo przecież wcześniej ostrzegali. Pewnie, że był. Jestem radnym, zaufano mi. Od tego jesteśmy, żeby sprawdzać, co się dzieje z pieniędzmi. Tym bardziej że nie są to pieniądze prywatne, ale publiczne. Może i zbijam na tym jakiś kapitał, ale przecież gdybym chciał, wcześniej przystalibyśmy na propozycje SLD i dostalibyśmy stanowisko wiceprezydenta i szefa rady miejskiej. Nie o to chodzi. Wszyscy powinni mieć równe szanse. Nie można hołubić tylko jednej grupy znającej odpowiednie ścieżki, bo miasto wtedy się stacza. W każdym mieście jest grupa mająca wpływ na władze. Nie wydaje mi się, żeby w Zabrzu było inaczej. Ale na to też można mieć wpływ. Najpierw Pelec wyciągnął aferę workową. Z tymi workami to było tak: władze miasta pod przywództwem Romana Urbańczyka zdecydowały, że w Zabrzu ruszy program selektywnej zbiórki śmieci (projekt podpisany został nie tylko przez Urbańczyka, ale i przez jego zastępcę, Mirosława Sekułę, dziś prezesa Najwyższej Izby Kontroli). W 2000 r. Urząd Zamówień Publicznych wyraził zgodę, by miasto Zabrze zakupiło bezprzetargowo worki na śmieci. No i miasto kupiło mniej więcej 440 tys. worków od firmy WCI Natcol z Siemoni, płacąc około 1 zł za sztukę. Choć minął potem rok (w tym czasie miasto kupiło jeszcze za ponad 70 tys. zł pojemniki na odpady), program nie ruszył, naczelniczka wydziału ekologii i szkód górniczych zabrzańskiego magistratu ponownie zwróciła się do pani pełnomocnik prezydenta miasta o bezprzetargowy zakup następnej partii worków. Pani pełnomocnik nie wyraziła zgody, tym bardziej że pojawiła się jeszcze jedna firma z workami. Nic to. Worki zostały kupione. Zgodę Urzędu Zamówień Publicznych na zakup worków bez przetargu dostało bowiem… Miejskie Przedsiębiorstwo Gospodarki Komunalnej. Dostało na zakup 400 tys. worków. Kupiło jednak tylko 90 tys., reszta z puli została przekazana urzędowi miasta, urząd zaś zakupił około 300 worków – od WCI Natcol (jedynego w Polsce przedstawiciela producenta worków). Kiedy powołana już przez prezydenta Jerzego Golubowicza komisja stwierdziła, że w magazynie w ogóle jest o ponad 14 tys. worków za dużo, skierowano sprawę do prokuratury i NIK. Prezydent czeka teraz na efekty. Zaś program selektywnej zbiórki śmieci ruszył dopiero w tym roku. Kontrolerzy z Regionalnej Izby Obrachunkowej w pewnym momencie stwierdzili, że właściwie to nawet więcej worków wydano mieszkańcom, niż ich kupiono (Wereta: – Jesteśmy po drugiej kontroli RIO i na moje rozeznanie nie można dopatrzyć się we wnioskach pokontrolnych naruszenia zasady gospodarowania finansami publicznymi w taki sposób, że powstała szkoda, natomiast jest mowa o pominięciu przetargu). A spółka WCI Natcol pojawiła się za kadencji Urbańczyka jeszcze raz, choć tym razem z siedzibą w Jastrzębiu. Dostała w trybie bezprzetargowym kawał ziemi pod budowę domów kanadyjskich. Kiedy zaś już dostała, skończyły się opowieści o szybkim wybudowaniu ponad setki domków. Fakt, że Urbańczyk nie zawsze miał szczęśliwą rękę do gminnych interesów.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2004, 2004

Kategorie: Kraj