Zachęta do oskarżeń

Zachęta do oskarżeń

Środowisko akademickie, kolekcjonerzy i tzw. artyści, czyli wszyscy wrogowie Andy Rottenberg W najstarszej galerii Polski kolejny skandal. Poseł Witold Tomczak z koła Porozumienie Polskie wyprowadził w pole pięciu ochroniarzy Zachęty (którzy chodzili za nim krok w krok) i zrzucił głaz z plastikowej rzeźby Jana Pawła II, pokazanej na wystawie “Jubileuszowej”. Tłumaczył potem, że jest okres Bożego Narodzenia, pokazywanie papieża trafionego meteorem prowadzi do zatracenia jakichkolwiek wartości. Poseł tłumaczył, że choć on sam “ma plastyczne zacięcie, bo nosił kiedyś długie włosy i nie zakładał skarpetek”, uważa, że artysta przekroczył granice przyzwoitości. Akcji Tomczaka przyglądała się z galerii posłanka Halina Nowina-Konopczyna, również z Porozumienia Polskiego. Sala, w której eksponowana była rzeźba Cattelana, została zamknięta do odwołania. W tym czasie na biurku dyrektorki galerii, Andy Rottenberg, leżało kilkaset gratulacji w różnych językach, wymieszanych z noworocznymi życzeniami. Bez przerwy też dzwonił telefon. Drobna, ubrana w dżinsy, Rottenberg co chwilę pochylała się nad słuchawką, aby odwzajemnić ciepłe słowa…. Wymianę serdeczności kończyła uwagą: “Jeśli będę tu jeszcze w styczniu”. Zwolnienie szefowej największej galerii w Polsce wisi bowiem w powietrzu. Gdy w połowie grudnia otwierała wystawę “Jubileuszową”, powiedziała: – Przez te sto lat niejeden prezes Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych i niejeden dyrektor Zachęty musiał zmagać się z rozmaitymi naciskami. To w tych murach nietolerancja zabiła pierwszego prezydenta, Gabriela Narutowicza. Tworząc tę epokową ekspozycję, chciała, “żebyśmy zobaczyli siebie samych w oglądzie spoza Polski”. Dlatego tę wizję przedstawił Szwajcar. Najwybitniejszy w świecie kurator, Harald Szeemann, dyrektor weneckiego Biennale. Należy mi się Od kilku lat w Zachęcie należy bywać. Jednych przyciągają kontrowersyjne ekspozycje, inni kupują bilet, bo do kanonu rozmów na przyjęciach i spotkaniach towarzyskich należy wygłoszenie opinii o tym, “co wyrabia ta Rottenberg”. W formułowaniu sądu pomagają media. Wierni czytelnicy “Niedzieli” mogli się dowiedzieć, że wystawa “Polonia” (…), w perfidny sposób tchnąca anytypolonizmem, szkodzi interesom kultury polskiej tym groźniej, bo działa na podświadomość”. Dlaczego szefowa Zachęty, uznawana w świecie przewodnicząca polskiej sekcji Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków AICA, ma tylu wrogów? Stawiam to pytanie wprost, bo dochodzenie prawdy ogródkami, podpytywanie artystów, krytyków, niewiele mi daje. W chwili, gdy nie jest jasne, czy kontrowersyjna dyrektorka utrzyma się na stanowisku, indagowani nabierają wody w usta. Dziś nie wiadomo, czym można sobie zaszkodzić. – Zachęta – mówi Anda Rottenberg – jeszcze przed wojną miała złą markę. Gdy przegląda się spis wystaw, zorganizowanych w ciągu stu lat istnienia galerii, okazuje się, że w przeważającej mierze są to nazwiska, które nawet w czwartym rzędzie nie przeszły do historii. Pretensjonalna produkcja post-akademicka. Gdy zaczynałam tu dyrektorowanie, pod drzwiami antyszambrowali starzy wyjadacze, którzy najpierw robili w malarstwie realizm socjalistyczny, a potem odnowę. Koniecznie chcieli mnie przekonać, że należy im się wystawa w tej galerii. W miarę upływu czasu nabierałam do artystów plastyków pogardy. Nie rozmawiali ze mną o sztuce, tylko pytali, czy mogłabym wyeksponować ich obrazy. Bo odpowiedzieli na konkurs: wojsko w malarstwie, a następnie przerzucili się na malowanie papieża. A mnie bardzo zależało, żeby Zachęta wreszcie stała się partnerem dla podobnych galerii na świecie. Czyli musiałam utrzymać pewnego rodzaju standard programu ekspozycji wystawy. Bo o to pytał każdy zagraniczny partner. Programu nie kształtuje się w taki sposób, że ja sobie coś wymarzę; trzeba przymierzać się do budżetu, czyli bardzo małych pieniędzy. I trzeba – w kontaktach ze światem, planować na lata. Tymczasem moje wszystkie kadencje były bardzo rwane, ponieważ kolejny minister chciał mnie wyrzucać. Kolekcja wrogów O co chodziło? Anda Rottenberg nie zastanawia się długo nad odpowiedzią: – Zawsze o to samo: że nie robię wystaw rektorom, profesorom różnych akademii. Wpływowym laureatom nagród. Zatem, wróg numer jeden – środowisko akademickie. Numer dwa – niektórzy kolekcjonerzy. Bo oni zbierają to, co w różnych galeriach się sprzedaje. I chcieliby, żeby ich towar, który ma wisieć nad kanapą, został nobilitowany przez Zachętę. Rottenberg: – Ja nie podzielam gustu tych sklepików. W Warszawie nie ma ani jednej galerii z prawdziwego zdarzenia. Wróg numer trzy: tak zwani artyści, wylansowani przez telewizję, gazety. Lubiani, bardzo popularni,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 52/2000

Kategorie: Kraj