Zaczadzeni patrioci

Zaczadzeni patrioci

Opisując rozmaite obrzydlistwa, jakie co roku towarzyszą marszom z okazji 11 Listopada, trzeba bardzo uważać. I to nie tylko na bandytów, którzy tego dnia pokazują, gdzie mają cywilizację. Z policją i władzą włącznie. Trzeba też uważać na tych, których politycy nazywają fajnymi patriotami. Tych, którzy przyjeżdżają do stolicy, by pokazać, jak bardzo kochają Polskę. Przyjeżdżają rodzice z dziećmi. I młode pary. I seniorzy, którzy już wiele widzieli. I tak sobie wszyscy razem maszerują. Ramię w ramię. ONR-owcy, neofaszyści, rasiści, kibole w maskach, smakosze piwa sikający na Muzeum Narodowe, antysemici i fajni patrioci. Ktoś obserwujący ich marsz z boku nigdy by nie pomyślał, że ten tłum idzie pod hasłem „My chcemy Boga”.

Politycy, głównie z PiS, ale nie tylko, nieustannie podkreślają, jak różni są uczestnicy marszu. Dziesiątki tysięcy fajnych ludzi i garstka, która im bruździ. Niestety, taki obraz to czysta manipulacja.

I pora już na pytania pod adresem tych, którzy sami nie nieśli obrzydlistw i nie ryczeli za kibolami, tylko po prostu szli. Z towarzystwem, które przez przyzwoitych ludzi nie może być akceptowane. Ludzie demonstrujący w Święto Niepodległości są niezwykle wrażliwi na wszelkie zarzuty pod adresem marszu. Bo przecież wiejące grozą obrazki to nie oni. Oni maszerują, bo chcą Boga. A to, że o Bogu ryczy ktoś, kogo z pewnością nie chcieliby spotkać po ciemku, kompletnie ich nie razi. Nie słyszą przecież ciągłych ryków i przekleństw. Nie czują smrodu płonących rac. Szczęśliwi ludzie. Nie słyszą tego, co krzyczą idący obok nich. Tego, co słyszą i czują ludzie na sąsiednich ulicach. Uliczna wersja kibolstwa jakoś im nie przeszkadza. Może mają zatyczki w uszach? A może dym z rac ograniczył im pole widzenia? Wychodzi więc na to, że przez Warszawę przewaliło się kilkuset bandziorów, którzy przy biernej postawie policji sterroryzowali tysiące ludzi. I sprawili, że to ich poglądy usłyszano. I ich hasła zobaczono.

Ta historia się powtarza. Od paru lat patrioci jadą do stolicy. A tam zawsze ktoś im miesza. Maszerującym nie przychodzi jednak do głowy, że może są za blisko tych oprychów, których teraz gorączkowo się potępia. I nazywa marginesem.

Czy naprawdę można przez kilka godzin z nimi maszerować ramię w ramię i niczego nie widzieć? I niczego nie słyszeć?

Wydanie: 2017, 47/2017

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański

Komentarze

  1. goral
    goral 20 listopada, 2017, 14:56

    Panie Jerzy.
    Mi kopara opadła – dosłownie – a rzadko to bywa. Po obejrzeniu relacji z marszu w TV Trwam.
    Obejrzałem to 2 dni po samym marszu, bo taką relację (cała z tego zdarzenia jaka była emitowana na żywo) znalazłem na Youtube.
    Profesor z chyba księdzem, prowadzili ta relację.
    W którymś momencie pod koniec, jedne z prowadzących pochwalił przeniesienie zachowań ze stadionów piłkarskich na ten marsz!
    Mi spała szczęka do ziemi. Pierwszy raz usłyszałem, jak reprezentujący Kościół Katolicki pochwalili kiboli, bandytów, z którymi się walczy w całej europie!
    Proszę sobie to obejrzeć! Do póty jest to nadal dostępne. Dodatkowo są i inne ciekawe wypowiedzi, po których ciarki przechodzą, co dzieje się w Polsce!

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy