W maleńkim Mircu polsko-wietnamskie śluby były na porządku dziennym Zbigniew S. podszedł do grupki mężczyzn, którzy siedzieli przed sklepem w Mircu. – Panowie, mam dla was propozycję – zagadnął. – Można łatwo zarobić, wystarczy wziąć ślub z Wietnamką i gotówkę dostaje się do ręki. Krzysztof M. tego dnia już trochę wypił, więc zgodził się bez dłuższego zastanawiania. Poszedł do domu, wystroił się w odświętny garnitur i pojechał do miejscowego urzędu stanu cywilnego. Tam od Zbigniewa S. otrzymał obrączki. Zwrócił je zaraz po podpisaniu odpowiednich dokumentów. Za przysługę dostał 100 zł. Od tamtej pory nie widział się już nigdy ze swoją skośnooką małżonką. 2 tysiące za ślubną transakcję Od 2001 r. aż do czerwca 2006 r. śluby z obywatelami Wietnamu były w Urzędzie Stanu Cywilnego w Mircu w województwie świętokrzyskim na porządku dziennym. Rozkręceniem ślubnego interesu zajął się Zbigniew S., mieszkaniec Skarżyska-Kamiennej. Wietnamczycy dobrze go znali, bo często przyjeżdżał pod Warszawę, gdzie znajduje się ich olbrzymie centrum biznesowo-handlowe. Wiedzieli, że za 2 tys. może im pomóc w załatwieniu fikcyjnego ślubu. Dzięki temu występowali potem o zgodę do wojewody na pobyt czasowy w naszym kraju. Jak się okazało, w rodzinnym mieście Zbigniewa S. i okolicznych miejscowościach chętnych do zawarcia związku małżeńskiego z obcokrajowcem nie brakowało. Zawsze znalazł się ktoś, komu przydało się parę groszy. Żadna z tych osób nie myślała o późniejszych konsekwencjach. Pierwszy taki ślub za sprawą Zbigniewa S. odbył się w Mircu w maju 2001 r. Dzięki jego staraniom z Wietnamką ożenił się Krzysztof L. Następny ślub odbył się tego samego roku w grudniu. We wrześniu 2003 r. kolejny Polak został mężem Wietnamki. Mężczyzna za podpis w księdze małżeństw dostał 100 zł. Kilka dni później odbył się następny ślub, tym razem to Wietnamczyk został mężem Polki, o której Zbigniew S. wiedział, że znalazła się w trudnej sytuacji. Dziewczyna spodziewała się dziecka, a jego ojciec ani myślał zajmować się pociechą. Zbigniew S. przyjechał do niej z Wietnamczykiem. Kobieta wzięła potrzebne dokumenty łącznie z zaświadczeniem lekarskim, że jest w ciąży. Przed ceremonią otrzymała 500 zł, po ślubie jeszcze 1,2 tys. zł. Poza tym Wietnamczyk przepisał dziecko na siebie i zobowiązał się co miesiąc płacić na nie 200 zł. Starsza siostra dziewczyny, która była świadkiem na ślubie, też postanowiła w ten sposób zarobić na studia zaoczne i w listopadzie następnego roku była już żoną Wietnamczyka. Co ciekawe, świadkiem na ślubie był jej konkubent, z którym ma kilkuletnie dziecko. Kobiecie transakcja też się opłaciła, bo otrzymała 2 tys. zł, a poza tym w dokumentach widniała jako osoba zatrudniona przez swojego nowego męża, który zajmował się handlem. W styczniu 2005 r. Grażyna S. poślubiła w Mircu Wietnamczyka, a w czerwcu tego samego roku to Wietnamka stała się żoną Polaka. Proceder pewnie trwałby, gdyby nie dociekliwość Straży Granicznej, która podczas kontroli obcokrajowców zdziwiła się, że aż tyle ślubów zawarli w niewielkiej miejscowości. Powiadomiła niezwłocznie Świętokrzyski Urząd Wojewódzki w Kielcach, a ten z kolei zarządził kontrolę w Urzędzie Stanu Cywilnego w Mircu. Bez tłumacza i łańcucha Do małżeństw polsko-wietnamskich zapewne nie dochodziłoby tak często, gdyby nie pomoc zastępcy kierownika USC w Mircu, Wojciecha C., który udzielał fikcyjnych ślubów. Podczas żadnego z nich nie był obecny biegły tłumacz języka wietnamskiego. Nie przestrzegano całej ceremonii zawarcia związku małżeńskiego. Nikt nie wypowiadał obowiązującej formułki, małżonkowie składali tylko swój podpis. Urzędnik, który udzielał ślubów, nigdy nie miał założonego na szyję łańcucha z godłem państwowym. Nie zwracał także uwagi, że w wielu przypadkach małżonkowie nie dostarczali pełnej wymaganej w takich sprawach dokumentacji. Nie zachowywano też terminu 30 dni od złożenia zapewnienia o chęci zawarcia związku małżeńskiego. W sprawie udzielania fikcyjnych ślubów w kwietniu ubiegłego roku zostało wszczęte śledztwo. Zastępca kierownika USC w Mircu, Wojciech C., nie przyznał się do winy. Wyjaśniał, że istnieje ustawa zezwalająca w niektórych przypadkach na skrócenie terminu udzielania ślubów. Doliczył się siedmiu takich przyspieszonych przypadków. Przyszli małżonkowie przy nim pisali podanie o skrócenie terminu. On niczego im nie sugerował ani nie dyktował. – Nie potrzebowałem tłumacza, bo z Wietnamczykami sam się dogadywałem –
Tagi:
Andrzej Arczewski









