Społecznikowska i liberalna frakcja inteligencji akademickiej w bardzo oględnych słowach ostrzega przed niebezpieczeństwem, jakie rządy Kaczyńskich i ich hiperkatolickiego koalicjanta stwarzają dla demokracji w Polsce. W odpowiedzi na to osoby rządowe oraz uprzedzający ich życzenia dziennikarze odpowiadają, że demokracja kwitnie, na co najlepszym dowodem jest oczywisty fakt, że ostrzegacze nie siedzą jeszcze w więzieniu. Powołują się też na to, że większość tzw. społeczności akademickiej jest zadowolona i nie zgłasza zastrzeżeń co do jakości panującego ustroju demokratycznego. Warto się zastanowić, kto wymowniej świadczy w tej sprawie: malkontencka mniejszość czy zadowolona większość? Natykamy się tu na trudność: o ile krytycy wykładają jasno swoje poglądy, to ci drudzy raczej milczą lub mówią coś, co można wykładać na dwoje. Żeby zrozumieć ich stanowisko w sprawie, która nas tu interesuje – mamy demokrację czy już zaczynamy jej nie mieć – trzeba zapytać o wymowę zachowań. Czy zachowują się jak ludzie ufni w demokratyczne gwarancje swobody wypowiedzi, praw jednostki, praworządnego postępowania władz i w tym podobne cechy państwa demokratycznego? Niektórzy mówią, że wierzą tylko w demokrację bez przymiotnika; demokracji socjalistycznej, sterowanej czy chrześcijańskiej, wbrew sugestii języka, zawsze brak jakiegoś przymiotu, który do jej istoty należy. Ja ze swej strony raczej bym ostrzegał przed demokracją bez żadnego przymiotnika. Sprowadzałaby się ona do wyborów co kilka lat i bezustannej walki rozmaitych partii między sobą. Czysta demokracja może współistnieć z powszechną ciemnotą i ubóstwem, a w rządach zasiadać i ustawy ogłaszać mogą najbezczelniejsi hultaje, zarówno cwaniacy, jak niedojdy, a także psychopaci. Takich rządów, mimo że są zgodne z definicją demokracji, nie nazywamy demokracją, bo ją w gruncie rzeczy utożsamiamy z dobrym ustrojem. Dobra demokracja to liberalna demokracja, a więc z przymiotnikiem. Wola ludu musi być szanowana i w niejednej kwestii mieć zdanie rozstrzygające, ale musi się wyrażać w ramach prawa lub oczywistych norm słuszności. Prawa człowieka i obywatela są konstytucyjnie uznane tak wyraźnie i mocno, że jednostka jest pewna, że jej swobody i bezpieczeństwo nie będą naruszone przez państwo. Wracamy do akademickiej większości, która słowami nie zgłasza zastrzeżeń co do jakości polskiej demokracji. Wszyscy jasno zdawali sobie sprawę, że żądanie składania „oświadczeń lustracyjnych” jest podstępem. Że w stosunku do wielu jest ono żądaniem obwiniania samych siebie. Osoby, które byłyby przekonane, że w Polsce panuje demokracja i można polegać na rządach prawa, odmówiłyby składania takich oświadczeń. Za odmowę groziła jednak kara dziesięcioletniego zakazu pracy w swoim zawodzie. Gdyby naukowcy mieli przekonanie, że w Polsce panuje demokracja, nie uwierzyliby, że władza może spełnić tę horrendalną groźbę. Podobne prawo w Europie obowiązywało tylko w Trzeciej Rzeszy w stosunku do Żydów. W Polsce nawet w czasie stalinowskiego terroru władza wstydziła się wprowadzić taką ustawę. Prawie wszyscy profesorowie wyższych uczelni, prawnicy i biochemicy, fizycy i językoznawcy, a także inni objęci ustawą przestraszyli się groźby i mieli rację, bo była ona realna. Kaczyści popełnili subiektywny błąd niecierpliwości, wprowadzając tę ustawę, zanim zdołali obsadzić Trybunał Konstytucyjny w całości swoimi ludźmi. Jeżeli kilkaset tysięcy ludzi można przestraszyć całkowicie bezprawną groźbą, to nie trzeba już innego dowodu na to, że demokracja jest zagrożona. Bracia Kaczyńscy mają tę rozbrajającą cechę, że nie ukrywają swoich zamiarów. Z góry zapowiedzieli, że ich plan przewiduje zmianę struktury społecznej: kręgi społeczne, które zdobyły wyższą pozycję, mają być zniżone, natomiast ci z niższych szczebli zostaną podniesieni do wyższego znaczenia. Jarosław Kaczyński wiele razy o tym mówił. Teraz to realizuje. Wydawało się, że pierwszymi ofiarami restrukturyzacji społeczeństwa zostaną ludzie biznesu, którzy się dorobili majątku bez pozwolenia „Solidarności”. Niektórych wymieniono z nazwiska: Kulczyk, Gudzowaty, ktoś jeszcze. Pan Kulczyk roztropnie wziął rozwód z polską częścią swojego majątku i udał się za granicę. Pan Gudzowaty nie mniej roztropnie, choć z niewiadomym skutkiem końcowym, stara się wkupić w łaski Kaczyńskich; inni też jakoś sobie radzą, ale coś mi się zdaje, że przyjdzie na nich kryska. Na razie wywrotowo przewrotowa restrukturyzacja najłatwiej dała się przeprowadzić w kapitule orderu Orła Białego. Orzeł Biały szybuje już nisko nad ziemią i wypatruje, na kim małym by tu jeszcze zawisnąć. Kim są ludzie, którzy teraz rządzą Polską? Wiemy tylko, że mają „piękne biografie”.
Tagi:
Bronisław Łagowski









