Zakazana erotyka kobiety – rozmowa z Piotrem Szulkinem
„Femina”, czyli filmowy skandal Piotr Szulkin – (ur. w 1950 r.) reżyser, pisarz, scenarzysta, absolwent i profesor łódzkiej Filmówki. Jego najgłośniejsze filmy to „Golem”, „Wojna światów – następne stulecie”, „O-bi, o-ba. Koniec cywilizacji”, „Ga, ga. Chwała bohaterom”, „Femina”, „Mięso” i „Ubu Król”. Rozmawiają Piotr Kletowski i Piotr Marecki Piotr Marecki: (…) Przejdźmy do transformacji: po „Ga, ga” jest pięć lat przerwy, później dwa teksty: niesamowity, nieodkryty film fabularny „Femina” z 1991 r. oraz Teatr Telewizji „Pępowina”, według tekstów Krystyny Kofty. „Femina” jest szczególnie ciekawa ze względu na okres powstania – lata przejścia były dla polskiej kinematografii bardzo interesujące. (…) Zawsze kryjesz siebie w bohaterach. Gdzie tutaj możemy ciebie odnaleźć? – W „Pępowinie” – w synu. Moje relacje z matką były bardzo trudne, bo moja kariera nie przysłużyła się jej w taki sposób, żebym sobie tego winszował. Nadmiernie postawiła mnie na postumencie, co z kolei zakłóciło jej stosunek do rzeczywistości. Rozumiem to, bo mój ojciec odszedł od niej w 1956 r., ona mnie sama wychowywała, przy jej straszliwym poświęceniu, żeby mnie utrzymać przy życiu, przeżyłem wszystkie swoje choroby. Byłem strasznie trudnym dzieckiem i ciągle byłem w szpitalach. I moja aktywność zawodowa oddaliła mnie od niej. P.M.: Jak się ułożyły wasze relacje w ostatnich latach życia twojej mamy? – Pozrywały się, moja matka nie mogła nadążyć za moim światem. P.M.: Gdzie znaleźć ciebie w „Feminie” w takim razie? – „Femina” to jest moja spłata wobec kobiet, które znałem. Moja danina. P.M.: Taki Piotr Szulkin na urlopie? – Nie na urlopie. To jest Piotr Szulkin oddający dług, hołd. (…) Wszystko się zaczęło od tego, że Kuba wziął mnie na bok i mi powiedział: „Piotrek, masz szansę zrobić jeszcze jeden film – to jest ostatni film, za który będzie płacić państwo, bo potem będzie kapitalizm”. „Kuba, no to oczywiście biorę”. Wziąłem w ciemno tekst wyciągnięty przez Burskiego. Kryśka mnie trochę zawiodła i postawiła w trudnej sytuacji. Uruchomiłem produkcję, ale scenariusz to były strzępy wyrwane z jej powieści – nie chciałem od niej scenariusza, powiedziałem: „Słuchaj, napisz mi parę scen, a ja z tego skleję scenariusz”. Musiałem pojechać do Francji i wróciłem na dwa tygodnie przed rozpoczęciem filmu, ale ona mi nic nie przygotowała. Nic nie dała. Półtorej kartki, to wszystko. P.M.: To dziwne, bo czytałem gdzieś, że ty w ogóle nie przeczytałeś tej książki. – Oczywiście, że nie. P.M.: Skoro Kofta nie napisała tego scenariusza, to skąd on się wziął? Piotr Kletowski: Pewne elementy z powieści występują w twoim filmie. – Oczywiście, że występują, przecież mieliśmy plan generalny filmu, postacie istniały jako jednostki produkcyjne, do kosztorysu. Ale przyjeżdżam i okazuje się, że nie ma scenariusza, nie ma narracji. P.M.: Czyli to kierownik literacki go wybrał? – Tak, Burski mi to dał i zaczął mi coś opowiadać. Wiedziałem, że chciałem zbudować obraz kobiety, która szuka źródeł, dojścia do swojej kobiecości. Coś zacząłem majaczyć na tym tle. Ona jest już dojrzałą kobietą, obciążoną przez przeszłość – to obciążenie przez przeszłość jest moim obciążeniem przez przeszłość, ten wiszący Stalin itd. (…) Polska EMmanuelle P.M.: To jest powieść z 1988 r., została okrzyknięta „polską Emmanuelle” z racji, że była dość odważna erotycznie – jest tam dużo seksu i dużo zestawień z Kościołem. – Nie czytałem tego tekstu. Jak przyjechałem, to chciałem tych parę scen i ich nie dostałem. Był jakiś brulion napisany przez Kryśkę jako scenariusz, ale to był kompletny chaos – na podstawie tego chaosu sporządzono kosztorys, w którym były jakieś nazwiska. Powiedziałem sobie: „Chrzanię to! Zrobiłem pięć dobrych filmów fabularnych, to skoro to jest ostatnia szansa, to mogę się potknąć, zrobię film zły, zobaczymy”. (…) P.M.: Cały film jest oparty na pięknej, wspaniałej roli Hanny Dunowskiej, która jest główną bohaterką filmu, jej mąż wyjeżdża na stypendium i zostawia ją samą z dzieckiem, i ona rzeczywiście dochodzi do swojej kobiecości. To, co mnie najbardziej zaciekawiło, to jest to, o czym mówiła Agnieszka Graff, że kobiety, jak się napiją, nie gadają o seksie ani o wielkości członków swoich