Gdy zakonnice się buntują

Gdy zakonnice się buntują

Piszesz o posłuszeństwie absolutnym: żeby się umyć rano przed modlitwą i wstać 15 minut wcześniej, trzeba było mieć zgodę matki przełożonej.

– Na wszystko trzeba było mieć zgodę. Teraz dostaję wiele listów od byłych sióstr. Jedna napisała, że trudno jej było nauczyć się życia poza zakonem, na wolności. Że w zakonie musiała biegać do przełożonej po pozwolenie na napicie się wody między posiłkami. I że najtrudniejsze jest dać sobie prawo do własnych potrzeb.

Albo kiedy siostra Izabela zbiła szklankę, musiała na kolanach przepraszać przełożoną. Przekraczając bramę zakonu, traci się autonomię?

– Tak, to jest wpisane w zakon, bo pamiętajmy, że jest on wspólnotą. Tylko pytanie, na ile powinno się tracić tę autonomię. Czy siostry zakonne mają całkowicie się pozbyć swojej woli, własnego sposobu myślenia i oddawać się w ręce przełożonych? Siostra Celestyna, matka generalna felicjanek, powiedziała w jednym z wywiadów, że na Zachodzie jest inaczej, że tam posłuszeństwo jest oparte na dialogu.

Dlaczego zajęłaś się tematem byłych zakonnic?

– Chodziłam na seminarium reporterskie prowadzone przez Hannę Krall. Napisałam reportaż o Joannie i Magdalenie, byłych zakonnicach, które zakochały się w sobie jeszcze w klasztorze. Hanna Krall przeczytała i powiedziała: „Bardzo dobrze. Proszę pisać dalej”. Zaczęłam więc szukać tła, innych rozmówczyń, tekstów, badań na ten temat. Okazało się, że nikt nie poruszył tego problemu.

O byłych zakonnicach się nie pisze. Ale one też nie chcą mówić o swoim życiu. Często ich wybór drogi zakonnej jest niezrozumiany. Uważam, że każdy ma prawo do wyboru drogi życia, ale też powinien mieć dostęp do informacji, powinien wiedzieć, co się dzieje w zakonie, jak wygląda codzienne życie. A potem, gdy siostry odchodzą, również spotykają je negatywne komentarze. Że coś było z nimi nie tak, że miały romans z księdzem. A gdy one milczą, ludzie sami szukają wytłumaczenia.

Z iloma zakonnicami rozmawiałaś?

– Z 20 siostrami z kilkunastu zgromadzeń. Teraz dostałam niemal 100 listów od byłych zakonnic. Wszystkie piszą, że przeżyły to samo. W podobnym tonie są mejle od osób, które pracowały z siostrami. Dziewczyna, która uczęszczała do liceum prowadzonego przez zakonnice, pisze, że siostry zachowywały się wobec uczennic niemal jak przełożone w stosunku do bohaterek książki. Szkołę ukończyła trzy lata temu i jeszcze dochodzi do siebie.

Problem, który poruszyłaś, jest marginalny czy powszechny?

– Siostry żyjące w zgromadzeniach mówią, że marginalny. Byłe siostry – że powszechny. Historie moich bohaterek były do siebie bardzo podobne, choć przecież dotyczyły różnych zgromadzeń. Chciałabym, żeby matki generalne i przełożone spróbowały spojrzeć na siebie oczami byłych sióstr. Czy są pewne, że u nich nie dochodzi do podobnych sytuacji?

Jak myślisz, z czego wynika taki oddźwięk byłych sióstr?

– Siostry piszą, że odnajdują się w doświadczeniach bohaterek. Niestety, często mamy wyobrażenie zakonnic zawsze uśmiechniętych, gotowych spieszyć bliźniemu z pomocą, więc one tym bardziej nie chcą opowiadać o tym, co je spotkało. W zakonie wszystko było powiedziane, określone – a teraz muszą się kierować tylko swoim sumieniem, wyczuciem sytuacji, swoim rozeznaniem, wiarą. Byłoby im łatwiej, gdyby powstało stowarzyszenie byłych zakonnic czy choćby strona internetowa.

Pamiętam, jak moja mama dostała zamówienie uszycia alb dla ministrantów. Po ich odbiór przyszła zakonnica. I powiedziała do mnie: „Dziecko, zakon to przede wszystkim ciężka fizyczna praca od rana do wieczora…”.

– Dostaję wiele listów od byłych zakonnic, które tak właśnie piszą. Ale mam też trzy od „szczęśliwych sióstr”, tak się podpisują. Jedna z nich pyta mnie: „Pani Marto, skąd na Boga wzięła pani te bzdury?”. Zadziwia mnie, jak łatwo przychodzi osobom wewnątrz Kościoła deprecjonowanie świadectw ludzi, którzy stamtąd odeszli.

Jak byłe siostry funkcjonują za murami klasztornymi?

– Każda z nich mówiła, że było im niezwykle trudno odnaleźć się w życiu codziennym. Te, które pracowały w klasztornej kuchni czy ogrodzie, przeżywały to jeszcze silniej, bo przez lata nie miały kontaktu ze światem zewnętrznym. Tym, które wychodziły do pracy poza klasztor, było łatwiej. Łatwiej było też siostrom młodszym, częściej wspierała je rodzina. Starszym, po czterdziestce, dużo trudniej. Wychodząc, nie ma się nic. Ani ubrań, ani pieniędzy. No bo skąd? Jeśli rodzina nie wesprze w pierwszych dniach, to dokąd pójść? A jeśli rodzice nie żyją? Zdarza się, że nawet rodzeństwo nie pomaga. Jednej z bohaterek brat odmówił zameldowania, a bez adresu nie miała prawa do zasiłku. W zakonie te kobiety nie utrzymywały też kontaktu ze światem, nie mają więc już więzi z dawnymi przyjaciółmi.

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 27/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy