Amerykański gospodarczy pakiet ratunkowy bardzo pogłębi nierówności społeczne Na pozór czwartek, 30 kwietnia, był kolejnym dniem pandemii. Serwisy informacyjne na całym świecie zaczynały się od statystyk zachorowań i ofiar śmiertelnych choroby, potem płynnie przechodziły do raportów gospodarczych. Omawiano straty w kolejnych sektorach, cytowano wypowiedzi przedsiębiorców nerwowo oczekujących na podanie przez władze dat dozwolonego otwarcia ich biznesów. W Stanach Zjednoczonych ten dzień miał jednak wymiar szczególny. Rano Departament Pracy opublikował kolejne cotygodniowe zestawienie danych dotyczących krajowego rynku pracy. Wynikało z nich, że w ciągu siedmiu poprzednich dni kolejne 3,6 mln Amerykanów znalazło się na bezrobociu. W ujęciu tygodniowym nie był to wynik rekordowy, w czasie pandemii zdarzały się już znacznie gorsze raporty. 30 kwietnia pękła jednak inna bariera psychologiczna. Liczba Amerykanów, którzy stracili źródło dochodów z powodu zmian wywołanych koronawirusem, przekroczyła bowiem 30 mln. Dla porównania, w czasie kryzysu finansowego sprzed dekady bez pracy znalazło się 8,7 mln obywateli, przeszło trzy razy mniej. Jerome Powell, sekretarz generalny Rezerwy Federalnej, szacuje już, że liczby te mogą oznaczać kwietniowe bezrobocie w USA przekraczające 10%, podczas gdy na koniec marca utrzymywało się na poziomie 4,4%. Te dane to jednak tylko wycinek amerykańskiej rzeczywistości gospodarczej w czasach pandemii. W praktyce przekładają się one na drastyczny spadek poziomu życia całych rzesz ludzi. Tracących źródło utrzymania i dręczonych ciągłym strachem przed koronawirusem, bo dla milionów Amerykanów zarażenie się oznaczałoby nie tylko walkę o życie, ale również niemożliwe do udźwignięcia konsekwencje finansowe. W kraju, w którym nie istnieje powszechna służba zdrowia, a sektor medyczny został do granic możliwości przebudowany pod dyktando wielkich korporacji i zgodnie z zasadą generowania zysków, długa hospitalizacja może oznaczać albo śmierć na COVID-19, albo ruinę z powodu należności za opiekę. Wspomniany Departament Pracy ocenia liczbę Amerykanów żyjących poniżej granicy ubóstwa (wyznaczanej na różnym poziomie w zależności od wielkości gospodarstwa domowego, dla osoby żyjącej samotnie wynosi ona 12 228 dol. rocznie) na ponad 40 mln. Zdecydowana większość nie ma żadnych oszczędności, a już na pewno takich, które pozwolą na przeżycie kilku czy kilkunastu tygodni bez jakiegokolwiek przychodu. Koronawirus najpewniej liczbę tę jeszcze powiększy, wśród najuboższych wyższe będą też statystyki zachorowań i zgonów. Dlatego warto zadać pytanie, jak o najsłabszych, najbardziej narażonych na negatywne skutki pandemii obywateli próbuje zadbać rząd federalny z prezydentem Donaldem Trumpem – bądź co bądź najpotężniejszym człowiekiem na planecie. Odpowiedź jest niestety bolesna i przewidywalna. Nie robi nic – albo prawie nic. Wprawdzie Trump pękał z dumy, kiedy 27 marca podpisywał tzw. CARES Act, czyli wart rekordowe w historii amerykańskiej gospodarki 2,2 bln dol. pakiet osłonowo-stymulujący, jednak już kilka dni po wdrożeniu okazało się, że działa on na tej samej zasadzie co wszystkie inne instrumenty polityki gospodarczej wprowadzone przez prezydenta i jego przybocznych z Partii Republikańskiej od czasu przejęcia Białego Domu w 2016 r. – bogatym zapewnia rządowe wsparcie i dodatkowe ulgi, a o biednych zwyczajnie zapomina. Wspólny Komitet Podatkowy (ang. Joint Committee on Taxation, JCT), funkcjonujące w Kongresie ponadpartyjne ciało zajmujące się analizą zmian w amerykańskim systemie fiskalnym, wziął CARES na tapetę niemal natychmiast po jego uchwaleniu. Wyniki ekspertyzy były miażdżące. Ponad 80% całkowitej kwoty, która w wyniku ulg podatkowych i tymczasowych zwolnień zostanie w kieszeni amerykańskiego podatnika, będzie udziałem zaledwie 43 tys. osób. Tę grupę stanowią podatnicy zarabiający co najmniej milion dolarów rocznie. Jak wykazała analiza JCT, każdy z nich otrzyma pakiet stymulacyjny wart ok. 1,7 mln dol. Innymi słowy, CARES wyodrębnia grupę już niezwykle bogatych obywateli, którym dorzuca z publicznej kasy kwotę czasem nawet większą niż ich roczne zarobki. Z kolei osoby zarabiające poniżej 100 tys. rocznie, a więc znajdujące się poniżej granicy ubóstwa lub zbliżające się do niej, otrzymają mniej niż 3% całkowitego wsparcia podatkowego w ramach polityki Trumpa. Nieproporcjonalnie duże przywileje dla bogatych są skutkiem przeorania przez republikanów amerykańskiej ordynacji podatkowej