Format polsko-niemiecko-francuski powinien stanowić siłę napędową integracji europejskiej Bodo Ramelow – premier Turyngii, polityk partii Lewica (Die Linke) Panie premierze, jak ocenia pan remis w meczu Niemcy-Polska na Euro? – Z politycznego punktu widzenia to wynik najlepszy z możliwych. Europejskie Niemcy Siły polityczne, które w ubiegłym roku doszły do władzy w Polsce, twierdziły, że w stosunkach polsko-niemieckich nie ma remisu: Niemcy wygrywają, a polski rząd im w tym pomaga, strzelając gole do własnej bramki. Co pan na to? – Nie jestem w stanie zrozumieć takiego poglądu. Podam przykład mojego landu, Turyngii. Nasze obroty handlowe z Polską są „remisowe” – wartość eksportu jest równa wartości importu. Turyngia i Małopolska, regiony partnerskie, współpracują jak równy z równym. W czasie obecnej wizyty w Krakowie wystąpiłem jako klient Małopolski – poprosiłem o pomoc w nawiązaniu trójstronnych relacji z obwodem lwowskim, z którym Małopolska współpracuje od dawna. Słyszałem polskie obawy dotyczące Niemiec. Ale przecież bez polskich budowlańców i rzemieślników niektóre regiony, jak choćby Berlin, nie byłyby nawet w połowie tak piękne. Coraz więcej polskich przedsiębiorców zakłada firmy w Meklemburgii-Pomorzu Przednim. To jest świetne dla rozwoju tych okolic, ale dla wielu stałych mieszkańców stanowi powód do obaw. Oczywiście istnieje element przewagi Niemiec wynikający z potencjału gospodarczego. Moim zdaniem, kwestią o zasadniczym znaczeniu dla zachowania i utrwalenia równorzędnej współpracy w Unii Europejskiej jest przywrócenie odpowiedniej rangi Trójkątowi Weimarskiemu. Format polsko-niemiecko-francuski powinien być siłą napędową integracji europejskiej. Ostatni szczyt Trójkąta Weimarskiego odbył się trzy lata temu. Za to pojawił się format normandzki z udziałem Niemiec i Francji, który wykluczył Polskę z rozmów na temat konfliktu na Ukrainie. – Format normandzki w ogóle mi się nie podoba. Ma pan rację, jeśli chodzi o najwyższy szczebel spotkań w ramach Trójkąta Weimarskiego, natomiast w ostatnich tygodniach i miesiącach odbyły się liczne spotkania resortowe: rozmawiali ministrowie gospodarki, środowiska, rolnictwa. To się dzieje, choć nie zawsze znajduje odzwierciedlenie w mediach i dociera do opinii publicznej. We wrześniu ub.r. przyjąłem w Turyngii prezydenta Andrzeja Dudę z małżonką, towarzyszyłem mu m.in. w Weimarze. Nie tylko konserwatywna prawica w Polsce boi się silnych Niemiec. Obecny kryzys Unii Europejskiej sprawił, że odżyło pytanie: niemiecka Europa czy europejskie Niemcy? – W Turyngii, kraju związkowym położonym na wschodzie Niemiec, żyjemy wyłącznie perspektywą Niemiec europejskich, to nasza jedyna opcja. Nie bójmy się uchodźców Rozmawia pan z polskimi politykami i wie, jak bardzo różnią się stanowiska obu krajów w kwestii polityki wobec uchodźców. – Nie jestem tego taki pewien. Na ten temat słyszę pohukiwania, ale kto w Niemczech wie, ilu Czeczenów albo Ukraińców uciekających przed konfliktami zbrojnymi przyjęła Polska? Zdecydowana większość uchodźców czeczeńskich wyjechała z Polski do państw zachodnioeuropejskich, natomiast Ukraińcy uciekają ze swojego kraju głównie przed biedą, a nie wojną. Prezydent Andrzej Duda bardzo ostrożnie wypowiada się w sprawie przyjmowania uchodźców z ogarniętych wojną państw muzułmańskich. – Uważam, że powinniśmy w ramach całej Unii Europejskiej uzgodnić wspólne działania zmierzające do zwalczenia przyczyn uchodźstwa. A panu prezydentowi Andrzejowi Dudzie mógłbym pokazać, że 30 tys. uchodźców, których przyjęliśmy w Turyngii, można już uznać za zintegrowanych. Większość obywateli Polski obawia się uchodźców. – W Turyngii strach jest dokładnie taki sam jak w Polsce, przy czym w naszym regionie mamy zaledwie 3% obcokrajowców. Rozumiem te obawy, ale jako premier nie mogę sobie pozwolić na podejmowanie decyzji motywowanych strachem przed uchodźcami. Wiem, że w latach 1945-1946 r. do Turyngii przybyło 800 tys. nowych obywateli – tak nazywano uchodźców z obszarów, które zmieniły przynależność państwową. Wśród nich byli katoliccy Ślązacy – mieszkańcy protestanckiej Turyngii patrzyli na nich jak na przybyszów z innego świata, obcych ludzi. Przedstawiciele rządu federalnego Niemiec mówią, że droga do integracji wiedzie przez pomoc w opanowaniu języka, zdobyciu wykształcenia i pracy. – Jestem zwolennikiem tego poglądu. Jeśli przyjedzie ktoś, kto nie zna języka i nie ma kwalifikacji, muszę się zatroszczyć o znalezienie dla niego odpowiedniego zajęcia, np. w rolnictwie, w którym brakuje rąk do pracy. Jeśli przyjedzie ktoś z wykształceniem, mogę mu zapewnić warunki